8 listopada 2024

loader

Surrealizm komunistyczny

„On jest po prostu szalony”, wzdychają w zgodnym chórze gwiazdy polskiej publicystyki międzynarodowej. Wtórują im, podobnym wzdychaniem, krajowi politycy-celebryci.

Wzdychają, kiedy muszą komentować politykę Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej i testy atomowe jej dyktatora Kim Dzong Una.
Wzdychają, bo żadnej głębszej refleksji wydalić z siebie nie mogą. Nie mogą, bo o Korei niewiele wiedzą, a zwłaszcza o tej Północnej. Nie wiedzą, bo nie chce im się dowiedzieć. Nie chce im się, bo mają mózgi skażone prymitywnym polskim antykomunizmem. Zwalniającym od myślenia i ewentualnym procesom myślenia przeszkadzającym.
„Komunizm” jest wśród polskich prymitywów politycznych uważany za obelgę. Bat na przeciwników politycznych, zwłaszcza tych na lewicy. Ponieważ polskie media nie lubią władz Korei Północnej, a krajowym komentatorom politycznym nie chce się czytać, to poprzestają na obelgach. I tak poważny konflikt zostaje zredukowane do „komunizmu”, do wizji „szalonego dyktatora”, czyli do azjatyckiego zła walczącego z światowym dobrem.
Nie ważne jest, że w KRL-D już w 2009 roku usunięto ze wszystkich oficjalnych dokumentów słowo „komunizm”, że kraj konstytucyjnie określa się jako „republika socjalistyczna”, a obowiązującą ideologią jest koreańska „Dżucze”.
Prawdą jest, że Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna powstała dzięki pomocy militarnej i gospodarczej Związku Radzieckiego. Jej założyciel Kim Il Sung, znany w Polsce jako Kim Ir Sen, też początkowo budował ustrój swej Korei wedle radzieckich wzorców. Ale rychło po śmierci Stalina rozprawił się z frakcjami komunistów wzorujących się na polityce Moskwy i Pekinu. I związanych politycznie z tymi sąsiadami.
Można też rzec, że Kim Ir Sen był skutecznym antykomunistą, bo miejsce stalinowskiego „marksizmu-leninizmu” zajęło „kimirsenowskie Dżucze”. I w walce z amerykańskim kapitalizmem i radzieckim socjalizmem powstał autorytarny, nacjonalistyczny reżim. Wzorowany na dawnych koreańskich królestwach, ze specyficzną strukturą klasową i unowocześnionym konfucjańskim systemem wartości. Z gospodarką państwową, a ścisłej klanową. Zarządzaną przez partyjną i wojskową biurokrację. Z nową dynastią Kim-ów, z warstwą partyjnych i wojskowych nowych mandarynów na czele.
Wiele haseł programowych ekipy Kim Dzong Una, jak choćby: nacjonalizm gospodarczy, prymat planowanej gospodarki państwowej nad liberalną, wolnorynkową, samowystarczalność gospodarcza państwa, rozbudowa wojska, zdolność do samoobrony w razie ataku sąsiada, pełna suwerenność w relacjach międzynarodowych, tworzenie nowoczesnego przemysłu obronnego, podział społeczeństwa na lepsze i gorsze kasty, służebna wobec władzy rola mediów publicznych, i podobnie służebna rola sądów, no i kult wybitnego wodza – znalazłoby uznanie wśród elit intelektualnych IV RP. Przecież czasami brzmią identycznie.
Czy to oznacza, że PiS to „komuniści”?
Ekipa Kim Dzong Una rozbudowuje własny, militarny potencjał jądrowy. Trudno się temu dziwić, jeśli się pamięta, że na początku lat dziewięćdziesiątych prezydent USA Bill Clinton obiecał dziadkowi Kim Dzong Una następujący „deal”: w zamian za redukcję broni ofensywnej, USA zainstalują w KRL-D kilka cywilnych reaktorów atomowych. Co miało napędzać rozwój gospodarki tego kraju.
Ale kiedy Kim Ir Sen w 1994 roku umarł, administracja USA jednostronnie wycofała się z tego porozumienia. I potem wpisała KRL-D do grona państw „Osi zła” namawiając swych sojuszników do zamrażania wszelkich kontaktów z Pjongjangiem.
Oczywiście, reżim Kimów nigdy nie był królestwem wolności i demokracji, ale wielu dyktatorskich sojuszników USA nie różniło się w opresyjności od obecnych władz Korei Północnej. Na pewno koreańskie kobiety mają więcej praw niż W Arabii Saudyjskiej.
Korea Północna nie jest królestwem demokracji parlamentarno-gabinetowej, liberalnej gospodarki rynkowej, czy zachodnich praw człowieka. Ale nie jest też państwem rządzonym przez nieprzewidywalnego „szaleńca”.
Własne bomby jądrowe i środki do ich przenoszenia to obecnie jedyna gwarancja bezpieczeństwa ekipy Kima i całej KRL-D. Łaska światowych mocarstw na pstrym koniu jeździ. Gdyby libijski dyktator al-Kaddafi miał potencjał wojskowy jak północnokoreański Kim, pewnie dożywałby starości. Podobnie dyktator Iraku Saddam Husajn.
Gdyby władze Ukrainy nie oddały, ufając w gwarancje światowych mocarstw, swój potencjał jądrowy, to aneksja Krymu i separacja donbaska mogłaby nie dojść do skutku.
Zimna wojna między ZSRR i jego sojusznikami a USA i ich sojusznikami, dzięki groźbie śmiertelnej wojny jądrowej, ocaliła w Europie pokój. Aż do czasu wojen w Jugosławii. Wywołanych zaraz po upadku ZSRR. I chwilowym zachwianiu równowagi mocarstw.
„Szaleństwo” jądrowego Kima nie musi oznaczać wojny koreańsko-koreańskiej. Może też przynieść dalszą stabilizację stanu niezakończonej wojny.
Wojnę na gesty i słowa, starcia pododdziałów, ale długotrwały stan stabilnego zawieszenia broni.
Taki stan może być lepszy niż kolejna próba kolejnej demokratycznej „wiosny” wywołanej przez spec służby USA i ich sojuszników.
Widoczne już efekty niedawno wywołanej przez demokratyczny Zachód „arabskiej wiosny” skłaniają do wstrzemięźliwości w anty kimowskiej militarnej krucjacie.

trybuna.info

Poprzedni

Lewicy portret własny

Następny

Lewandowski krytykuje Bayern