Takimi słowami określał niegdyś Jarosław K. syn Rajmunda Kaczyńskiego swój stosunek do elektoratu. Pięknie się czyta, kiedy polityk nie narzuca wyborcom swojej wizji państwa, a jedynie „suży i sucha”, wykonuje jedynie to, czego chce lud pracujący miast i wsi. Wzór, ideał, marzenie wolnych ludzi całego świata. Chyba, że nie.
Z czasów słusznie minionych pamiętamy, że to „suchanie” ma czasem wymiar zwykłej cyrkowej sztuczki, w której po przestawieniu akcentów wychodzi coś, czemu lud zdziwiony wielce przygląda się potem z rozwartym otworem gębowym. A jeśli mu wmówić, że taka była jego wola, zaczyna podejrzewać się o kilka nieuleczalnych chorób, z których schizofrenia wydaje się być najłagodniejszą.
Takie „sużenie i suchanie” jest także najwygodniejszym w świecie alibi dla wszystkiego, co zrobi władza obawiająca się jasno i otwarcie wyartykułować swoje dążenia.
Szczególnie władza dzierżona przez tchórza z natury, który zawsze musi mieć na podorędziu wymówkę „to nie ja, to oni”. A jeszcze lepiej „przecież tego chcieliście”. Miesiące wyjaśnień, tłumaczeń, ustaleń, odpowiedzialność się rozmywa i o to właśnie chodzi. I owca syta i wilk cały.
Kiedy od jakiegoś czasu sygnalizowaliśmy w gronie Studia Opinii możliwość „majstrowania” przy ordynacji wyborczej tak, by zapewnić obozowi rządzącemu szczęście po kres żywota, zastanawialiśmy się jakimi drogami pan majster pójdzie.
Teoretycznie konieczna byłaby zmiana Konstytucji, co przy obecnej matematyce sejmowej w zasadzie jest nie do przejścia.
W zasadzie.
Zmiana może bowiem nastąpić, jeśli otrzyma 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy posłów i większość bezwzględną w obecności co najmniej połowy senatorów.
Ostatnie doświadczenia pokazują, że tego rodzaju większość PiS może skonstruować bez problemu w sytuacji przeniesienia obrad do innego pomieszczenia, niż sala plenarna, na dodatek tłumacząc te przenosiny okupacją sali głównej przez wrogie Polsce elementy. To, że suweren w większości przyjmie takie wyjaśnienie – już wiemy.
Tyle aspekt techniczny. Ale mimo wszystko trzeba mieć nieco odwagi by wyjść do ludzi i powiedzieć „od dziś będziecie mieli lepiej, bo zabiorę wam nieco waszych praw, żebyście nie musieli się z nimi męczyć”.
Co w tej sytuacji robi śmierdzący tchórz? To co zawsze – czeka, aby „inicjatywa” wyszła od kogo innego.
I – jak na zawołanie – inicjatywa wychodzi.
Prawdziwy cud!
Inna rzecz, że suweren niezguła rozpisze się, rozgada i czasem chlapnie to i owo za dużo, jak w przypadku pokazanym wyżej.
Oddolna inicjatywa okaże się wówczas staraniem marszałka sejmu, którego samodzielność w podejmowaniu trudnych, a ściślej – jakichkolwiek decyzji poznaliśmy całkiem niedawno.
No, ale może nikt nie zauważy.
Jest inicjatywa oddolna? Jest. Co należy robić? Należy „suchać” narodu.
Kto śmie zarzucić coś politykowi, który wsłuchuje się w głos patriotów zamartwiających się o Ojczyznę? Niezręczności gramatyczne w piśmie wskazują przecież, że muszą być to prawdziwi Polacy!
Zaczyna się więc zabawa w obrady sejmu, w dyskusje, poprawki, głosowania w gronie wskazanym powyżej, efektem zaś jest nowa ustawa zasadnicza, nad którą troskliwie pochyli się Andrzej D. syn Jana Dudy i być może odeśle ją do sprawdzenia przez odnowiony Trybunał Konstytucyjny, który z pewnością zajmie stanowisko zgodnie ze swymi kompetencjami.
Trzeba czegoś więcej?
O tym, że oni to potrafią wiemy już choćby z enuncjacji wicemarszałka Joachima B. syna Władysława Brudzińskiego, zapowiadającego marsze poparcia dla PiS.
„…otrzymuje sygnały z całej Polski, od różnych środowisk o potrzebie zademonstrowania poparcia dla rządów PiS. – Jestem wdzięczny również panu przewodniczącemu NSZZ „Solidarność” Piotrowi Dudzie, który powiedział, że jak tzw. KOD-dziarze chcą, to możemy się policzyć i że zostaną przykryci czapkami. Nie mam żadnych złudzeń ani wątpliwości, że rzeczywiście tak będzie …”
Oczywiście, partia nie ma z tym nic wspólnego. Wręcz przeciwnie – ona jedynie dołączy do zatroskanych losem Ojczyzny obywateli.
„… Nie marnujmy też sił, ani środków. Jestem o tym przekonany, że już w niedługim czasie… Mówił o tym i pan premier Jarosław Kaczyński, wspominają o tym przedstawiciele różnych środowisk, organizacji, stowarzyszeń, związków zawodowych. Jeżeli taka decyzja zapadnie, jeżeli te stowarzyszenia, organizacje podejmą taką decyzję, włączy się w to również PiS…”
Nieco humorystycznie wygląda „inicjatywa oddolna”, nad którą miesiącami debatują partyjne gremia, ale rzecz wcale nie jest do śmiechu.
Uliczne przedstawienia, to tylko preludium, można rzec – ćwiczenia sztabowe przed właściwa kampanią. Jeśli wyjdą pomyślnie – nic nie będzie stało na przeszkodzie, by zabrać się za istotne zmiany. Co więcej – list RKW do rządu nabierze wówczas zupełnie innej mocy.
Okaże się, że partia nie tylko „sucha”, ale wręcz ustępuje pod naciskiem mas żądających istotnych zmian w kształcie naszego życia politycznego.
I ustąpi.
Ruch Kontroli Wyborów, który powstał, jak sam pisze, „u stóp tronu Matki Boskiej Jasnogórskiej” wydaje wyrok na PKW i niedwuznacznie szantażuje głowę państwa i partię rządzącą sugerując szybkie odsunięcie ich od władzy w razie niepójścia za ich pomysłem.
Sędziowie zastąpieni przez „komisarzy ludowych” mają sprawować pieczę nad prawidłowością wyborów. Od kwestionowania uczciwości sędziów PKW już tylko krok do „zajęcia się” pozostałymi członkami stanu sędziowskiego, o co przecież partii od dawna chodzi.
I to wszystko na wyraźne żądanie obywateli. Czy może być sytuacja wygodniejsza dla tych, którzy chcieliby uniknąć wszelkiej odpowiedzialności?
A przecież tylko skończony dureń nie wykorzystałby sytuacji, która sama pcha mu się w ręce.
Owszem, bywa czasem, że luminarze partii rządzącej sprawiają wrażenie, że zamiast ilorazu inteligencji mają iloczyn, ale nie dajmy się oszukiwać. To tylko teatrzyk. Aż tacy głupi to oni nie są.
No i najważniejsze: czy my, obywatele gorszego sortu jesteśmy w stanie przeciwdziałać temu wszystkiemu?
Nie.
Nie mamy na kim się oprzeć, a jeśli czasem komuś wydaje się inaczej, szybko przekonuje się, że był w błędzie. To zniechęca.
Mnie zniechęciło np. czytanie programu Nowoczesnej zamieszczonego na jej stronie internetowej. Kilka stron bełkotu na początek, po dziesięć razy powtarzane frazy sprowadzające się do jednego zdania: chcemy żeby było lepiej. Zero konkretów.
A kiedy te wreszcie znalazłem stanąłem jak żona Lota.
Nie spodziewałem się, że w programie akurat tej partii znajdę tyle populizmu. Np. ograniczenie kadencji samorządowych do dwóch.
Pomijając już fakt, że wspomniany Ruch Kontroli Wyborów postuluje dokładnie to samo, a więc nie mogę być pewien czy w razie czego Nowoczesna zagłosuje przeciw, to każde zainteresowanie partii politycznych samorządami odbieram z niechęcią, jak sądzę – uzasadnioną.
Doświadczenia mojego miasta („Naszą partią jest Gdynia, reszta na drzewo!”) pokazują, że im dalej samorządom od polityków tym lepiej dla mieszkańców.
Przy okazji anegdotka. Przewodniczący Rady Miasta, ukryty PiSior został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska po odkryciu, że zatrudnił się na 1/8 etatu w biurze poselskim posła PiS.
Pozostawiam czytelnikom zagadkę: po czorta mu była ta 1/8 etatu? Przecież nie dla pieniędzy, prawda?
No i już nie jest przewodniczącym. Zasada to zasada.
PSL po chwilowym błysku normalności wraca na stare pozycje, czyli lawiruje jak teściowa po ogrodzie widząc zięcia ze strzelbą.
Wymyśla idiotyczne propozycje „rozwiązań” kryzysu starając się usiąść okrakiem na politycznej barykadzie, nie rozumiejąc, że czas takich manewrów minął.
Platforma obrażająca się jak durnowaty podlotek o inicjatywę Nowoczesnej, nieważne, że sufitową, ale samodzielną, nieskonsultowaną z liderem uważającym fakt liderowania opozycji za najistotniejszą rzecz do zrobienia dziś w Polsce.
O innych nawet wspominać nie warto i wolę tego nie robić po obejrzeniu kilku filmików ze spotkań lidera ruchu społecznego z członkami tegoż. Zgroza.
Jesteśmy z problemem sami.
I co dzień widzimy, że coraz mniej osób czuje, że to jest problem. Instynkt przystosowania się, instynkt samozachowawczy jest silniejszy niż wszystko.
I to jest nasz dzień dzisiejszy. I jutrzejszy. I następne.