Powiedzenie „skończyła się pewna epoka” jest przez dziennikarzy i polityków nadużywane. Niemal codziennie ogłaszany jest jakiś koniec. Ale każdy czytelnik, czy słuchacz na ogół wie, kiedy się tak mówi, żeby coś powiedzieć, a kiedy naprawdę zdarza się coś ważnego dla świata.
W sobotę wszystkie informacyjne agencje, telewizje i portale internetowe pełne były wiadomości związanych ze śmiercią Fidela Castro. Trudno powiedzieć, że wiadomość ta kogokolwiek zaskoczyła. Fidel miał 90 lat i w ostatnim czasie praktycznie się nie pokazywał. Nawet wiadomości o jego spotkaniu z papieżem były ilustrowane wyłącznie statycznymi zdjęciami. Żadnych filmów, głosu w radiu. Wyłącznie sucha informacja. Dla wszystkich było jasne, że dni przywódcy są policzone. Zresztą Kubańczycy i wszyscy, którzy się Kubą interesują byli do tego od dawna przygotowani. Fidel już w 2006 roku, w związku z chorobą przekazał część swoich uprawnień bratu – Raulowi. W 2008 roku Raul przejął całą władzę. Fidel przeszedł do grona osób szanowanych, ale już niemających wpływu na władzę. Część obserwatorów – raczej tych obserwujących z daleka – mówiła, że budowany jest jego kult. Jako człowiek, który w tym roku trochę pojeździł po Kubie muszę powiedzieć, że niczego takiego nie zauważyłem. Owszem trwa kult Guewary. Są jego pomniki, czczone są miejsca jego pobytu, śpiewa się o nim piosenki w knajpach. I są one podchwytywane przez biesiadników. Niczego takiego nie ma w stosunku do Castro. Nie wiadomo, nie życzył sobie tego on sam i jego brat, czy też się jakoś nie przyjęło? Dość, że mówiono o nim z szacunkiem, a nawet z serdecznością, ale bez ubóstwiania.
A na szacunek Kubańczyków Fidel bez wątpienia zasłużył. Obiecał im darmową oświatę i słowa dotrzymał. Jest ona naprawdę darmowa. To znaczy, że nie płaci się za nauczanie, a poza tym wszystko, co jest niezbędne do nauki uczeń dostaje: podręczniki, zeszyty, a także twarzowe mundurki – ci z podstawówek żółte, gimnazjaliści – jeśli dobrze pamiętam – fioletowe, licealiści granatowe. Wyglądają w nich porządnie, a nawet elegancko. Darmowe są też studia, ale w przeciwieństwie do szkół nie są powszechne, choć w porównaniu do wszystkich państw z regionu znacznie powszechniejsze. Nawet dziewczyny próbujące zarobić na kontaktach z dewizowymi cudzoziemcami mają na ogół wyższe wykształcenie. Castro miał powiedzieć, niemalże z niejaką dumą: nie wiem, czy te panienki są ładne, ale są lepiej wykształcone niż gdziekolwiek na świecie.
Fidel obiecał równość. W jednym mu się to na pewno udało: nie ma tam przejawów rasizmu, a na pewno go nie widać. Na ulicy obściskują się czarno-białe pary, bawią się gromady różnokolorowych dzieci, w barze czarna jak heban barmanka sztorcuje białego barmana – widocznie jest jego szefową albo po prostu jej podpadł.
Obiecał też Fidel darmową i powszechną służbę zdrowia. I ona funkcjonuje, na poziomie o niebo wyższym niż w jakimkolwiek kraju Ameryki Łacińskiej. Powiedział, że doprowadzi do tego, że nikt na Kubie nie będzie głodny. I nie jest. Jeśli widziałem na Kubie żebraka, to wyłącznie menela, którego chuch jasno wskazywał, na co potrzebne jest mu moje peso. System kartkowy jest niesympatyczny, a może nawet uwłaczający człowiekowi w XXI wieku, ale sprawia, że nikt głodny, a nawet niedożywiony nie chodzi. Inaczej Kubańczycy nie żyliby najdłużej w regionie, wliczając nawet sąsiednie przecież Stany Zjednoczone. A żyją! Przeciętna długość życia na Kubie wynosi 79 lat i jest niewiele, raptem o 4 miesiące, ale jednak wyższa niż w USA. Od mieszkańców Meksyku Kubańczycy żyją dwa lata dłużej. Jak byśmy chcieli pod tym względem zmierzyć z rodakami Fidela, to przy całym skoku cywilizacyjnym, jaki dokonał się w Polsce w ostatnim półwieczu, żyjemy krócej o ponad dwa lata.
Co do skoku, to pod względem oświaty, ochrony zdrowia, walki z nędzą postęp, jaki dokonał się na Kubie od czasu zwycięstwa rewolucji jest niebywały. Jeśli by to mierzyć właśnie długością życia, to od lat sześćdziesiątych wzrosła ona na Kubie o 15 lat (w USA o 9, w Polsce o 8,5).
Sukcesy te są skutkiem drogi, którą wybrał Fidel dla swojego narodu. Ale jej ubocznym skutkiem jest brak demokracji, autorytaryzm, oderwanie płac od efektów pracy. Na Kubie mówi się, że nie tylko oświata i służba zdrowia są tam bezpłatne. Bezpłatna jest także praca. I coś na rzeczy w tym dowcipie jest. Znakomicie wykształcony – prawda, że za darmo – lekarz zarabia niewiele więcej niż traktorzysta zatrudniony przy transporcie trzciny cukrowej. Pewnie 10 lat temu było to mniej dojmujące. Ale dziś ten lekarz ma znacznie więcej możliwości porównywania swojego życia, w tym oczywiście i zarobków, z tym, co jest w sąsiednich krajach. Prawie każdy Kubańczyk ma telefon komórkowy, także z dostępem do Internetu. W większych miastach są bezpłatne strefy wi-fi. To już nie tylko radio i telewizja ze Stanów Zjednoczonych, które zawsze można było podejrzewać o prostacką propagandą. Dziś można porozumiewać się z rówieśnikami, kolegami po fachu i zwykłymi znajomymi poznanymi w sieci. Bariery językowej nie ma. W sąsiednich krajach też mówi się po hiszpańsku, a i znajomość angielskiego wcale nie jest rzadka, o czym mogłem się przekonać jako turysta.
Raul – następca Fidela – zaczyna dostrzegać, że w zmieniającym się świecie nie da się utrzymać sztywnych socjalistycznych porządków. Coś już się zmienia. Likwiduje się na przykład sklepy wyłącznie dla cudzoziemców posługujących się specjalnym peso wymienianym z euro po kursie jeden do jednego (dolar jeszcze w lutym, kiedy tam byłem traktowany był jako waluta gorsza). Te sklepy są o niebo lepiej zaopatrzone od tych, gdzie płaci się „krajowym” peso. Teraz będą one dostępne także dla krajowców, o ile ich będzie na to stać. Dla większości pewnie pozostaną nadal niedostępne, ale przynajmniej raz na jakiś czas będzie można kupić jakąś upragnioną, a dotychczas niedostępną rzecz.
Można już otwierać prywatne restauracje i kawiarnie. Można wynajmować własne mieszkanie lub jego część i zarabiać jako właściciel mini pensjonatu. Wszystko są to kroki małe, ale i one niosą niebezpieczeństwo zróżnicowania materialnego, od którego przez 60 lat Kubańczycy się odzwyczaili. Do tego dojdą skutki normalizacji stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.
Bez wątpienia Kubę czekają duże zmiany. Rządzący obecnie Raul Castro będzie chciał, żeby były ewolucyjne, jak najmniej rujnujące dorobek rewolucji. Nie chciałby powtórzyć „sukcesu” pierestrojki. Nie wiadomo jednak, czy wystarczy mu czasu, żeby nad tym zapanować. Za dwa lata kończy się jego druga kadencja. A i lata swoje ma. Zapowiedział, że w 2018 roku odejdzie.
Wszystko w rękach Kubańczyków. Ale czy na pewno nikt nie zechce im pomóc w przemianach?
Na razie Ameryka Łacińska, a także znaczna część świata wspomina człowieka, który zmienił los swego kraju, wywarł wielki wpływ na sytuację w regionie. I był bohaterem milionów wierzących, że ludzie, jeśli się urodzili nie tam, gdzie trzeba, to niekoniecznie muszą być głodni, biedni, niewykształceni i czapkować tym, którym się bardziej powiodło.
Moim był, może dlatego, że mnie się z urodzeniem też średnio powiodło.