Zgodnie z obowiązującą ostatnio modą postanowiłam dokonać coming outu: jestem symetrystą.
„Symetryzm” to pojęcie, które już półtora roku temu wprowadzili do polskiego dyskursu politycznego wybitni publicyści „Polityki”, Mariusz Janicki i Wiesław Władyka. Popełnili oni wówczas tekst zatytułowany „Klątwa politycznego symetryzmu – symetryści i poputczycy”, który to tytuł w zasadzie konsumuje cały przekaz. Symetryści – zdefiniowani przez autorów jako wyznawcy tezy, że „nie ma większej różnicy między PiS a innymi partiami, a jeśli już, to taka, że PiS próbuje wreszcie coś zrobić” – to „poputczycy”, czyli towarzysze marszu Kaczyńskiego, jego kolaboranci w wojnie wytoczonej liberalnej demokracji, „pożyteczni idioci” prezesa. Owa obfitość radzieckiej terminologii jest zresztą nieprzypadkowa: obrońcy demokracji mają szczególną tendencję do zapędzania ludzi do swoich szeregów poprzez okładanie ich maczugą komunistycznych metafor. Choć – co odnotowuję jako szczery symetrysta – dokładnie to samo robi druga strona.
Antysymetrystyczny manifest Janickiego i Władyki wymierzony jest w ludzi, którzy nie będąc pisowcami, nie są jednocześnie dostatecznie bojowymi antypisowcami. Niedostatecznie bojowy antypisowiec to osoba, która ulega „pozornie logicznej pokusie, by partię Jarosława Kaczyńskiego, jego rząd i prezydenta oceniać niejako regulaminowo, pozytywnie tam, gdzie się należy, negatywnie tam, gdzie się też należy”. W tym miejscu autorzy wytykają symetrystom pozytywną ocenę 500+, która sprawia, iż – tu następuje subtelne odwołanie już nie do komunizmu, ale faszyzmu – „władza PiS banalnieje”. Te same tezy, tylko z jeszcze większą surowością, wybitny publicystyczny duet powtórzył w tekście z lipca tego roku, zatytułowanym „Pożyteczni symetryści – antypis bezobjawowy”.
W ślad za Janickim i Władyką wyruszyli inni publicyści, gromiąc symetrystów za ich nielojalność wobec demokracji i posługując się przy tym językiem zgoła typowym dla drugiej strony. Szczególnie dobrze ilustruje to tekst Marka Beylina z „GW”, zatytułowany „Symetryści jadą na gapę”, stanowiący polemikę z symetrystycznym coming outem Stanisława Skarżyńskiego, który przekonywał, iż powszechna wśród młodych odmowa udziału w obecnej politycznej wojnie to dowód na to, że wolna Polska wychowała ludzi myślących samodzielnie i powód do dumy. „Już dawno nie czytałem równie wyrazistej apologii egoistycznego odwrócenia się dupą do świata” – odparował Skarżyńskiemu Beylin, dodając szereg równie barwnych definicji: Skarżyński głosi „ideał, by każdy łaził tylko po własnym ogródku, nie przejmując się tym, co za płotem”, „czyni program z własnych dąsów”, „chromoli prawa cudze” a także „je olewa” oraz „neguje sens istnienia wspólnego świata ludzi”.
Nie mniej histeryczny ton dominuje wyznania Janusza Lewandowskiego na portalu NaTemat.pl. W komentarzu zatytułowanym „Symetrystom na pohybel”, europoseł PO grzmi: „W czasie ostentacyjnego niszczenia dorobku 25-lecia, ostatnich bastionów państwa prawa i naszej pozycji w Europie, zdumiewają chętni, by odgrywać rolę »pożytecznych idiotów« Jarosława Kaczyńskiego!”. Z wykrzyknikiem na końcu.
Fakt, że akurat Janusz Lewandowski ma czelność wygłaszać podobne pouczenia zdaje się szczególnie godny uwagi. Ojciec polskiej prywatyzacji przez swe syte lata w Parlamencie Europejskim nieco znikł z polskiej sceny politycznej, ale nie zmienia to jego zasług w stworzeniu systemu, w którym zwycięstwo PiS było możliwe. Wypracowany przez całe społeczeństwo Polski Ludowej majątek sprzedawany za grosze, tysiące zlikwidowanych zakładów, miliony bezrobotnych, wąska grupa absurdalnie wzbogaconej elity – to wszystko, co Karol Modzelewski tak trafnie definiuje słowami „ktoś nam ukradł nasze zwycięstwo” – to grzechy pierworodne polskiej transformacji. W nich tkwią korzenie sukcesu Kaczyńskiego, który przekonał wyborców, że głosując na PiS, głosują przeciw elitom III RP: „komunistom i złodziejom” upasionym na, żeby zacytować Lewandowskiego, „dorobku 25-lecia”.
Prawa i Sprawiedliwości nie da się pokonać bez zrozumienia tej oczywistej prawdy: wyborcy zagłosowali na PiS, bo chcieli pokazać gest Kozakiewicza elitom, które nie dość, że bawiły się na koszt ludu, to jeszcze miały czelność żądać oklasków. Cała fatalna kampania Bronisława Komorowskiego, oparta na chwaleniu się zasługami dla „wolności” wykazała ponad wszelką wątpliwość, że beneficjenci III RP nie tylko nie rozumieją jej ofiar, ale nawet nie wiedzą o ich istnieniu.
W jądrze tego niezrozumienia zdaje się tkwić jedno zdanie z tekstu Janickiego i Władyki. Otóż włączanie tematu społecznych niesprawiedliwości III RP do dyskursu na temat IV RP – „objawia się to zwłaszcza w wypadku problematyki społecznej, gdy krytycznie ocenia się politykę III RP na tym polu, wystawia się rachunki krzywd, upomina się o wykluczonych, biednych i młodych” – jest niedopuszczalne, albowiem „oznacza, że wolność staje się takim samym parametrem jak inne”.
Otóż – i pozwólcie, że w tym miejscu zdefiniuję moje osobiste credo symetryzmu – wolność jest takim samym parametrem jak inne.
Przede wszystkim – względnym.
Wolność w ujęciu Janickiego, Władyki, czy Komorowskiego – rozumiana jako zespół swobód obywatelskich gwarantowanych przez państwo demokracji liberalnej – jest inna niż wolność ludzi pozbawionych środków do życia. Dopóki opozycja nie zrozumie, że ludzie, których dzieci chodzą głodne do szkoły, mają w dupie swobodę zgromadzeń – dopóki PiS będzie wygrywał kolejne wybory.
Nie dlatego, że „przekupił wyborów” dając im 500 złotych na dziecko – tylko dlatego, że te 500 złotych dla milionów ludzi oznacza, no właśnie, wolność. Wolność niewykonywania nieludzko ciężkiej pracy w niebezpiecznych i uwłaczających godności warunkach, za grosze niewystarczające do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Karcenie ich, że nie dorośli do demokracji, jest nie tylko haniebne – jest też po prostu głupie. Obrażanie i pouczanie wyborców nie jest dobrym sposobem na pozyskiwanie ich poparcia.
Symetryści – ludzie, którzy widząc grzechy obecnej władzy, widzą także jej socjalne osiągnięcia i mają odwagę mówić, że system społeczno-gospodarczy III RP wymagał zmiany – są ostatnią nadzieją demokracji w Polsce. Tylko my możemy przekonać obywateli, że III RP jest w stanie zrozumieć swoje błędy i je naprawić; że nie muszą wybrać między państwem demokratycznym i państwem opiekuńczym, bo mogą mieć jedno i drugie.
To nie my jesteśmy pożytecznymi idiotami Kaczyńskiego. To Wy, czcigodni syci obrońcy wolności z mainstreamu.
Jak nie przekonuje Was nasze lewackie zawodzenie – popatrzcie na sondaże.