Wiecznie żywe jest przekonanie wyłącznie do własnych racji, przekonanie, że ma się misję do wypełnienia, że ta misja wymaga czasem ofiar, że warta jest, by przymknąć oko na to i owo, a nawet – że można lepić prawo tak, by tej naszej słusznej idei służyło. To zaś, wcześniej czy później, prowadzi do uznania bezprawia za prawo.
„Szanowni Państwo” to ulubiony zwrot Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego, którego używa zwracając się do dziennikarzy. Jego „szanowni państwo”, jest jak hiperpoprawne wymawianie „ą” i „ę” przez szemranych inteligentów z awansu, którzy w ten sposób podkreślają swoje towarzyskie obycie i ogólną ogładę. „Szanowni Państwo”, to znak firmowy gościa, który całą swą potężną figurą, wespół ze swym kolegą (przyjacielem – ?) – Zbigniewem Ziobro, zanurzony jest w śmierci Barbary Blidy.
Trup, czyli „odgrzewany kotlet”
Była posłanka SLD, fałszywie oskarżona o łapownictwo wolała popełnić samobójstwo niż dać się wyprowadzić ludziom przysłanym przez nich z samego rana, w kajdankach, wprost na obiektyw policyjnej kamery. Potem nastąpił cały ciąg zdarzeń, które tę sprawę zamazały – utopiono ją w znikających śladach, w dziesiątkach ekspertyz, setkach „opinii” biegłych, w końcu w kalendarzu, który przewracał swe kartki bez żadnego przełomu w śledztwie.
Obaj dżentelmeni nie ponieśli najmniejszych konsekwencji swych decyzji, trup Barbary Blidy nie przeszkodził im w karierze, której zwieńczeniem są ich obecne stanowiska w państwie: ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego oraz Prokuratora Krajowego. Powracanie do tej sprawy pan Ziobro (jeśli wierzyć prasie) nazywa dwornie „odgrzewaniem starego kotleta”.
„Zwycięstwo” Ziobry i Święczkowskiego nad Barbarą Blidą położyło się głębokim cieniem na całym wymiarze sprawiedliwości. Udowodniło wobec wszystkich obywateli, że w tym państwie można nie ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, nawet, jeśli one kończą się śmiercią człowieka. Skoro więc panowie Ziobro i Święczkowski po tym, co stało się w domu pani Blidy w Siemianowicach Śląskich mogą sięgać po najwyższe zaszczyty, to dlaczego nie policjanci z rynku we Wrocławiu?
Śliczne jabłko z robakiem w środku
Ale to nie koniec. Rozzuchwaleni bezkarnością prominenci wyciągnęli wnioski ze swojej niemiłej „przygody”. Gdy ponownie wyborcy dali im władzę, nie popełnili już błędów – tak zorganizowali aparat ścigania, że mysz się nie prześliźnie bez ich wiedzy i zgody. Dlatego można mówić teraz o ich pełnej odpowiedzialności służbowej i politycznej za każdy prokuratorski czyn, gdziekolwiek nie zostałby popełniony. Oni tę strukturę stworzyli i oni odpowiadają za wszystko, co się wewnątrz dzieje. Najważniejszymi instytucjami, których misją jest stać na straży prawa, kierują ludzie bezkarni i na dodatek dysponują ślepo posłusznymi, całkowicie od siebie zależnymi kadrami, gotowymi realizować ich wizję prawa i sprawiedliwości. Dlatego cały wymiar sprawiedliwości jest dziś jak śliczne jabłko z robakiem w środku. Jeszcze tylko sędziowie się nie poddają, ale do czasu. Mniemam, że tacy, jak ci, którzy skazali gen. Jaruzelskiego „za udział w związku zbrojnym”, albo Zbigniewa Sobotkę za „nierozerwalny łańcuch poszlak”, tylko czekają na awans.
Refleks rządzących
Tymczasem „modus operandi” zastosowany w sprawie Barbary Blidy działa w najlepsze. Tym razem w sprawie wrocławskiej. Policja ponad rok temu zamordowała w policyjnym kiblu 25-letniego chłopaka, którego wcześniej skuła kajdankami. Gdyby nie dziennikarski informator, być może udałoby się śmierć Igora Stachowiaka wymazać z rzeczywistości. Nie wiem,y czym się ten informator kierował. Może zemstą, a być może nawet sumieniem, które nie pozwoliło mu milczeć, widząc, jak Stachowiaka mordują nawet po śmierci. Bo ku temu szło. Od roku ministrowie odpowiedzialni za policję, szefowie prokuratury i wierchuszka policji doskonale wiedzieli, co wydarzyło się w ubikacji wrocławskiego komisariatu. I, że wydarzyło się to nieprzypadkowo, bo policjanci zawlekli swoją ofiarę do kibla dobrze wiedząc, że to jedyne miejsce, w którym nie ma monitoringu, można więc lać bez skrępowania. Zapomnieli widocznie, że narzędzie tortur, którym się posłużyli, ma wmontowaną kamerę.
Przez ponad rok wszyscy ci ważni urzędnicy państwa milczeli. W sprawie Stachowiaka śledztwo ślimaczyło się zgodnie z planem, oni zaś pławili się we władzy, jak gdyby nigdy nic. Na wiceministra spływał deszcz konfetti, tańczyły przed nim hawajskie hurysy z Suwałk, minister hurtowo otwierał nowe komisariaty, prokuratura umyta i ufryzowana nie wychodziła sprzed kamer dając dowody działania państwa prawa, ze swadą opowiadając o „zbieraniu materiału dowodowego” w kolejnych sprawach, o „podejmowanych czynnościach śledczych” i „zastosowanych środkach zapobiegawczych”. W sprawie Stachowiaka prokuratura sięga właśnie szczytów tej paranoi.
Gdyby nie…
Prokurator Regionalny w Poznaniu, bo tam skierowano śledztwo (jakby w świetle przeprowadzonej przez Ziobrę i Święczkowskiego reorganizacji miało to jakiekolwiek znaczenie) zapewnił publiczność, że „szczegółowo przeanalizował całość zgromadzonego materiału dowodowego”. I co? – chciałoby się zapytać. Ano to, że pan prokurator Regionalny z Poznania doszedł do wniosku, że „postępowanie prowadzone jest rzetelnie i szczegółowo wyjaśniane są wszelkie istotne okoliczności zdarzeń”. No, proszę! I o co ten krzyk? Mało tego. Pan prokurator wyjawił nam, że „gdyby nie czynności, które były wykonane na zlecenie prokuratury, nie zobaczylibyśmy takiego filmu, jaki ujawniły media”. Kilka godzin wcześniej zaś, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Poznaniu tłumaczyła, że „zabezpieczone nagranie z paralizatora wymagało oczyszczenia: „Zostało przekazane do biegłych i przygotowali je w taki sposób, jaki mogliście państwo oglądać w programie telewizyjnym”. Znaczy – dla nas, z myślą o telewidzach, prokuratura poznańska przygotowała ten film! Żeby nam się dobrze oglądało i żebyśmy rozumieli, co mówią policjanci torturujący Stachowiaka i on sam!… „Torturami” bowiem nazwał Rzecznik Praw Obywatelskich to, co wyprawiały ze Stachowiakiem zuchy Błaszczaka i Zielińskiego… Prokuratura kompromituje się tej sprawie na równi z policją. Pozatrudniali ludzi nie tylko służalczych, ale i głuchych – nie słyszą bowiem nawet tego, co sami mówią.
Misja ponad wszystko
Igor Stachowiak, to też efekt „dobrej zmiany”. W tej sprawie ujawniły się patologiczne mechanizmy polityczne, które rządzą każdą władzą. Ostatnie kilkadziesiąt lat burzliwej historii Polski niczego współczesnych polityków nie nauczyło. Wiecznie żywe jest przekonanie wyłącznie do własnych racji, przekonanie, że ma się misję do wypełnienia, że ta misja wymaga czasem ofiar, że warta jest, by przymknąć oko na to i owo, a nawet – jak nie da się inaczej – że można lepić prawo tak, by tej naszej słusznej idei służyło. To zaś, wcześniej czy później, prowadzi do uznania bezprawia za prawo.
I jeszcze jedna wspólna cecha – jeden ponadprawny ośrodek decyzyjny, miejsce, gdzie mieści się „prawda”, „racja”, „słuszność” i „posłuszność”: partia i ON. Przywódca. Dawno temu w sprawie chłopka pobitego na śmierć w komisariacie na ulicy Jezuickiej w Warszawie biegano do gmachu partii i dziś też – w sprawie śmierci Igora Stachowiaka minister spraw wewnętrznych biega do partyjnej centrali. W każdym razie, na jej progu spławił dziennikarzy, którzy pytali go o odpowiedzialność za śmierć we wrocławskim tym razem komisariacie: „Była konferencja prasowa rzecznika Komendanta Głównego Policji. Przedstawił decyzje, jakie zostały podjęte. Bardzo dziękuję, wszystkiego dobrego”…
Historia zatoczyła koło
Pan Błaszczak jest kulturalny tak samo, jak ten od „Szanowni Państwo”. To ta sama kultura, to samo podglebie, to samo pojmowanie prawa i ta sama skłonność do krycia swoich za wszelką cenę, choćby i cenę sprawiedliwości. Dlatego Igora Stachowiaka dopisujemy nie tylko do Barbary Blidy, ale też do Grzegorza Przemyka. Historia zatoczyła koło.