8 listopada 2024

loader

Szczególny obraz świata „Gazety Wyborczej”

MEDIA. Trzeba być wręcz obłudnym, aby na tej samej stronie, w jednym tekście krytykować ingerencje „cenzury”, jednocześnie samemu wprowadzając ją w drugim. Ale to, i szereg podobnych krętactw, to nihil novi sub sole w praktykach tej redakcji.

Kilka miesięcy temu, na spotkaniu w Koszalinie redaktor naczelny „GW” Adam Michnik ubolewał, iż aktualna władza pozbawia jego pismo reklam płynących szeroką rzeką za poprzednich rządów. Zapomniał dodać, że na kłopoty finansowe tytułu wpływa także stale malejący jego nakład. W 1989 roku sięgał miliona egzemplarzy, do 2007 roku powyżej 400 tysięcy, a następnie spadał systematycznie, by w 2016 w tzw. sprzedaży „kioskowej” (pojedynczych wydań drukowanych) osiągnąć mniej niż 150 tysięcy egzemplarzy. I na nic tu pociecha o e-wydaniu „GW”, o tendencji spadku nakładów prasy oraz konkurencji portali internetowych, bowiem czytelniczy upadek jest druzgocący.
Nie miejsce tu i pora na dogłębną analizę jego przyczyn – linii programowej i polityki redakcji oraz metod i sposobów ich realizacji, które jak się okazuje, nie były zbieżne z oczekiwaniami byłych czytelników.
Nikt już od dawna nie spodziewa się obiektywizmu od tego tytułu, wszyscy doskonale wiedzą, że prezentuje on, jak zresztą każdy inny, określone widzenie świata, preferowane wartości i ukochane swoje autorytety. Ale jednak są granice przyzwoitości, tylko nie w „GW”.
Sporo o wizycie Donalda Trumpa w dwóch ostatnich, piątkowym i sobotnio-niedzielnym wydaniu „Gazety”. W piątek mogliśmy przeczytać, że: „ Podtrzymał też amerykańskie zobowiązania. Jako „kluczowy” określił art. 5 traktatu, który mówi o tym, że każde zaatakowane państwo członkowskie może liczyć na kolektywną pomoc pozostałych.” Natomiast w sobotę czytamy w artykule Radosława Korzyckiego: „Mimo to przywódcy krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego przebierali nogami z niecierpliwości, czy prezydent USA wreszcie potwierdzi wierność słynnemu artykułowi 5. NATO, który brzmi; „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim….Ale Trump nie dość, że nie powiedział nic o zobowiązaniach wynikających z art. 5, to jeszcze skarcił 23 z 28 państw członkowskich za to, że nie wywiązują się ze zobowiązań sojuszniczych i nie wydają na wspólną obronę tyle, ile przewidują umowy, a tym samym podkopują stabilność Sojuszu”.
Istnieją dwie możliwości powstania powyższych zasadniczych rozbieżności. Pierwsza to fakt, że redaktorzy nie oglądali telewizyjnej relacji z Brukseli w czasie, której na brak poparcia dla artykułu 5 zwrócili uwagę komentatorzy. Drugi, to propagandowe zadęcie, tak aby naród wierzył w to, co bezrefleksyjnie powinien przyjmować. Tym razem fakty nie są najważniejsze, bo są kłopotliwe, ale my je w „Gazecie” poprawimy.
To bowiem nie jedyna taka praktyka w tej redakcji: w sobotnio-niedzielnym wydaniu „GW” z 26/27 lutego br. na stronie 2 ukazał się artykuł T. Sobolewskiego pt. „Cenzor, obraza boska” opisujący i krytykujący reakcję na wystawioną w Teatrze Powszechnym „Klątwę” Olivera Frljicia. Z przedstawionymi argumentami o rodzącej się aktualnie w Polsce cenzurze, należy w pełni się zgodzić. Ale jednocześnie obok, na tej samej stronie, zamieszczono dużo skromniejszy objętościowo tekst „60 lat „Polityki”. Czytamy tam wiele pochwał pod adresem tego tytułu, m.in. : „Kiedy w PRL-u nie mieliśmy demokratycznej polityki, była jednak „Polityka”… „Polityka” potrafiła się wyłamywać z „frontu ideologicznego”, jak np. po Marcu ’68. Przeciwstawiła się wtedy kampanii nienawiści i szowinizmu, antysemickiej czystce i tendencjom reżimu, by komunizm autorytarny przekształcić w totalitarny. Był to sprawdzian polskich charakterów i zasad…Historia „Polityki” w czasach PRL-u jest paradoksalna. Powołana do walki ze środowiskami demokratycznymi polskiego Października, stopniowo przeobraziła się w głos tych środowisk. Mimo kompromisów, do jakich zmuszony był zespól, stała się azylem dla Polaka myślącego.” Twórcą i przez dwadzieścia lat redaktorem naczelnym takiego właśnie tytułu był Mieczysław Rakowski, o którym nikt z podpisanego „Zespołu Gazety Wyborczej” nie raczył słowem wspomnieć. Ten ocenzurowany tekst, świadczący o braku elementarnej przyzwoitości i poszanowaniu faktów, wpisuje się w prowadzoną przez „GW” od lat kampanię niszczenia pamięci o wybitnych postaciach z okresu PRL. Nie chciałbym dożyć takich czasów, gdy o historii „Gazety Wyborczej” pisać będą inni, zapominając o wieloletnim redaktorze naczelnym.
Adam Michnik w wydaniu z 27-28 maja br. poleca tekst Andrzeja Mencwela pt. „Macron, człowiek, który jest za”, poprzedzony następującym lidem: „Republika Emmanuela Macrona znaczy tyle, co powinna znaczyć Rzeczypospolita u nas, gdyby nie została sponiewierana. Rzeczywista ojczyzna wszystkich obywateli, która nie zna wykluczonych”. Wypowiedź Mencwela stanowiąca obszerne omówienie, wraz z licznymi kontekstami i własnymi rozważaniami, książki „Révolution” autorstwa nowego prezydenta Francji, jest niezwykle interesująca i inspirująca. Ale równie ważnym jest ten cytowany, a wyróżniony przez redakcję, tekst wprowadzający. Nasuwa on bowiem pytanie przez kogo została sponiewierana nasza Ojczyzna?
Macron ma wyjątkowe szczęście, że nie jest Polakiem. Gdyby nim był, a do tego członkiem SLD to wolno byłoby mu mniej, gdyby walczył pod Lenino, to byłby tylko polskojęzycznym żołnierzem, a jakby tylko sprzątał w pomieszczeniach byłej Służby Bezpieczeństwa, to pozbawiono by go zasadniczej części emerytury. Dobrze też, z podobnych powodów, że nie służył w Milicji Obywatelskiej lub Wojskach Ochrony Pogranicza, ani nie brał udziału w Akcji „Wisła”. Ma Emmanuel szczęście, że nie był wielkoprzemysłowym robotnikiem ani pracownikiem PGR, ale również nauczycielem akademickim, który w swoim czasie miał obowiązek złożyć stosowne oświadczenie dla IPN. I z wielu jeszcze innych powodów miał chłop naprawdę wyjątkowy fart !
Jak to pięknie pisać o naszej biednej Rzeczypospolitej, zapominając, że samemu przez dziesiątki lat aktywnie uczestniczyło się w opluwaniu okresu PRL zapoczątkowując tym samym współczesną, tzw. politykę historyczną, co w praktyce oznaczało upowszechnianie kłamstwa, które obecnie, w wydaniu kolejnej partii postsolidarnościowej, staje się obowiązkową prawdą. Albo, gdy mając olbrzymie możliwości wpływu na opinię publiczną i władze, nie przeciwdziałać sponiewieraniu kraju i wykluczeniu, w różnych formach, wielu jego obywateli.

PS. Dopuszczenie do wydrukowania, w przywołanym tekście, nazwiska niejakiego Karola Marksa, czołowego przecież komunisty, wydaje się również poważnym błędem i niekonsekwencją redakcji. Tym bardziej, że trwa prowadzona przez PiS akcja dekomunizacji, zapoczątkowana przecież przez jej solidarnościowych poprzedników.

trybuna.info

Poprzedni

Emocje sięgają zenitu

Następny

Architektura wnętrz