Z profesorem Łukaszem Turskim, wybitnym polskim fizykiem, popularyzatorem nauki i publicystą rozmawia Justyna Koć (wiadomo.co).
Justyna Koć: 55 tys. uczniów właśnie podchodzi do poprawkowej matury, większość z matematyki. Na czym polega kłopot z królową nauk, że uczniom sprawia tyle kłopotu?
Prof. Łukasz Turski: Nie ma kłopotu z królową nauk. Kłopot jest z maturą, ale on bierze się z kilku powodów. Pierwszy jest taki, że przez wiele lat matematyka była na cenzurowanym, po decyzji ministra w 1983 roku, w rządzie generała Jaruzelskiego, który zniósł maturę z matematyki. Od tego czasu przestano porządnie uczyć matematyki w szkołach. Odwrócenie tego trendu zajmuje dużo czasu. Obecnie mamy dopiero kilka lat po przywróceniu matury z matematyki. Druga rzecz to sposób uczenia matematyki.programy nauczania matematyki, którymi posługujemy się w Polsce, są z epoki króla Ćwieczka. Ta matematyka jest w szkolnym wydaniu bardzo nudna. Zresztą, jak wiele przedmiotów w szkole, nauczana jest w sposób werbalny. Dlatego poza pewnym procentem młodych, którzy się tym interesują, to tak niestety będzie. Trzecim elementem jest to, że matura w takiej formule, jaką mamy w tej chwili w Polsce, jest bez sensu. Nie widzę żadnego powodu, aby istniał taki test, jakim obecnie jest matura, do tego wbudowany w system szkolny, który zamienia ostatnie miesiące w liceum w naukę zdania testu.
Może skoro mamy reformę edukacji od września…
Nie sądzę. Przepraszam, że tak wszedłem w słowo, ale nie sądzę.
Czyli ta reforma, na tym polu, nic nie zmieni? Minister Anna Zalewska wspomina o zmianach w maturach, ale tym razem w przyszłości, w przemyślany sposób i powoli.
Po pierwsze, to nie jest reforma edukacji. Edukacja to bardzo precyzyjnie zdefiniowane pojęcie. Obecna reforma to zmiana sposobu administrowania szkołą. Jaki będzie miała wpływ na proces nauki, zobaczymy, ale to administracyjna reforma szkoły powinna być podporządkowana temu, co ma merytorycznie szkoła osiągnąć. Natomiast obecna reforma, przynajmniej w tych fragmentach, które można ocenić na podstawie lektury podstaw programowych, nie jest, mówiąc delikatnie, ukierunkowana na reformę edukacji godną XXI wieku. Ta reforma tworzy konwencjonalną szkołę z początków XX wieku, jeżeli chodzi o matematykę czy inne ścisłe przedmioty, które sprawiają młodzieży najwięcej problemów. Dziś matura jest jednocześnie egzaminem na studia, prawdopodobnie uczelnie wyższe z lenistwa nie chcą przeprowadzać egzaminów.
Uważa pan, że powinniśmy wrócić do systemu egzaminów wstępnych?
Uważam, że na pewno nie powinniśmy przyjmować na studia na podstawie jednostkowego egzaminu. W kraju, w którym uczelnie wyższe są najlepsze na liście szanghajskiej, której czytanie zresztą wywołuje w Polsce intelektualny orgazm, bo oto Polska uczelnia przesunęła się z n-tej pozycji w czwartej setce na ciut lepszą, pierwsze miejsca zajmują uczelnie anglojęzyczne, w większości amerykańskie. Tam też istnieje coś w rodzaju testów, gdy uczeń kończy szkołę, np. SAT. Od dłuższego czasu wiele uczelni amerykańskich pozwala załączyć wynik testu do swojego podania o przyjęcie na uczelnię, ale nie wymaga. Jest kilkaset takich uczelni.
Dlaczego? Bo „matura to bzdura”?
Bo przyjęcie na studia wyższe jest znacznie bardziej złożonym problemem niż tylko ocenienie jednego testu. Uczelnie powinny posiadać profil studenta, którego chcą kształcić, którego rozpoznanie wymaga zupełnie innych metod. Stąd matura w obecnym kształcie jest nieprzydatna, a jako test kończący pewien etap edukacji jest jakby wotum nieufności dla nauczyciela, że on nieuczciwie ocenia swojego ucznia, dlatego jego wiedzę trzeba sprawdzić w ogólnokrajowym teście.
Ciężko porównywać się do USA, tam kapitał żelazny – endowment pięciu najlepszych uczelni: Yale, Princeton, MIT, Harvard i Stanford – jest większy niż budżet całej Polski, a Harvard wydaje rocznie tyle, co całe ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego – to zresztą pana wypowiedź, panie profesorze.
Widzi pani, bo oni w tej Ameryce wszystko mają lepsze, nawet zaćmienie słońca jest na tamtej półkuli, a u nas nic z tego (śmiech).
Ale na poważnie, nie rozumiem tego szaleństwa rankingów. Tak jak w reklamach, gdzie słyszymy, że oto właśnie ten szampon zwiększa puszystość o 30 procent. Jak „Bozię kocham”, jak się mierzy puszystość w procentach? Ja znam trochę fizykę i nie ma „puszystometru”, ani jednostki puszystości. Te rankingi to taka trochę puszystość. To, że nasze uczelnie w tych rankingach są tam, gdzie są, to nie jest odzwierciedlenie ich słabości, to jest odzwierciedlenie naszej pozycji w rozwoju cywilizacyjnym świata. Musimy odrobić wielkie zapóźnienie, które mamy, zapóźnienie, które zaczęło się, kiedy Polska rozpadła się pod zaborami. Zresztą dlatego te rozbiory się wydarzyły, że Polska była zacofanym krajem, a potem nie rozwinął się w Polsce kapitalizm.
W 20-leciu międzywojennym coś się ruszyło.
To prawda, mimo obrzydliwej politycznie struktury tego okresu, bo zbudowaliśmy wtedy i Gdynię, i Mielec, i Dębicę. Teraz od 1989 roku Polska znowu zrobiła gigantyczny skok do przodu, i to widać w tych rankingach, tylko to jest dopiero początek. Reszta świata się nie zatrzymała, rozwijała się dalej.
I wracamy do reformy?
Tak, bo Polska się teraz zatrzymała i nie będzie rozwijać się dalej, jeżeli nie zrozumie, że musi włączyć się w tę nową cywilizację.
A żeby to się stało, wymaga nowoczesnej edukacji?
Oczywiście, tylko nie wiem, w jakiej strukturze administracyjnej, czy ma być 8 plus 4, czy 6 plus 3 plus 3, a może w ogóle nie trzeba tego dzielić. A może wreszcie trzeba zacząć myśleć o edukacji od przedszkola do uniwersytetu, ale tę reformę prędzej czy później będziemy musieli przeprowadzić, bo to, co dzieje się teraz, to, jak powiedziałem, nie jest reforma.
Panie profesorze, gdy rozmawialiśmy ostatni raz zimą, opiniował pan podstawę programowa z fizyki. Nie zostawił pan na niej suchej nitki. Czy pana uwagi zostały uwzględnione?
Później jeszcze napisałem drugą opinię dotyczącą podstawy programowej z fizyki w liceum, i tam, nie uwierzy pani, ale jest jeszcze gorzej! To dramat.
To jest niewłaściwa zmiana merytoryczna. My wydajemy pieniądze, nie wprowadzając dobrej reformy merytorycznej. Zmieniamy np. rozkład godzin, wątpię, czy to przyniesie dobry skutek. W dodatku robimy to w XXI wieku, kiedy wszystko wygląda inaczej. To jest strasznie niebezpieczny moment rozwoju cywilizacyjnego i jeżeli nic nie zrobimy, to na zawsze zostaniemy w tyle. Do tej pory gubiliśmy się z różnych, także historycznych przyczyn. Teraz robimy to na własne życzenie.
Wróćmy do podstawy programowej z fizyki, rozumiem, że żadne pana uwagi nie zostały wprowadzone?
Jest takie czasopismo wydawane w Krakowie, przez UJ, nazywa się „Foton”. To czasopismo dla nauczycieli fizyki. Tamta redakcja podjęła próbę i opublikowała wszystkie te recenzje, ale jedyna odpowiedź była dość dziwaczna, zresztą, jednego z autorów tej podstawy, który poczuł się chyba urażony, ale dobrze, że chociaż on się odezwał. Oficjalnie nie zostały wprowadzone żadne zmiany.
Czyli dalej ta podstawa zawiera błędy?
Ta podstawa dla szkół podstawowych jest już nawet zatwierdzona. Żadnej reakcji, próby merytorycznej dyskusji nie było. Zresztą podejrzewam, że podobnie było w przypadku innych przedmiotów, jak historia, biologia, zresztą widzimy tę absurdalną dyskusję o lekturach. Wykreślenie z listy lektur dla liceum Witkacego, a zastąpienie jej jakimiś współczesnymi poetami. Dla mnie to co najmniej dziwne. Jestem zatem przekonany, że merytorycznej dyskusji po prostu w ogóle nie ma.
To smutna refleksja, tym bardziej, że lada dzień początek roku szkolnego.
Tak i to bardzo nieprzyjemna sytuacja. To dziwny początek roku szkolnego. Wydaje mi się, że to trudny moment dla młodych ludzi, dzieci idących do szkoły i całego społeczeństwa. Dla dzieciaków to wielki dzień, szczególnie dla tych, które idą do pierwszej klasy. Cokolwiek by się wydarzyło, uważam, że wszyscy powinniśmy sprawić, że to będzie dla nich wspaniały dzień, dzień, w którym zaczynają się uczyć; żeby zrozumiały, że uczenie się to radość, a nie obowiązek. Zresztą dla mnie skandalem było hasło „Ratujmy maluchy”. Przed czym ratujmy? Przed szkołą, żeby poznać świat, nauczyć się pisać i czytać, zrozumieć, dlaczego jabłko spada na podłogę?! Przecież to jakiś absurd.
Mamy dzieciaki, które zamiast do gimnazjum pójdą do 7 klasy. Im też należy się wsparcie, bo tym młodym 13-latkom nagle zmieniono reguły gry i kazano im podejmować trudne decyzje życiowe. Nie powinni tylko słyszeć, że są straconym pokoleniem i odbywa się na nich eksperyment minister Zalewskiej. Trzeba im pomóc i wesprzeć. W dramatycznej sytuacji są również nauczyciele.
My wszyscy 4 września, bo w tym roku początek roku szkolnego nie odbędzie się 1, tylko 4 września, będziemy zdawać egzamin jako społeczeństwo.
Bo to, czy kiedyś w tym rankingu, o którym rozmawialiśmy przed chwilą, podskoczymy do trzeciej czy drugiej setki, zależy właśnie od dzieciaków, tych, które idą do 1 klasy i do 7 klasy. Mamy też dwa lata, aby się przygotować na to, co będzie, gdy dzisiejszy gimnazjalista trafi do liceum, dziś nikt nie wie, co to będzie.
Warto jeszcze zdać sobie sprawę, że przez wiele następnych lat nie będziemy przeprowadzać zmian organizacyjnych systemu szkolnego, dlatego trzeba się zastanowić, co z tym dalej zrobić. Jak my mamy w Polsce dopasować edukację do rzeczywistości zmienionego globalnie świata za 10-15 lat?