Nie wiem, który to już raz piszę o tym, że teatr telewizji z martwych powstaje. Ale może tym razem będzie tak rzeczywiście. Wykluczyć się nie da.
Wiele już razy składano teatr małego ekranu do grobu. Poszczególni prezesi telewizji publicznej od święta lubili się teatrem telewizyjnym wychwalać, akcentując w ten sposób misyjność tej sceny, ale w praktyce skąpili środków i miejsca w ramówce. W rezultacie Teatr TV schodził na dalszy plan i na psy, stawał się piątym kołem u wozu, dzieckiem niechcianym i uciążliwym. Bo oglądalność z punktu widzenia reklamodawców nie za duża, a więc i pora emisji – argumentowali z żalem rzekomi rzecznicy teatru – nie powinna być przecież z w głównym paśmie. I tak krok za krokiem, teatr przegrywał z serialem, widowiskiem sportowym, a nawet teleturniejem. Nawet uszczuplanie czasu na premiery i zmniejszanie liczby premier przedstawiano jako sukces. Skoro bowiem, dwukrotnie zmniejszy się liczbę premier, dowodził jeden z szefów telewizji za prezesury pana Dworzaka, ale nie zmniejszy się kwoty przeznaczanej na realizację spektakli, to w rezultacie przy lepszym finansowaniu, spektakle okażą się lepsze. Rozumowanie pozornie logiczne, ale wedle logiki buchaltera.
Czy to się teraz zmieni?
Wygląda na to, że tak. Przynajmniej w najbliższym kwartale, ale życzę nowej redakcji Teatru TV, aby intensywna obecność teatru telewizyjnego na ekranie okazała się zjawiskiem trwałym. Dobrym znakiem jest utworzenie na nowo w telewizji publicznej redakcji teatralnej, która wprawdzie nazywa się teraz dosyć dziwacznie: Agencja Kreacji Teatru Telewizji Polskiej, ale pal sześć nazwę – najważniejsze, że teatr telewizyjny nie jest już w telewizyjnej strukturze ciałem obcym i bezdomnym, jak to miało miejsce przez ostatnie kilka lat. Co więcej, na czele agencji stanęła Ewa Millies-Lacroix od lat związana z teatrem telewizyjnym, redaktorka niepoliczonych spektakli, a w gruncie rzeczy ich kreatorka (w tym sensie nazwa agencji wcale nie jest taka dziwna).
Już widać pierwsze efekty tej decyzji. Wraz z nadejściem nowego sezonu teatr telewizyjny zaistnieje w paśmie po wiadomościach w każdy poniedziałek, przy czym dwa razy w miesiącu premierami, a dwa razy powtórkami. Prócz tego kontynuowany będzie tzw. wtorek teatralny w TVP Kultura, która planuje nie tylko powtórki, ale także własne premiery monodramów i spektakli kameralnych, a m.in. najnowsze produkcje Muzeum Powstania Warszawskiego. To monodramy Andrzeja Seweryna „Dziennik czeczeński Poliny Żerebcowej” (w reżyserii Iwana Wyrypajewa) i Jowity Budnik „Rachela” (w reżyserii Iwony Siekierzyńskiej) na podstawie pism Racheli Auerbach z Getta Warszawskiego. TVP Kultura wyemituje specjalnie wznowiony i opracowany dla telewizji spektakl Artura Tyszkiewicza wg tekstu Mariusza Bielińskiego „Mrok”, zrealizowany przed niemal 10 laty na scenie studyjnej Teatru Narodowego z Marcinem Hycnarem w roli głównej i z udziałem m.in. Andrzeja Blumenfelda w roli ojca (była to ostatnia rola tego wybitnego artysty). Już te wyrywkowe zapowiedzi wystawiają redaktorom niezłe świadectwo smaku.
Poddajmy ten repertuar próbie statystycznej
Z zapowiadanego na jesień repertuaru wynika, że pojawi się w tym kwartale aż 10 premier (w tym jedna transmisja na żywo) i 16 powtórek. Wśród 26 emisji – 17 należeć będzie do klasyki, a 9 – twórczości współczesnej. Przeważają polscy autorzy, na 26 tytułów tylko 7 należy do kategorii „literatura obca”. Najbardziej eksploatowanym autorem jest Joseph Conrad i nic dziwnego, skoro ten rok obchodzony jest jako rok Conrada. Na małym ekranie spotkają się z tej okazji dwie realizacje „W oczach Zachodu”, obie oparte na tej samej adaptacji Zygmunta Hübnera – pierwsza sprzed lat w reżyserii autora adaptacji, i najnowsza, która powstaje pod kierunkiem Jana Englerta.
Statystycznie zatem wygląda to zachęcająco, choć to tylko próbka większej całości, na podstawie jednego kwartału nie można przecież wyrokować o tendencji, czy programie całości. Słabiej to wygląda od strony „kadrowej”, wśród reżyserów nowych produkcji wyraźnie brakuje czołówki – poza wspomnianym Janem Englertem, nikomu nic nie ujmując, przydałoby się wsparcie jeszcze innych mistrzów, choć zapraszanie dobrych rzemieślników czy obiecujących młodych reżyserów uważam za kierunek dobrze obrany.
Czy powiodą się jeszcze bardziej ambitne zamierzenia promotorów telewizyjnej sceny, tego nie wiem. Przedstawiciele Zarządu TVP zwierzali się podczas śniadania prasowego inaugurującego nowy sezon Teatru TV, że pamiętają czasy, kiedy scena telewizyjna dawała 70 premier rocznie. Ja pamiętam czasy, kiedy tych premier było niemal 150, działał sobotni teatr komedii, teatr dla dzieci, teatr sensacji i „Kobra”, teatr poezji, scena monodram i teatr poniedziałkowy, a potem Studio Teatralne Dwójki o bardziej awangardowym obliczu. Była to produkcja naprawdę ogromna.
Grupa kreatorów sceny telewizyjnej marzy o premierze co tydzień, myśli też o odtworzeniu teatru dla dzieci (komu to przeszkadzało?), przygotowuje stałą scenę muzyczną.
Po owocach je poznacie
Wszystko, no, prawie wszystko zależy od stabilnego finansowania.
Z tym bywało w przeszłości krucho. Ale pieniądze to tylko podstawa. Pozostaje przecież bardzo istotna i delikatna materia repertuaru, który powinien odpowiadać ekumenicznym celom telewizyjnej misji. Pewnie też pojawi się na horyzoncie pytanie o odbiorców. Wprawdzie dzisiaj, prawdopodobnie, nikt już nie oczekuje odbudowy wielomilionowej widowni, jaką przed laty miał, a potem miewał Teatr TV, ale ważne jest przyciąganie nowych widzów (z tego punktu widzenia pomysł reaktywacji teatru dla dzieci to zamiar wyjątkowo trafiony).
Temu przyciąganiu zapewne służyć będzie restauracja dawnej „Kobry” – już jesienią pojawi się na ekranie adaptacja powieści Marka Krajewskiego „Mock”. Jej telewizyjnej realizacji podjął się Łukasz Palkowski, reżyser filmowy, autor głośnego serialu „Belfer”. Nie będzie to pierwsza próba powrotu do teatru sensacji. Przed laty tą drogą szedł Laco Adamik, który w roku 1994 zrealizował dwuczęściową adaptację „Sokoła maltańskiego” Dashiella Hammetta, klasycznego czarnego kryminału amerykańskiego. Jeszcze wcześniej, niezwykle udaną próbą przywrócenia teatru sensacji były trzy widowiska z cyklu „Selekcja” w reżyserii Tadeusza Kijańskiego z Henrykiem Talarem w roli szefa mafii, Vittoria Matty. Wszystko to jednak okazały się inicjatywy osamotnione, mimo ogromnego aplauzu widowni. A szkoda. Może tym razem Krajewski okaże się przepustką do wznowienia tej chciałoby się powiedzieć kultowej sceny – bo to przecież prawda, że podczas emisji „Kobry” ulice w polskich miastach pustoszały
Stracona widownia
Teatr TV za sprawą nieobecności lub niklej obecności na antenie zdążył już stracić niemałą część widowni rozczarowaną też produkcjami doraźnymi, o wyraźnie ideologicznym przesłaniu. Niepowetowane straty przyniósł tzw. bojkot telewizji – wtedy teatr telewizji wypadł z pola głównego zainteresowania widzów i władzy – na własne życzenie artystów. I dzisiaj przebąkuje się o bojkocie, zwłaszcza że pokusa „karania artystów” za ich niewygodne wypowiedzi pojawia się zawsze jako łatwy do użycia argument przetargowy.
Na razie przed Teatrem TV pojawia się szansa, ale przecież także kłopoty. Dość przypomnieć ofertę „Teatroteki”, czyli spektakli powstałych w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, która utknęła w martwym punkcie, choć przecież powstało sporo wartych obejrzenia spektakli. Na razie jednak odstawmy na bok obawy, bo raczej trzeba chuchać i dmuchać na ocaleńca, jakim w gruncie rzeczy jest Teatr TV. Mimo oficjalnie głoszonych pochwał przez długie lata pozostawał w telewizji dzieckiem niechcianym.
Wypada czekać na pierwszy spektakl z „nowego rozdania”, na otwarcie nowego sezonu, czyli „Wojnę – moją miłość”. To nie jest spektakl z wysokiej półki, czyli wielkiego repertuaru narodowego czy światowego, ale melodramatyczny scenariusz Dominika W. Rettingera o ostatniej nocy z życia kobiety-szpiega, podobno ulubionej agentki Churchilla, Krystyny Skarbek. W tej roli zobaczymy Małgorzatę Kożuchowską. Teatr TV na dobry początek częstuje widzów tzw. produkcją” dla ludzi”. Ale w ostatni poniedziałek września zobaczymy spektakl na inną nutę, „Lekcję polskiego” Anny Bojarskiej, czyli rzecz o starości Tadeusza Kościuszki i Polsce – w rolę Naczelnika wcielił się Artur Żmijewski. Ma w tej roli wielkiego poprzednika – samego Tadeusza Łomickiego.