Bolszewicy rządzili w ten sposób, że przy każdym fachowcu w wojsku czy w fabryce był ustanowiony komisarz polityczny, który kontrolował jego działania po linii ideologicznej i mógł nakazać zmiany. PiS poszedł dalej, bo fachowcy nie są mu potrzebni i na ważne stanowiska mianuje ludzi nieprzygotowanych, ale za to swoich.
Były minister obrony narodowej, Janusz Zemke, w wywiadzie dla Przeglądu mówi o tym jak to wygląda w siłach zbrojnych.
Wojsko wykorzystuje się do celów ideologiczno–politycznych, ideologia to apele smoleńskie i współpraca z Kościołem. Czystki kadrowe mają charakter zemsty. Dotyczą w pierwszym rzędzie oficerów, którzy obiektywnie wyjaśniali przyczyny katastrofy smoleńskiej:
Odwołano dyrektora Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej w Warszawie i skierowano go do służby w batalionie czołgów w Żaganiu. Szefa kliniki psychiatrii w Bydgoszczy, który robił analizy stanu psychicznego załogi podczas lotu, skierowano do Rzeszowa, do brygady strzelców podhalańskich.
Zmiany kadrowe mają szeroki zakres, dotyczą oficerów, przemysłu obronnego i szkolnictwa wojskowego. Rozwiązano Akademię Obrony Narodowej, uczelnię z wielką tradycją i kadrami i powołano Akademię Sztuki Wojennej. Pozwala to powołać nowych ludzi. Komendantem szkoły został świeżo awansowany pułkownik, który napisał pracę doktorską o żołnierzach wyklętych.
Trudno mi zrozumieć, że najważniejszą placówką naukową w polskim wojsku ma kierować człowiek o tak skromnym doświadczeniu wojskowym i dorobku naukowym. Który nie dowodził żadną większą jednostką, był dowódcą batalionu, to szczyt jego osiągnięć, nie miał bogatszych doświadczeń, np. w misjach w NATO.
Z wojska zwalnia się bądź nie awansuje wszystkich, którzy służyli przed 1989 r. Przygotowuje się ustawę o służbie żołnierzy zawodowych, która pozwoli awansować oficerów o dwa stopnie, tak jak to ma miejsce tylko w czasie wojny, gdy w oddziale zginął dowódca i jego zastępca. Pozwoli to na awansowanie swoich, a postawa polityczna jest warunkiem awansu.
Mają powstać wojska obrony terytorialnej – 35.000 osób. Ci półamatorzy mają prowadzić partyzantkę w przypadku gdyby terytorium Polski zajęli np. Rosjanie. (Sądzę, że pierwszym krokiem powinno być nakazanie ministrowi Szyszko żeby broń boże nie wycinał żadnych drzew, bo gdzie się schowają partyzanci).
Kontrakty na zakupy broni zostały wstrzymane, bo trzeba sprawdzić czy PO nie robiła jakichś machlojek. Mija rok, nic nie idzie do przodu. Ale są zmiany w polskim przemyśle zbrojeniowym:
Fachowców znających branżę, świat i rynki, zastępują ludzie bez elementarnej wiedzy. Wyrzucono wszystkich! Ot, choćby przykłady z ostatnich dni – prezesem Huty Stalowa Wola został menedżer z firmy paliwowej. Prezesem PIT–Radwar – prezes Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Prezesem Fabryki Broni „Łucznik” w Radomiu został prezes spółki gospodarującej odpadami komunalnymi. To się musi źle skończyć.
W tej dość ponurej sytuacji spróbowałbym znaleźć ziarenko optymizmu. Należy sądzić, że na świecie i w kraju nie jest tak źle jak władze mówią, bo przecież chyba zdają sobie sprawę, że w razie zagrożenia ci dyletanci nie daliby rady zrobić nic sensownego.
* * *
Sztuczne Fiołki: – Nie sztuką jest zdobycie brązowego medalu za misję w Afganistanie, ale dostanie złotego za nic.
Ciekawy wywiad z Waldemarem Pawlakiem w „Dużym Formacie”.
– Bazowy mechanizm obronny [wobec wyśmiewania i chęci odwetu], który pozwala przetrwać okresy poniewierania, to autoironia. W kodzie genetycznym PSL było też coś, co uodparniało na taki resentyment. Jako szef partii w zasadzie nic nie mogłem narzucić, jak Tusk czy Kaczyński w swoich karnych szeregach. U nas zbierała się rada naczelna i często prezesa przegłosowywała. Jeśli mi na czymś bardzo zależało, to musiałem innych przekonać, a nie zmusić czy upokorzyć. Wyście zresztą PSL nie doceniali, zawsze były śmichy–chichy. Dziennikarze zaczęli o nas dobrze pisać dopiero po 2006 roku, kiedy żeśmy nie poszli na koalicję z PiS. Nagle PSL stało się partią nowoczesną i odpowiedzialną, bo pokazało Kaczyńskiemu figę.
Poszło wtedy o stołki?
– Nie doszliśmy do stołków. To wy ciągle dorabialiście PSL gębę, że dla stanowisk zrobimy wszystko. I Kaczyński też tak uważał. Wielkie było jego zdziwienie, jak zaczęliśmy pytać o program. Wziąłem do ręki listę ustaw, które chcieli wprowadzać. W pierwszej dziesiątce było osiem projektów represyjnych! CBA, sądy, prokuratura, służby, służby, służby… A projektów społecznych i gospodarczych, co kot napłakał. Powiedzieliśmy Kaczyńskiemu, że taka koalicja nas nie interesuje. Teraz wyciągnęli wnioski.
Czyli?
– No, robią mądrzej. Te wszystkie instynktowne tęsknoty nadal mają. Ale zostało to zamaskowane programem 500 plus i nagłaśnianiem innych tematów. Nawet awantura o Trybunał, to zasłona dymna, za którą dzieje się rzecz dużo ważniejsza.
Jaka?
– Wprowadzenie szerokich uprawnień dla ministra sprawiedliwości. Może ingerować w przebieg każdego śledztwa, podsłuchiwać, zamykać ludzi. Byłem premierem, znam mechanizmy władzy i dostaję gęsiej skórki. Sami sobie strzelają w stopę, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Można to objaśnić na przykładzie spółek skarbu państwa. Obecnie dobrze jest widziane, żeby nowy zarząd złożył jakieś doniesienie do prokuratury na poprzedników. Niby nie ma takiego obowiązku, ale jakoś tak się dzieje, że to robią. To natychmiast prowadzi do zmiany stosunków między pracownikami. Ludzie od góry do dołu zaczynają myśleć tak: „Bezpieczniej nic nie robić, nie podejmować decyzji i niczego nie podpisywać. Co prawda mogą mnie zwolnić z pracy, ale nie wsadzą do więzienia”. (…)
To, co PiS robi z Polską, jest wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony starają się zagarnąć jak najwięcej władzy, poszerzyć kompetencje urzędników. Ale z drugiej strony wprowadzają mechanizmy, które paraliżują struktury państwa strachem, bo wszystko, co zrobisz, może być użyte przeciwko tobie. Dlatego za chwilę będą mieli formalnie masę władzy zapisanej w coraz to nowych ustawach i minimalne możliwości jej wykorzystania. Bezwładność struktur będzie ogromna. I co się wtedy robi? Szuka się winnych. Państwo wzięte za mordę staje się dramatycznie niewydolne, sprawy nie będą załatwiane efektywnie i skutecznie. Ten bezwład będzie skłaniał rządzących do jeszcze większej represyjności. To się będzie nakręcać. (…)
– PiS potrafi odczytywać nastroje społeczne i bierze na sztandary problemy, którymi rzeczywiście trzeba się było wreszcie zająć. Natomiast propozycje rozwiązań dają zabójcze.
O przyczynach kłopotów w Europie i USA:
– Polaryzacja dochodów, majątków, szans. I polaryzacja w polityce. Zresztą jedno z drugim idzie pod rękę. (…) Polaryzacja poglądów politycznych w Ameryce, rosnąca nienawiść dwóch plemion w Kongresie, napędza polaryzację dochodów. Bo im mniej współpracy między partiami, tym bardziej problemy społeczne nie są rozwiązywane. (…)
– Elity słusznie są krytykowane, przespały wiele spraw. Tyle, że można to wyjaśnić językiem Donalda Trumpa, ale można też językiem Tony’ego Judta. Można stawiać wszystkich pod ścianą, a można dawać jakieś rozsądne recepty. Judt pisał o zjednoczonej Europie jako projekcie, którego celem głównym wcale nie był wolny handel i wzrost PKB, ale przede wszystkim redukowanie społecznej złości. Służyła temu na przykład polityka rolna. Niemieccy rolnicy poparli faszyzm, więc starano się wymyślić mechanizm, żeby już nigdy nie byli pokarmem dla radykalnych ideologii. I wymyślono dopłaty. (…) [Judt] używał argumentów społecznych, a nie rynkowych.
– Wolny rynek wcale nie dąży do jakiejś naturalnej równowagi, tylko do eliminowania konkurencji. To główna jego wada, skłonności do monopolu. Największe firmy przestają wygrywać jakością produktów czy ceną, a zaczynają wygrywać siłą, powstają kartele, oligopole. Dopiero państwo i regulacje pozwalają wolną konkurencję ochronić.
– [Michał Boni] uważał, że najpierw trzeba kraj spolaryzować, czyli wzmocnić regiony silne, a potem nastąpi dyfuzja, czyli dobrobyt spłynie do słabszych regionów i one też się zabiorą na łódkę szczęśliwości. Myśmy w ten „obiektywny” mechanizm kapitalizmu za bardzo nie wierzyli. (…) Trzeba próbować wszędzie wyrównać poziom. Nie likwidować komisariatów, punktów pocztowych, deficytowych połączeń kolejowych, pekaesów, bo nawet jeśli stoi dziesięć chałup i ekonomicznie jest to absurd, to opłaci się społecznie, ludzie nie poczują się wykluczeni, porzuceni, a na końcu wściekli.
W tych dwóch wizjach rozwoju jakąś rolę odgrywała też polityka. Nasza baza wyborcza mieszka przecież w takich miejscach. Z kolei PO miała wyborców w wielkich miastach, więc takie neoliberalne myślenie – niech jeszcze bardziej się rozwiną, a prowincji też coś skapnie – jest po prostu wygodne.
– Mówiłem Tuskowi: „Słuchaj, jeżeli się nie rozmawia przy stole, to się rozmawia na ulicy”. I wszystko się sprawdziło, potem była okupacja Sejmu przez rodziców niepełnosprawnych dzieci i parę innych sytuacji. W końcu doszło do takiego klinczu, że związkowcy i pracodawcy w ogóle zerwali Komisję Trójstronną, bo się czuli całkowicie lekceważeni. Przez prawie dwa lata przed wyborami nie prowadzono dialogu społecznego. Władza, która nie rozmawia, sama sobie szkodzi, bo przestaje wiedzieć, co w trawie piszczy.
Co dalej?
– Wóz albo przewóz. I nie mówię o Kaczyńskim, Schetynie, Tusku, tylko o Europie. Potrzeba optymizmu. Po Brexicie widać, że albo rozbudzimy nadzieję na przyszłość, albo będziemy zakładnikami strachu, który nas wpędza w jeszcze większy strach. To jest cholernie trudne, ale klasa polityczna musi z siebie wykrzesać romantyczny zapał. Inaczej manipulatorzy w rodzaju Trumpa nas zamordują.
Brakuje marzeń, radości, śmiałości. I przekonania, że przyszłość da się kształtować. Korci mnie pomysł, żeby uruchomić dyskusje o przyszłości Europy, ale nie w kręgach instytucjonalnych, nie między urzędnikami, tylko między ludźmi. (…) Prosiłem [kolegę], żeby się zastanowił nad słowami oddającymi ducha Europy. Powiedział: „Europa nie ma ducha”. I to jest prawda. Jeśli zapyta pan o „American dream”, to każdy mniej więcej odpowie, na czym polega amerykańskie marzenie. A na czym polega europejskie marzenie? Mamy duży kłopot z odpowiedzią. Jeśli nawet jakieś odpowiedzi się pojawiają, to formułowane w biurokratycznym czy biznesowym języku.
O Unii rozmawiają głównie eksperci i technokraci, którzy próbują odpowiadać na pytania w rodzaju: „Jak poprawić mechanizm konwergencji?”. Tymczasem powinniśmy rozmawiać nie o tym „jak”, ale „dlaczego”. Dlaczego właściwie chcemy Unii? Po co to wszystko robimy? Czyli najpierw idea, a potem inżynierskie rozwiązania techniczne.
* * *
Bardzo łatwo przyzwyczajamy się do wybryków PiS. Niektórzy prawicowi komentatorzy starają się znaleźć usprawiedliwienia dla działań rządu i sejmu, mówią, że krytycy przesadzają itp. Mam dla nich prosty sprawdzian: proszę sobie wyobrazić, że te wszystkie „dobre zmiany”, lewe awanse i medale, czystki, zmiany prawa itd. wprowadza rząd lewicowy i to jego posłowie wypowiadają te pełne buty i pogardy opinie.
Prawie bez echa także przeszły wystąpienia księdza Międlara, który w przypływie chrześcijańskich uczuć napisał pod adresem posłanki Joanny Scheuring–Wielgus z .Nowoczesnej:
– Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa.
I tu w ramach ćwiczenia proszę sobie wyobrazić, że ks. Międlar wypowiedział te słowa pod adresem Jarosława Kaczyńskiego.
Na łagodną krytykę swoich działań ze strony abp Gądeckiego, Międlar napisał:
– Arcybiskup Gądecki nie rozumie, czym jest polski nacjonalizm, i że jest on koherentny z ideą Kościoła rzymskokatolickiego
* * *
Co jakiś czas podnoszą się głosy stwierdzające, że KOD już się skończył, nie jest właściwie do niczego potrzebny, że nie widać jakiegoś wpływu KOD na sytuację w kraju.
Inni proponują przemianowanie KOD w partię, a jeszcze inni twierdzą, że jest przez partie manipulowany.
Na jakie medium ktoś trafi taki pogląd sobie wyrabia. Myślę, że w sytuacji w jakiej się znajdujemy głos obywateli uczestniczących w KOD pełni podobną rolę jak pasażerów samolotu w pewnej anegdocie:
Pasażerowie siedzą w samolocie, czekają na odlot i nagle widzą przez okienka jak stewardesa prowadzi dwóch pilotów, którzy noszą ciemne okulary, a w rękach mają białe laski. Wprowadziła ich do kabiny, po chwili słychać, że uruchomiono silniki.
Samolot zaczyna się rozpędzać po pasie startowym, jedzie coraz szybciej, ale nie wznosi się i przerażeni pasażerowi widzą, że jeszcze chwila a rozbije się o mur na krańcu pasa, więc z wszystkich ust wyrywa się okrzyk przerażenia. Moment później samolot podrywa się w górę. Po chwili z niewyłączonych głośników słychać jak jeden pilot mówi do drugiego: „Zobaczysz, któregoś dnia nie krzykną i się rozwalimy!”.