

„Na potrzeby policji wszyscy w Polsce jesteśmy traktowani jak przestępcy: lokalizacja i historia połączeń zbierane są prewencyjnie, nawet jeśli naprawdę nie mamy nic do ukrycia. Skoro my jesteśmy nieustannie kontrolowani, to służby też powinny. A jednak tak nie jest.” – alarmuje Fundacja Panoptykon.
W Polsce wiele różnych służb, oprócz policji, także np. Straż Graniczna, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i CBA, może swobodnie sięgać po dane telekomunikacyjne obywateli, co stanowi poważne naruszenie ochrony prywatności. Obowiązujące przepisy zmuszają operatorów telekomunikacyjnych (Plus, Play, Orange i T-Mobile) do przechowywania danych użytkowników przez 12 miesięcy, niezależnie od tego, czy są oni podejrzani o przestępstwo. Dostęp do tych informacji odbywa się bez konieczności uzyskania zgody sądu czy prokuratora, co może prowadzić do nadużyć. Jak podkreśla Fundacja Panoptykon, „obecne przepisy sprawiają, że każdy obywatel jest traktowany jak potencjalny podejrzany, a jego aktywność może być monitorowana bez żadnej kontroli”.
Służby mogą analizować bilingi, dane lokalizacyjne, czas i miejsce połączeń telefonicznych czy aktywność w internecie, co pozwala im na rekonstrukcję codziennego życia obywateli. Co roku służby składają setki tysięcy zapytań o dane abonentów, co świadczy o skali inwigilacji. Brak niezależnego nadzoru nad tymi praktykami sprawia, że ludzie nie mają realnej kontroli nad tym, kto i w jakim celu uzyskuje dostęp do ich informacji.
W odpowiedzi na te praktyki Fundacja Panoptykon wraz z prawnikami i aktywistami podjęła działania mające na celu zmianę przepisów. Wystosowano wnioski do operatorów o usunięcie przechowywanych danych, argumentując, że ich retencja narusza prawo unijne. Jeśli firmy odmówią ich skasowania, sprawa może trafić do Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, a następnie do sądu. Eksperci podkreślają, że zgodnie z wyrokami Trybunału Sprawiedliwości UE, masowe przechowywanie danych bez uzasadnionych przesłanek jest niezgodne z prawem europejskim.
Problemem pozostaje również kwestia kontroli sądowej nad dostępem do danych obywateli. Obecnie nie ma realnego, skutecznego mechanizmu umożliwiającego weryfikację zasadności i proporcjonalności działań służb. Sądy nie mają dostępu do pełnych informacji na temat tego, jak często i w jakim celu gromadzone są dane, a obywatele rzadko dowiadują się, że byli inwigilowani. Brak przejrzystości sprawia, że system działa praktycznie bez ograniczeń.
„Uderza to szczególnie w te profesje, które są zobowiązane do zachowania tajemnicy zawodowej. Jak w takiej sytuacji adwokaci i dziennikarze mają chronić informatorów czy klientów?” – pyta Fundacja na swojej stronie.
Politycy opowiadają w takich przypadkach zazwyczaj, że „niewinni nie mają czego się bać”. Typowa stalinowska mentalność. Jeśli w żadnym przypadku niewinni nie mają się czego bać, i dla państwa wszystko, co robimy, powinno być zupełnie jawne, to można to zastosować także wobec ludzi władzy? Może więc niech politycy i urzędnicy wyższego szczebla prowadzą całkowicie jawną działalność. Np. publicznie dostępny monitoring ich życia zawodowego, żebyśmy mogli sprawdzić, czy czasem nie robią jakichś przekrętów naszym kosztem? Albo czy nie obijają się w pracy i te pustki, które widzimy często na sali plenarnej, czy komisjach sejmowych mają uzasadnienie. W końcu jesteśmy ich „pracodawcami”. „To ingerencja w naszą prywatność!” – zaczną wrzeszczeć. Ale przecież „niewinni nie mają czego się obawiać”, więc o co chodzi?
Źródło: Wolnelewo.pl