8 listopada 2024

loader

Triumf woli

Hen, gdzieś na krańcach Europy, pod chmurami szarymi jak brudna pościel, leżał sobie, wciśnięty między dwie rzeczki, kawałek morza i parę górek, niemały i nieduży, ot – średni taki, płaski jak deska do prasowania, kraik.

Ludzie jak ludzie – trochę pracowitych, robotnych jak konie, trochę obiboków, ptaków niebieskich i cwaniaków niemało. Radości tu było średnio, zmartwień podobnie, a i zbrodnie utrzymywały się w normie. Sporo za to było tych, których zajęcie polegało na wymyślaniu rozmaitych from szczęścia i dostarczaniu go obywatelom – zarówno hurtowo jak i detalicznie. To byli politycy, którzy mnożyli się zarówno przez podział i partenogenezę, jak i przez polityczne kopulowanie wszystkich ze wszystkimi.
Niezależnie jednak, z kim kopulowali i co akurat z tego się rodziło politycy z determinacją alkoholików pijących co popadnie byle z procentami, produkowali prawa, które regulowały każdą dziedzinę życia ich współobywateli. Obywatele, chcąc nie chcąc, pogrążali się więc w gąszczu absurdów, których było zresztą coraz więcej i więcej, zaś inflacja praw powodowała deflację ich jakości – co cwańsi wyciskali z plątaniny paragrafów, przepisów i zarządzeń znacznie więcej dla siebie korzyści, niżby im się normalnie należało. Przez to społeczność, dotąd zwarta dosyć i jednorodna, pękać zaczęła. Wyodrębniła się grupa tych, którzy sobie radzili i tych, którzy stali w miejscu. A jak wiadomo, kto stoi w miejscu ten się cofa, a nawet coraz bardziej przeszkadza. Jedni byli więc, co oczywiste, lepszego sortu, pierwszego, a drudzy – gorszego, drugiego. Ci gorszego sortu uważani byli coraz powszechniej za niepełnosprawne umysłowo niedojdy, którymi nie warto zajmować się, a już na pewno na równi z pierwszosortowymi. Oni potulnie godzili się ze swym losem, nie bardzo zresztą wiedząc, jak mogliby się nie godzić. Pracowali, płacili podatki, trochę odkładali, trochę przejadali i przepijali – jak wszędzie.
Pewnego razu właśnie to „trochę” zwróciło uwagę prawdziwych, pełnokrwistych, czystorasowych obywateli, którzy trzymając niezłomnie straż narodową, wszelako też pić potrzebują… I samochód mieć, i kobietę niebanalną i na wczasy all inclusive pojechać. Zebrali się więc oni ciasno, w kręgu i pochylili ku sobie swe łyse głowy na solidnych karkach osadzone. Nad zebranymi przez długie godziny unosiła się gęsta para mózgowa, co świadczyło o intensywnej pracy umysłowej. Skutkiem tej narady był pewien eksperyment. Wytypowali otóż miejsca najpopularniejsze, najbardziej atrakcyjne, a więc najczęściej odwiedzane przez turystów, a w końcowym efekcie – co oczywiste – najzasobniejsze. I do właścicieli znajdujących się tam restauracji, pubów i innych rozrywek wysłali swoich aktywistów. Kulturalni, aczkolwiek postawni dżentelmeni, zwracali się do nich z super korzystną ofertą – będziemy chronić wasze interesy, zadbamy o spokój, o to, żebyście mogli bezpiecznie zarabiać swoje pieniądze, którymi następnie będziecie się mogli dzielić z nami uczciwie. Bo uczciwość, to nasz znak herbowy poniekąd.
– Ależ spokój już mamy, czujemy się bezpiecznie, za co mielibyśmy płacić, pytały te głupki patrząc na wytwornych gości swymi pustymi oczami?…
Postawni dżentelmeni na ogół nie wytrzymywali komizmu sytuacji i pokładali się ze śmiechu. A pokładając się, a to ktoś stoliki połamał, a to komuś innemu kij bejsbolowy wysunął się spod marynarki tak nieszczęśliwie, że nos barmanowi przestawił na potylicę, a to kobieta jedna z drugą doznała uszczerbku na urodzie z powodu przygniecenie przez krztuszącego się ze śmiechu wysłannika pokoju… Dość, że właściciele restauracji, pubów i innych rozrywek zrozumieli w końcu jak bardzo się wygłupili i już bez oporów spełnili pokładane w nich oczekiwania.
Zjawisko samo w sobie banalne, znane ludzkości od wieków, a mimo to – nie od razu, co trzeba przyznać – ale jednak zwróciło uwagę polityków. Tyle tylko, że jedni widzieli w nim powód do represji i prześladowań, a drudzy uznali je za godne analizy politycznej, pochylenia się i ewentualnego wykorzystania do bieżącej działalności. Bystrze dostrzegli obywateli w tych, w których polityczna konkurencja widziała tylko bandytów wymuszających haracze. Zrozumieli, że to jest najzdrowsza część wspólnoty narodowej – wykazująca się wielką zaradnością i zdeterminowaniem w dążeniu do celu. Uznano – jakże mądra i dalekowzroczna była to decyzja – iż należy tym ludziom podać rękę, a przy okazji sięgnąć po siłę w nich drzemiącą i miast bejsboli wyposażyć ich w niezbędne instrumenty do wskazywania niezaradnej części społeczeństwa świetlistych celów narodowych. Należy otworzyć przed nimi serca na oścież, zadbać by ci poniżani dotąd mężczyźni i kobiety, poczuli się wreszcie pełnoprawnymi obywatelami. A nawet nadobywatelami. Tak nakazywała solidarność, miłosierdzie i odwieczne tu zasady moralne „białej siły”. Nic dziwnego, że od dawna pogardzani i poniżani, od niedawna obywatele, przyjęli odmianę swego losu z entuzjazmem. A i dotychczasowi oszuści, którzy żerowali na ich społecznym upośledzeniu, ich sąsiedzi fałszywi z podwórka, z klatki schodowej obok, ze stodoły opodal, zrozumieli rozległość swej podłości i skalę społecznej znieczulicy, której się dopuścili względem bliźnich.
Tak oto właściwe usytuowanie na drabinie hierarchii społecznej zdrowych sił narodu, dostrzeżenie gotowych do poświęceń dla ojczyny młodych obywateli, zdeterminowanych w obronie najświętszych narodowych wartości przed obcymi wartościami i uznających kolor czerwony tylko w połączeniu z białym, stało się prawdziwym kołem zamachowym narodowego sukcesu. A przy okazji zrodziło jakże ciekawe zjawisko konwergencji politycznej. Wczorajsi mistrzowie siłowni, rycerze bejsbola, koneserzy butaprenu, a także ich kobiety – proste, bezpretensjonalne niewiasty o nienachalnej na ogół urodzie – przywdziali garnitury i garsonki, niektórzy jenoty nawet i ubogacili swoim intelektem najwyższy organ ustawodawczy, stając się pełnokrwistymi, a zwłaszcza pełnogębnymi politykami. Od dwóch lat sami strzegą praw, które rozumem własnym sformułowali i w darze u stóp ojczyzny złożyli. A pośród nich pierwsze jest niezbywalne prawo do powstania z kolan, podniesienia głowy, ostatecznego zerwania z mikromanią, która dotąd kazała ludowi bezradnie patrzeć, jak Francuzom płacono, Żydom płacono, a jemu nie zapłacono nic, choć jemu też się należy, a nawet bardziej. Te proste słowa, te prawdy oczywiste dla każdego obywatela pierwszego sortu, dla coraz większej większości, wlały w serca narodowe nową nadzieję. I wiarę, że jak chcą to mogą.
A mogą, że ho, ho – czego przykładem jest młody, a wręcz młodszy aspirant policji, Mateusz Kulson, który w jednej chwili prostego wsiadania do służbowego auta wyrósł na bohatera całej deski do prasowania. Ale co to było za wsiadanie! To nie było wsiadanie, to była poezja wsiadania! Wszyscy słyszeli: „Wsiadaj Kulson”… i on wsiadł!… Wczoraj prosty chłopak, można powiedzieć „żołnierz wyklęty” przez przeżarte korupcją i układami struktury społeczne, dziś bohater. Kto wie – może jeszcze dożyjemy czasów, gdy ulica, na której on wsiadał, zostanie nazwana jego imieniem: „Aleja Kulsona”. Kto wie…
Tak oto w krótkim czasie kraik wciśnięty gdzieś między dwie rzeczki, kawałek morza i parę górek, znalazł się na ustach całej Europy. Zdjęcia wyciągniętych przed siebie rąk, lasu rąk i wyprostowanych dłoni obiegły kulę ziemską na dowód, że tu triumf woli, stare, spiżowe wartości nie umarły. Że jest gdzieś zagubiona pośród świata mała, płaska jak deska do prasowania kraina, gdzie dzięki mądrej polityce one żyją i mają się dobrze, a nawet coraz lepiej. A miejscowi rycerze wolności, pytani przez dziennikarzy, czemu zawdzięczają swój sukces, odpowiadają skromnie: „Chcemy Boga i Bóg jest z nami”…

trybuna.info

Poprzedni

Czarny piątek

Następny

Przerwać milczenie