Czy można radę Woltera traktować poważnie? Czy końcowy wniosek jego powiastki, że „trzeba uprawiać własny ogródek” to rzeczywiste rozstrzygnięcie sporu między optymistami i pesymistami?
I czy taka rada w czasach, gdy wciąż wzywają na barykady, by bronić wartości, może kogokolwiek zadowolić? Wprawdzie Wawrzyniec Kostrzewski, utalentowany reżyser młodszo-średniego pokolenia powtarza, że „barykady są przepełnione”, ale wezwaniom do walki końca nie ma. Najwyraźniej wątpliwości dopadają też publiczność na widowni Teatru Ateneum, po spektaklu „Kandyda, czyli optymizmu”. Brawa są raczej powściągliwe, choć przedstawienie jest więcej niż solidne – świetnie grane, w dobrym tempie, dowcipne i pod każdym względem dopracowane (chóry, ruch, muzyka, piosenki). Może więc za mało uwiera? Może satyra za mało siecze? Może powiastka Woltera po prostu się zestarzała?
Mistyfikacje Woltera
Warto przypomnieć, że jej wejściu do obiegu towarzyszyły rozmaite mistyfikacje. Wolter, jakże słusznie, obawiał się nagonki ze strony konserwatystów, tropiących każdy „niezdrowy” powiew świeżej myśli. Powiastka Woltera ukazała się jako „Dzieło przełożone z niemieckiego rękopisu Doktora Ralfa z przyczynkami znalezionymi w kieszeni tegoż doktora zmarłego w Miden, roku Pańskiego 1759”. Podwójna mistyfikacja nie była nadmiarem przezorności. Wyrokiem parlamentu spalono „Listy filozoficzne” Woltera, wydawca został wtrącony do Bastylii, autor zaś musiał ratować się ucieczką do Lotaryngii. „Kandyd” jest satyrą – pisał Boy – na optymistyczną filozofię Leibniza, będącą wówczas w modzie; Wolter używa tu bardzo zręcznie argumentu ad hominem, sprowadzając rzecz z wysokości metafizycznych na ziemię i wydobywając, siłą kontrastu, efekty nieodpartego komizmu (…) Ale nie tylko przeciw filozofii Leibniza wymierzone jest ostrze satyry; niemniej zwraca się ono przeciw tym, którzy, prawiąc o nieskończonej dobroci Opatrzności, nie tylko głusi są na niedole ludzi, ale jeszcze ich, w imię dobrotliwych niebios, przymnażają”. Wolter znajduje sposobność, aby ukazać ciemne oblicze Świętej Inkwizycji, okrucieństwa wojny, bezprawie wielmożów, głupotę elit, a nawet nicość dramaturgii współczesnej. To dość, by zmobilizować przeciw sobie potężne siły obrońców Okopów świętej Trójcy. Te wolteriańskie wycieczki przeciw hipokryzji, przemocy i kłamstwu nic nie straciły na znaczeniu, choć zapewne brzmią mniej odkrywczo niż za jego czasów. Dzisiaj, kiedy tak wyostrzył się język literatury i teatru, jadowita krytyka Woltera może przejść niemal niezauważona, jak plaster kojący na bolące miejsca,
Swoją genialną powiastkę pisał Wolter z intencją ośmieszenia systemu filozoficznego Leibniza. Poglądy krytykowanego filozofa reprezentuje preceptor Pangloss, powtarzający niezależnie od okoliczności optymistyczną formułę: „wszystko z konieczności musi istnieć dla najlepszego celu”. Jego oponent, pesymista Marcin głosi dla odmiany tezę, że „człowiek jest stworzony, aby żyć w konwulsjach niepokoju albo letargu nudy”. Tytułowy bohater powiastki, wychowywany w Westfalii, w zamku barona de Thunder-ten-tronckh, wygnany po niefortunnej próbie romansu z baronówną Kunegundą, wyrusza w świat. Wkrótce poznaje stan wojskowy, jest ścigany przez inkwizycję, musi uchodzić do Ameryki Południowej, a wracając jako człowiek majętny – wzbogacony podarkami w krainie Eldorado – niebawem traci swój bajeczny majątek i osiada wraz z przyjaciółmi i poślubioną po latach rozłąki Kunegundą na spłachetku ziemi. Rozczarowany do świata uznaje, że „trzeba uprawiać nasz ogródek”, że trzeba działać, nie wszystko przecież jest stracone, wiele można zmienić.
Z „Kandydem” od 30 lat
Można powiedzieć, że Maciej Wojtyszko nie rozstaje się z „Kandydem”. Powraca do dzieła Woltera wielokrotnie – już w roku 1985 wspólnie z Krzysztofem Orzechowskim napisał adaptację, dołożył do tego swoje teksty piosenek. Premiera „Kandyda” odbyła się wtedy w warszawskim Teatrze Dramatycznym, a reżyserii podjął się Krzysztof Orzechowski. Teatr Dramatyczny nie był wówczas w najlepszej kondycji, co odbiło się na jakości wykonania – krytyka i publiczność warszawska przyjęły przedstawienie dość chłodno, mimo że wabiło rozbuchaną inscenizacją i mocnymi rytmami Andrzeja Puczyńskiego, lidera zespołu „Exodus”. Wkrótce odpowiedział na to przedstawienie swoją utrzymaną w duchu kabaretowym inscenizacją sam Maciej Wojtyszko we wrocławskim Teatrze Polskim (1986). Tym razem muzyką zajął się Jerzy Derfel, a dekoracje zastąpiły improwizacje aktorskie nawiązujące do tradycji dell’arte. To przedstawienie zyskało ogromną sympatię i potraktowano je jako wysmakowany żart. O ile w spektaklu Orzechowskiego końcowe partie tekstu należały do Mieczysława Mileckiego, który solennie wypowiadał rady, jak żyć i z życia czerpać zadowolenie, o tyle we Wrocławiu niezobowiązująco i bez większego przekonania mówił o tym Stanisław Melski jako Kandyd. Publiczność najwyraźniej wolała od patosu – trochę okolicznościowego, był to wszak czas tuż po stanie wojennym – kabaretowy wykręt, puszczanie oka i dystans. Jacek Sieradzki pisał wówczas, że „oznacza to wciąż potężniejący głód dobrego, inteligentnego teatralnego żartu. A ponieważ nikt już prawie nie potrafi żartować, więc sztubactwo Wojtyszki jest tu niezwykle optymistyczne”.
Od tego czasu minęło ponad 30 lat, a adaptacja Orzechowskiego i Wojtyszki wciąż żyje (najnowsza premiera w Ateneum jest już dwunastą z kolei jej prezentacją sceniczną). Adaptacja Orzechowskiego/ Wojtyszki ma nawet swoją wersję lalkową, której trzykrotnym reżyserem (i to z sukcesem) okazał się Paweł Aigner w „Baju Pomorskim” w Toruniu, w „Grotesce” w Krakowie i Białostockim Teatrze Lalek – ta ostatnia premiera miała miejsce zaledwie rok temu. W teatrze dramatycznym dominują nadal dwie kanoniczne inscenizacje: Orzechowskiego i Wojtyszki. Krzysztof Orzechowski jeszcze dwukrotnie po warszawskiej prapremierze inscenizował powiastkę Woltera w krakowskim Teatrze Bagatela (1988) i w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku (1994), Maciej Wojtyszko po wrocławskiej premierze wracał do „Kandyda” jeszcze trzykrotnie – w Londynie (1989), Tarnowie (1993) i w warszawskim Teatrze Rampa (2006).
Bez rozumu nie ma bzdur
Spektakl w Ateneum to już jego piąty „Kandyd”, tym razem reżyserowany w duecie z synem Adamem. W zasadzie jest to ta sama adaptacja i ten sam model kabaretowej zabawy, co w spektaklu wrocławskim sprzed 30 lat. Trochę wprowadził Wojtyszko uwspółcześnień, bezpośrednich odniesień do „dobrej zmiany” i do rżnięcia drzew wedle Szyszko Lex, ale trzon spektaklu pozostał bez zmian włącznie z brawurowo napisanymi piosenkami „O uprawianiu swego ogródka” i „O najlepszym ze światów”. To prawdziwe literackie perełki, by zacytować tylko taki fragmencik:
„Bez całości niczym kęs
Bez bezsensu niczym sens.
Nie ma mol, gdy nie ma dur,
Bez rozumu nie ma bzdur”.
Świetnie to wykonuje rozśpiewany zespół Teatru Ateneum, nawiązujący do swoich najlepszych w tej mierze tradycji. Barwnie nakreślone sylwetki kilkudziesięciu postaci to ich wspólne dzieło, w którym prym wiodą Dorota Nowakowska (Starucha), Artur Barciś (Pangloss), Krzysztof Gosztyła (Marcin) i Tomasz Schuchardt (Brat Kunegundy). Widać też jak na dłoni konsekwencję programową – to przecież w tym teatrze mogliśmy niedawno oklaskiwać spektakl „Róbmy swoje” do tekstów Wojciecha Młynarskiego. Otóż nie byłoby felietonów muzycznych Młynarskiego, gdyby nie przeszedł przez szkołę ironii Woltera.
Tak, to prawda, uprawianie „własnego ogródka”, które zaleca Kandyd (Wojciech Michalak) może wydawać się programem mało ambitnym, zachowawczym, a nawet rodzajem eskapizmu. Rozmaicie to można interpretować, rozmaite też może owo uprawianie przybierać formy. Kto wie jednak, czy nie jest to program minimum, który oferuje szanse poczucia sensu. Nawet jeśli każdego dnia w sens urządzenia tego „najlepszego ze światów” można zwątpić. Wolter zajmuje stanowisko bliskie temu, które przedstawił w „Traktacie o tolerancji” – trzeba walczyć z przesądami i nie ustawać w pracy. W serii nieprzypadkowych przypadków przedstawia drogę człowieka do zrozumienia swojej sytuacji i powołania na Ziemi. To wcale niemało.
KANDYD, CZYLI OPTYMIZM Woltera, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, adaptacja Krzysztof Orzechowski, Maciej Wojtyszko, reż. Maciej Wojtyszko, Adam Wojtyszko, teksty piosenek Maciej Wojtyszko, muzyka Jerzy Derfel, choreografia Zofia Rudnicka, kostiumy Agata Roguska, światło Jędrzej Skajster, kier. i oprac. muz. Wojciech Borkowski, przygotowanie wokalne Tomasz Bajerski, Teatr Ateneum, premiera 18 maja 2017