7 listopada 2024

loader

Uwaga na hieny. Fioletowo-purpurowe

Gdy przez ponad półtora roku reżym PiS niczym „kark” z bejsbolem albo sierpniowa nawałnica, pustoszył kraj, działo się to przy wyraźnym poparciu KK (Kościoła Katolickiego). W znaczącej części było to poparcie otwarte. Jak kraj długi i szeroki, w polskich kościołach tysiące proboszczów i wikarych niedwuznacznie opowiedziało się w swoich kazaniach po stronie rządów PiS.

Czasami było to poparcie „light”, ogólnikowe, często „hard”, ostentacyjne, w duchu partyjnego katolicyzmu politycznego. Część kleru parafialnego i zakonnego milczała, ale jak powiedział swego czasu powieszony później na szubienicy targowiczanin Józef Ankwicz, „milczenie jest znakiem zgody” (w ślad za nim, kilka tygodni później, poszedł na stryczek biskup Ignacy Massalski).

Kunktatorzy i tchórze

Hierarchia milczała w całości, in gremio. Bez wyjątku. To milczenie Episkopatu w obliczu demolki PiS rozpoczętej jesienią 2015 roku było uderzające. Biskupi nie zdecydowali się na jakąkolwiek, choćby zawoalowaną, formę obrony zaciekle atakowanego przez PiS prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, w końcu odznaczonego przez Kościół katolicki orderem „Pro Ecclesia” za zasługi dla tegoż. Nie zdobyli się więc nawet na wyciągnięcie ręki do swojego dobroczyńcy linczowanego przez reżym. Można to nazwać bezstronnością, gdyby nie było to śmiesznym określeniem w odniesieniu do tak upolitycznionego Kościoła katolickiego, jak ten nadwiślański. Lepiej to nazwać trafniej i bez owijania w bawełnę. Owo milczenie było wyrazem kunktatorstwa i tchórzostwa, które to cechy zazwyczaj, acz nie zawsze, idą w parze. Skądinąd, zarzut kunktatorstwa i tchórzostwa, mocny stosunku do polityków świeckich, jest szczególnie kompromitujący dla biskupów, których misja zakłada odwagę a nawet heroizm oraz najwyższe standardy moralne. Honor Kościoła, o ile o takim fenomenie w ogóle można mówić, próbowali ratować, ale siłą rzeczy tylko śladowo, niczym ostatni Mohikanie zdrowego rozsądku i sumienia w tej Firmie, tacy ludzie Kościoła jak biskup-emeryt Pieronek, dominikanie Ludwik Wiśniewski i Paweł Gużyński, a także ten cudowny, nierealistyczny, księżycowo-baśniowy ksiądz-dobra wróżka Adam Boniecki. Zupełnie jak w tej piosence o wsi spustoszonej przez burzliwe pioruny: „We wsi został tylko stary wuj i pies, szkoda psa i wuja choć był z niego…”

Reakcja na ustawy pacyfikacyjne PiS

Ta sytuacja zmieniła się jednak, gdy biedny Adrian zebrał w sobie odwagę zbyt mocno skopanego tchórza i wziął i zawetował dwie spośród trzech ustaw pacyfikacyjnych PiS odnoszących się do systemu sądownictwa. Oto na Jasnej Górze Zwycięstwa w Częstochowie zabrał głos prymas Polak (mieliśmy kiedyś papieża Polaka, teraz jest prymas Polak) i w swej homilii powiedział tym ich kościelnym ezopowym językiem, że z tą demolką dokonywaną przez PiS w ojczyźnie papieża Polaka to już przesada i czas się opamiętać. Powiedział nawet jedno zdanie po ludzku, że konstytucję trzeba szanować. Wyobrażam sobie, co poczuli wtedy pisowscy oficjele obecni na jasnogórskiej trybunie. I co pomyślał Prezes, który jak na prawdziwego spadkobiercę tradycji piłsudczyzny i dmowszczyzny w jednym przystało, „czarnych” tak naprawdę nie lubi i interesują go tylko jako przydatni w realizacji jego epokowych planów pożyteczni idioci. Nawiasem mówiąc, czy to nie prawdziwy paradoks, że dwaj najwięksi, emblematyczni Polacy, wodzowie dwóch najważniejszych obozów politycznych katolickiej Polski pierwszej połowy XX wieku byli de facto, a jeden nawet de nomine – ateistami.

Gądecki poczuł nosem łup

Śladowy odruch sympatii dla kościelnego przebudzenia nie powinien jednak odwracać czujności od starych intryg kleru. Być może zamiast entuzjazmować się ich pasterskim przebudzeniem należałoby sobie życzyć, żeby jednak nie mieszali się do spraw państwowych, by trzymać się starego dobrego wynalazku francuskiego – rozdziału Państw i Kościoła, w jakkolwiek słowa byłby on w konstytucji ubrany. Czerwona lampka powinna się zapalić, gdy na scenie politycznej pojawił się kolejny ważny arcyprałat i wyraził chęć spotkania z Adrianem w momencie, gdy ten był najbardziej na cenzurowanym w PiS i pisowskich szczujniach. Okazał się nim drugi z najważniejszych w obecnym sezonie hierarchów, arcybiskup Stanisław Gądecki, który też coś tam dwuznacznego bąknął, coś co można było odczytać jako zawoalowaną krytykę praktyk reżymu PiS. Gądecki poczuł jednak nosem jeszcze jedno pismo. Postanowił o porozmawiać z Adrianem o konstytucji, a raczej o planach jej zmiany. I okazało się, że w świeckim niby państwie zastosowanie znalazła formuła – „bądź wola twoja”. A o czym katolicki hierarcha mógł chcieć rozmawiać, gdy o perspektywę zmiany konstytucji chodzi? Przecież nie o prawach socjalnych, nie o prawach i wolnościach obywatelskich czy o ochronie mechanizmów demokratycznych. Co to, to nie. Jak wiadomo, bliska ciału koszula. Gądeckiemu mogło chodzić jedynie o „prawa Kościoła”, „prawa religijne”, „prawa ludzi wierzących”, o „pełną ochronę życia poczętego” czyli całkowity zakaz aborcji, a także o zastąpienie obecnej, dość laickiej preambuły konstytucyjnej otwartym „Invocatio Dei”, a być może również o wprowadzenie do konstytucji (kto wie, kto wie?) przepisiku dającego Kościołowi gwarancję jakichś przywilejów finansowych?

Obstawić dwie opcje jednocześnie

Nagłe prokonstytucyjne przebudzenie hierarchów nie wzięło się zatem z tego, że miłość i szacunek do demokracji i konstytucji wyssali oni z mlekiem matki, bo tak nie było, ale że wyczuli rozwarcie (że użyję ulubionej przez kler terminologii ginekologiczno-położniczej) na dwa palce między obozem Prezesa a frakcją Adriana i uznali, że mogą to wygrać dla swoich celów. Wiedzą bowiem, że w obszarze ich zainteresowań łaska Prezesa na pstrym koniu jeździ. Niby do Kościoła się przymili czasem jak do kota, ale za chwilę usunie ze strony internetowej PiS projekt konstytucji z klerykalnym Invocatio. Niby to zakrzyknie przeciw aborcji i poprze rodzenie trupich płodów przez niewiasty polskie, ale za chwilę cofnie się kunktatorsko przed bezbożnym czarnym protestem diablic. Wiedzą, że prezes, ten praktyczny ateista, nigdy nie wystawi swego władztwa na najmniejsze niebezpieczeństwo, by zrobić dobrze klerowi. Nie poświęci dla nich kapitału, może wydać najwyżej procenty z zaskórniaków. Wiedzą zaś, że mocno osamotniony Adrian chętnie przyjmie wyciągniętą do niego przyjazną, upierścienioną dłoń. Wiedzą, że w przeciwieństwie do chłodnego religijnie Prezesa, Adrian jest dewocyjnym krakowskim synkiem swych dewocyjnych rodziców. Dlatego chcą na wszelki wypadek, gdyby nadarzyła się okazja, mieć w nim sojusznika dla swoich planów formalnej już, nie tylko praktycznej, klerykalizacji państwa.

Zapałki w ręku kleru to pożar

Dlatego ci, którzy tak cieszą się, że „Kościół wreszcie zabrał głos z troską o sprawy Ojczyzny” powinni dać sobie na wstrzymanie. Piromanom i podpalaczom nie powinno się powierzać dynamitu i zapałek. Lisa (żadnych aluzji) nie wpuszczać do kurnika. Już niech oni lepiej, tak jak zawsze życzyli sobie tego prawdziwi państwowcy, lewica, liberałowie i po prostu ludzie rozsądni, nie zabierają się za pomoc demokracji i wolnościom. Tak będzie lepiej.

trybuna.info

Poprzedni

Przeciw faszyzmowi

Następny

Mieszkańcy mają głos