1 grudnia 2024

loader

Wajnberg i Strawiński u Giergijewa

W mijającym roku upłynęło dwadzieścia lat od śmierci Mieczysława Wajnberga (1919-1996; spotyka się też pisownię: Weinberg) – wybitnego rosyjskiego kompozytora polsko-żydowskiego pochodzenia, jednej z czołowych postaci rosyjskiej muzyki drugiej połowy ubiegłego stulecia.

Kierowana przez Walerija Giergijewa najpierwsza dziś scena operowa Rosji, Teatr Maryjski w Petersburgu, uczciła tę rocznicę znakomitą premierą ostatniej opery Wajnberga – „Idioty” według Fiodora Dostojewskiego.
Przypomnijmy: Wajnberg, urodzony w Warszawie przy Żelaznej 66 w rodzinie żydowskiego muzyka, w drugiej połowie lat trzydziestych studiujący grę na fortepianie w stołecznym konserwatorium, w roku 1939 jako uciekinier przed nawałą hitlerowską znalazł się w Związku Radzieckim (z pozostałej wtedy w Warszawie reszty jego rodziny nie ocalał nikt). Najpierw zatrzymał się w Mińsku, gdzie w półtora roku ukończył studia kompozytorskie, potem znalazł się w Taszkencie, na koniec osiadł w Moskwie, gdzie mieszkał już do końca życia. Od początku dał o sobie znać jako twórca bardzo pracowity i bardzo płodny (ogółem pozostawił po sobie m. in. 26 symfonii, 17 kwartetów smyczkowych, blisko 30 cyklów wokalnych, 7 oper), od awangardy raczej odległy, wszelako zawsze o własnym, oryginalnym obliczu (choć widoczne są silne pokrewieństwa z Szostakowiczem). Wbrew temu, co się u nas niekiedy pisuje (ostatnio w końcu listopada w „Gazecie Wyborczej”), cieszył się też w Rosji za życia sporym uznaniem i autorytetem: grywali jego muzykę najwybitniejsi rosyjscy wykonawcy z Dawidem Ojstrachem, Emilem Gilelsem, Marią Grinberg (wdową po straconym w ZSRR w latach czystek Stanisławie Ryszardzie Standem), Mstisławem Rostropowiczem czy Giennadijem Rożdiestwienskim na czele, jego utwory regularnie umieszczano w programach najważniejszych rosyjskich festiwali nowej muzyki, w tym dorocznej Moskiewskiej Jesieni, otrzymał tytuły Zasłużonego Działacza Sztuki RFSRR (1971) i Ludowego Artysty RFSRR (1980), a także Nagrodę Państwową ZSRR (1990) oraz przyznawaną przez Związek Kompozytorów Rosji Nagrodę im. Szostakowicza (1995). Człowiek trzech kultur, tę polską cenił sobie bardzo i czerpał z niej obficie. Bez Chopina – jak powiadał – nie wyobrażał sobie życia, wielkie wrażenie czyniły na nim zawsze utwory Lutosławskiego, do tekstów ukochanego Tuwima (którego wpływ na swoje widzenie świata i swoją twórczość porównywał tylko z oddziaływaniem Szostakowicza) napisał VIII Symfonię „Kwiaty polskie”. Polskiej tematyce poświęcił też dwie spośród swoich oper: „Pasażerkę” (1968) oraz „Madonnę i żołnierza” (1970). Tę drugą, opartą na opowiadaniu Władimira Bogomołowa „Zosia” o wojennej miłości polskiej dziewczyny i młodziutkiego radzieckiego oficera (na podstawie tego opowiadania powstał też radziecki film z Polą Raksą) wnet wystawił Mały Teatr Opery i Baletu w Leningradzie w reżyserii Danuty Baduszkowej. Ta pierwsza, wedle znanej noweli Zofii Posmysz, początkowo miała mniej szczęścia – za życia kompozytora sceny nie ujrzała, choć w Związku Radzieckim utwór Posmysz wydawano obficie (w 1964 roku w masowym nakładzie po rosyjsku, zaraz potem też po armeńsku, mołdawsku, litewsku, łotewsku i gruzińsku).

***

W Polsce wszakże o Wajnbergu wiedzieliśmy w tych latach bardzo mało, zaś jego muzykę znaliśmy bardzo słabo. Sam kompozytor niezbyt też dobrze wspominał jedyny swój u nas pobyt (i jeden z dwóch w ogóle swych wyjazdów z ZSRR) – w 1966 roku, kiedy przyjechał na Warszawską Jesień w składzie radzieckiej delegacji z Tichonem Chriennikowem i kiedy – jak mi sam opowiadał – czuł się trochę jak emisariusz, które to wrażenie pogłębiły jeszcze reakcje polskich kolegów: dawni bliscy znajomi z warszawskiego konserwatorium wyraźnie unikali kontaktów. Sytuacja zmieniła się dopiero po śmierci Wajnberga i to wskutek – jak często u nas bywa – opinii płynących z Zachodu, gdzie już w początkach lat dziewięćdziesiątych poważnie zainteresowano się nim w Szwecji czy Wielkiej Brytanii, zaś w 2010 roku na festiwalu w Bregencji wystawiono „Pasażerkę” oraz opartą na opowiadaniu Gogola jeszcze inną operę Wajnberga – „Portret”. Bregencka inscenizacja „Pasażerki”, dzieło znanego angielskiego reżysera operowego Davida Pountneya, wkrótce pojawiła się i w Teatrze Wielkim w Warszawie (nad muzyczną stroną spektaklu pieczę dzierżył Gabriel Chmura), niebawem Pountney wystawił też w Teatrze Wielkim w Poznaniu „Portret”; wcześniej zainteresowano się u nas szerzej także muzyką symfoniczną i kameralną kompozytora – np. w roku 2000 w Filharmonii Narodowej miało miejsce polskie prawykonanie VIII Symfonii. W 2013 roku wyszła u nas kompetentna monografia o Wajnbergu, pióra Danuty Gwizdalanki.

***

Wspomnianą już swoją ostatnią – i najlepszą! – operę, „Idiotę” wedle Dostojewskiego, skądinąd dzieło zaiste potężne rozmiarami (trzy i pół godziny muzyki), Wajnberg ukończył w 1986 roku (w tym samym więc czasie, co np. Penderecki „Czarną maskę”). Na początku roku 1992 dane mi było obejrzeć jej prapremierową inscenizację w Moskiewskim Kameralnym Teatrze Muzycznym, przygotowaną przez szefa placówki, legendarnego Borysa Pokrowskiego. Choć operę wystawiono u Pokrowskiego ze znacznymi skrótami i z umniejszonym, kameralnym składem orkiestry, już wtedy wywarła na mnie spore wrażenie; jednak dopiero tegoroczny spektakl Teatru Maryjskiego, prezentujący oryginalną (choć i tu były jakieś pominięcia) wersję partytury, pozwolił mi doświadczyć zniewalającego oddziaływania Weinbergowego opusu w całej pełni.
Librecista (podobnie jak przy „Pasażerce”, „Madonnie” i „Portrecie” – Aleksander Miedwiediew) i kompozytor skoncentrowali się w swym utworze na głębokiej analizie psychologicznej bohaterów literackiego pierwowzoru i oddaniu ich nieprostych wzajemnych relacji; z kolei takich na przykład epizodów powieści, jak słynnej tyrady księcia Myszkina przeciw Rzymowi i katolicyzmowi, w operze brak. Te zaś wzajemne relacje, łączące niemal dwadzieścia postaci opery, zostały w jej tekście słownym i muzycznym ukazane z takim ogromnym dramatyzmem, z taką potężną ekspresją (a przy tym z dochowaniem pełnej wierności duchowi arcytworu Dostojewskiego), że dzieła słucha się przez cały czas z najwyższym natężeniem, całkowicie poddając się jego magnetyzującej sile. Potęguje to wrażenie świetna reżyseria i scenografia Aleksieja Stepaniuka, udatnie konstruująca bardzo umownie pomyślaną przestrzeń sceniczną i z wielką precyzją projektująca sceniczne zachowania i działania poszczególnych osób dramatu. W superlatywach trzeba też mówić o wykonawcach – tak o orkiestrze (przygotowanej przez Niemca Thomasa Sanderlinga, syna sławnego Kurta Sanderlinga, któremu Wajnberg dedykował swą II Symfonię), jak i o solistach-śpiewakach, w dużej części wychowankach znanej Akademii Młodych Wokalistów przy Teatrze Maryjskim; kreujący tytułową rolę na premierze Aleksander Michajłow u recenzenta gazety „Sankt-Pietierburgskij Muzykalnyj Wiestnik” wzbudził nawet skojarzenia z Innokientijem Smoktunowskim, który przed laty, zagrawszy Myszkina w spektaklu Gieorgija Towstonogowa w leningradzkim Wielkim Teatrze Dramatycznym, w ciągu jednego wieczoru stał się sławny na całą Rosję. Ostatnią operę Wajnberga gotów jestem liczyć do najwybitniejszych dzieł operowych schyłku dwudziestego wieku w skali światowej.

***

Przedstawienie „Idioty” oglądałem i słuchałem 30 września, kiedy otwierało ono kolejny sezon tzw. Sali Koncertowej – jednej z trzech scen Teatru Maryjskiego, zbudowanej w 2006 roku na miejscu strawionego przez pożar magazynu dekoracji i liczącej ponad tysiąc miejsc. W mieszczącej ponad półtora tysiąca widzów pysznie pięknej głównej sali Teatru, tej z 1860 roku, owego wieczoru bieżący sezon inaugurowały balety Michaiła Fokina, zaś na oddanej do użytku w 2013 roku, a dysponującej dwoma tysiącami miejsc okazałej Nowej Scenie (Maryjski-2) – „Samson i Dalila” Saint-Saënsa. A 2 grudnia w tejże Sali Koncertowej pod batutą Giergijewa miało miejsce wykonanie uważanego przez ponad stulecie za zaginiony, a teraz odnalezionego w bibliotece petersburskiego konserwatorium, młodzieńczego utworu Igora Strawińskiego (którego przodkowie też przecież legitymowali się polskim pochodzeniem) – skomponowanej w 1908 roku orkiestrowej „Pieśni żałobnej”, pośmiertnego hołdu zmarłemu właśnie nauczycielowi Strawińskiego, Nikołajowi Rimskiemu-Korsakowowi, który wykształcił także i Witolda Maliszewskiego – warszawskiego nauczyciela Lutosławskiego, i Wasilija Zołotariowa – mińskiego nauczyciela Wajnberga…

trybuna.info

Poprzedni

Więcej rodzynków

Następny

Triumf piłkarza w ankiecie PAP