8 listopada 2024

loader

Wakacje w myśleniu Pani Aleksandry

To, że okres Polski Ludowej był najczarniejszym w wielowiekowych dziejach naszego państwa wiemy doskonale dzięki solidarnościowej propagandzie. Tym razem wzmocniono go opisem PRL-owskich wczasów. Z mocnym akcentem na końcu.

W magazynie świątecznym „GW” (12-13.08.2017) ukazał się artykuł „Na wczasy! Po salceson w kilku gatunkach”, w którym Aleksandra Boćkowska omawia – to za dużo powiedziane – wybiera, właściwe jej zdaniem, fragmenty z książki Pawła Sowińskiego pt. „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny”. Fakty są takie, że przed II wojną światową robotnikom nawet nie mógł się przyśnić wyjazd na jakieś wczasy, a „Na pierwsze wakacje po wojnie pojechało w ramach FWP [Fundusz Wczasów Pracowniczych – ZT] 60 tys. ludzi. W1950 r. – już ponad pól miliona.” I co prawda robotnicy nie byli zanadto przygotowani do tych eskapad, mieszkali w poniemieckich wiliach, z jakością wyżywienia też było różnie, a w stalinowskich czasach trochę indoktrynowali ich miejscowi kaowcy, to jednak z roku na rok tak liczba osób wyjeżdżających w ramach FWP (5 milionów osób) i indywidualnie urosła do prawie 10 milionów. Do niej dodać także należy miliony dzieci i młodzieży na koloniach i obozach, w tym na bardzo licznych harcerskich. Czytam w jednym ze wspomnień: „Na następne wolne dni w szkole trzeba było czekać do Wielkanocy, a na prawdziwą labę dopiero podczas wakacji. Wtedy z dworca kolejowego ruszały liczne pociągi kolonijne kierując się nad morze, gdzie my, mieszkańcy pogórza mieliśmy nawdychać się brakującego nam jodu. W takim właśnie kolonijnym pociągu zmierzającym do Kamienia Pomorskiego, skąd dalej mieliśmy dojechać do Dziwnowa, znalazłem się, jako pomocnik wychowawcy, pod sam koniec czerwca 1956 roku.”
Opisuje dalej autorka sposób spędzania wakacyjnego czasu w mieście, gdzie tłok był na basenach, i w wynajętych kwaterach na wsi (nazywało się to wtedy „Wczasami pod gruszą”, a dzisiaj w gospodarstwie agroturystycznym), które to sytuacje niczym nie różnią się od czasów współczesnych.
Ale łatki należy przypiąć między innymi i o tym, że trudno było nabyć plecak lub namiot (miałem nota bene jedno i drugie bez żadnej protekcji), że wszystko było zinstytucjonalizowane, „nawet autostop był zrzeszony w jakimś komitecie”, bo jakże by w PRL-u, wg autorki, bez komitetu mogło się obyć. A wystarczyło tylko przeczytać w Wikipedii: „W Polsce autostop został formalnie zalegalizowany i jednocześnie częściowo sformalizowany i zinstytucjonalizowany w 1957. Polegało to na tym, że biura turystyczne na początku sezonu wakacyjnego sprzedawały chętnym specjalne książeczki autostopowe w formie małych zeszycików, wewnątrz których znajdowały się kupony, które osoba podróżująca autostopem zostawiała kierowcy. Każdy kupon miał wydrukowaną liczbę kilometrów. Zamierzeniem organizatorów „Akcji Autostop” było zachęcenie kierowców do zabierania autostopowiczów i gromadzenia kuponów. Kierowcy zebrane kupony (po wpisaniu swoich danych) mogli odsyłać biurom turystycznym, gdzie odbywało się losowanie nagród. Osoby…oprócz książeczki autostopu z kuponami… uzyskiwały ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków. Warunkiem udziału w akcji było przedstawienie dokumentu tożsamości (niepełnoletni okazywali legitymację szkolną oraz zgodę rodziców) oraz wystawionej na swoje nazwisko książeczki oszczędnościowej z dwustuzłotowym wkładem. Ten drugi warunek służyć miał zapewnieniu wędrującemu po kraju autostopowiczowi minimum środków utrzymania przez wakacje.” A ja dodam, że będąc zniewolony przez ten komitet, przez trzy kolejne wakacje objechałem, podobnie jak kilkanaście tysięcy innych, wkoło całą Polskę.
„System padł ofiarą poprzedniej skuteczności. Rozbudził aspiracje, ale nie nadążał z ich zaspokajaniem – tłumaczy Sowiński. – A ludzie już tak przyzwyczaili się do wczasów, że postulat równego dostępu do wypoczynku od Grudnia 70 wszedł do katalogu żądań społecznych przy kolejnych kryzysach”. Nie tylko, że autorytarny, pozbawiający wolności, ale nadto bardzo głupi był ten PRL. Nie to co III RP, w której powszechna wolność oznacza, że nie musi się jeździć na jakieś pracownicze wczasy lub wysyłać dzieci na kolonie. Każdy może jechać, gdzie sobie zażyczy, nawet na Seszele albo do Meksyku, jak ma pieniądze.
A na koniec czytamy: „I oczywiście to przypadek, ale właśnie w wakacje w 1980 r. wybuchły strajki, po których zaczął się demontaż PRL.”. To niezwykle celne spostrzeżenie, nieodzowne w takim tytule jak „Gazeta Wyborcza”, jest niestety mylne. Zgłoszone wówczas 21 postulatów, których Solidarność po latach, gdy zdobyła władzę, nigdy nie podjęła się zrealizować, narodzić się mogły tylko w głowach, rozgrzanych wakacyjnym, sierpniowym słońcem.

trybuna.info

Poprzedni

Adrian opuścił przedpokój Prezesa i udał się w nieznanym kierunku

Następny

Ukarani za blokadę Wszechpolaków