2 grudnia 2024

loader

Warmiński

W warszawskim Teatrze Ateneum otwarto wystawę poświęconą wieloletniemu dyrektorowi tego teatru, Januszowi Warmińskiemu.

Szefował Ateneum ponad 40 lat, od 1952 do 1996 roku z krótką przerwą w latach 1958-1960. Gdyby niczego więcej nie dokonał, zapracowałby na dobrą pamięć – sam bowiem fenomen tak długotrwałego kierowania jednym teatrem zasługuje na głęboką analizę, nie tylko dlatego, że Warmiński pozostaje pod tym względem rekordzistą i to nie tylko w Polsce. A przecież był nie tylko dyrektorem, ale także reżyserem, aktorem, dramaturgiem i niezwykle aktywnym prezesem Międzynarodowego Instytutu Teatralnego, a podczas okupacji oficerem Armii Krajowej i uczestnikiem powstania warszawskiego. Pełnił więc wiele ról, które mogłyby posłużyć za kanwę niejednej opowieści.
Na razie jednak nie powstała o nim książka, dobrze więc, że w dwudziestolecie jego śmierci Teatr Ateneum zadbał o przygotowanie wizualnie pięknej wystawy, wydanie katalogu i zaproszenie na wieczór wspomnień o dyrektorze, którego duch wedle zapewnień artystów i zespołu technicznego nadal unosi się nad teatrem, przypominając o niezmiennie obowiązujących standardach.
Sam doświadczyłem tego na własnej skórze, dwukrotnie niewpuszczony na przedstawienia teatru Ateneum z powodu parominutowego spóźnienia, a dyrektor dobrze wiedział, że ma do czynienia z recenzentem. Nieustępliwie jednak pilnował porządku, spektakl musiał się rozpocząć o wyznaczonej porze (teraz bywa z tym rozmaicie), chyba że nadzwyczajna awaria to uniemożliwiała. Osobiście tego pilnował albo w jego imieniu pełnił tę powinność wieloletni kierownik widowni Ateneum Marian Fąfrowicz (pracował w tym teatrze w latach 1951-1972). Nosił się nawet podobnie jak dyrektor – zawsze wyprostowany, w marynarce, pod krawatem, statecznym krokiem przemierzał – niczym alter ego dyrektora – teatralne korytarze i zakamarki, „aksamitnie” czuwając nad porządkiem i nigdy nie podnosząc głosu. Przez długie lata stanowili filary tego teatru: dyrektor i kierownik widowni w przedziwny sposób podobnie dystyngowani i dyskretni.
Podczas wspomnianego wieczoru wspomnień Jerzy Kryszak, niegdysiejszy Hamlet w Ateneum (1983) opowiadał o niedyspozycji Mieczysława Voita, który grał Ducha Ojca Hamleta. Wobec nieobecności wykonawcy dyrektor, świadomy, że bilety zostały sprzedane, podjął decyzję, że sam zagra ten epizod. Przebrał się więc w odpowiedni strój rycerski, przyłbica zbyt mu spadała na oczy, przedarł się więc przez schody na zapleczu z łomotem i wreszcie wszedł na scenę i… niemal odjęło mu mowę. Lata nieobecności na scenie sprawiły, że trema go obezwładniła. Coś z wielkim trudem wybąkał, mało to było nośne, a później dopytywał z lękiem, jak było.
„No” – tak należało odpowiedzieć z intonacją twierdzącą, bo w ustach powściągliwego dyrektora Warmińskiego właśnie owo „no” było najwyższą pochwałą.
Ateneum odbudowane ze zniszczeń wojennych ruszyło w roku 1951 – tylko przez jeden sezon kierował teatrem Ludwik René, od roku 1952 rozpoczęła się epoka Warmińskiego. Wieloletni dyrektor i twórca legendy tego kameralnego teatru z warszawskiego Powiśla, który słynął niebywałym zespołem i mocnym repertuarem rozpoczynał drogę sceniczną w Poznaniu jako aktor i asystent reżysera. W roku 1949 dołączył do ekipy tworzącej młody teatr w Łodzi, gdzie obok Kazimierza Dejmka i innych stał się współtwórcą pierwszych sukcesów Teatru Nowego, uważanego wówczas za forpocztę teatru socrealistycznego. Już pierwsza premiera, „Brygada szlifierza Karhana” (1950) zjednała teatrowi przychylność ówczesnych władz i zainteresowanie recenzentów. Ale długo w zespole Dejmka nie wytrwał i powrócił do Warszawy, gdzie rozpoczęła się jego przygoda życia z Teatrem Ateneum, ale też spełniała miłość życia – jego partnerką, żoną i przyjacielem została Aleksandra Śląska, i ten teatr stał niejako na fundamencie ich zdumiewająco harmonijnego porozumienia.
A było tak. Janusz Warmiński jako dyrektor Teatru Ateneum wypożyczył Śląską ze Współczesnego, aby zagrała u niego w Ateneum w Sprawie rodzinnej Jerzego Lutowskiego (był to rok 1952). Nie wiedziała wówczas, że rozpoczyna swój najdłuższy kontrakt aktorski, a wkrótce małżeński, bo aż po grób. Wprawdzie do Współczesnego wróciła jeszcze na dwa sezony (1959-1961), ale od 1961 już definitywnie zakotwiczyła w Ateneum u boku drugiego męża. Od tego czasu Erwin Axer powtarzał: nie pożyczaj aktorek.
Nie przyjęła jednak nazwiska męża, na afiszu pozostała Śląską, zwłaszcza że Janusz Warmiński to także pseudonim i wcześniej nazywał się Lewandowski (pod tym nazwiskiem znany był jako student konspiracyjnego PIST-u, a także podchorąży Armii Krajowej w grupie „Kampinos”, pseudonim Murzyn), dopiero pod koniec życia niekiedy podpisywała się jako Aleksandra Śląska-Warmińska (choć mogłaby Wąsik-Lewandowska). Te zmiany nazwisk, ich artystyczne pseudonimy sprawiły, że za Andrzejem Zaorskim Teatr Ateneum nazywano zagłębiem śląsko-warmińskim.
Teatr z warszawskiego Powiśla, założony w roku 1928, kilka lat pod kierunkiem Stefana Jaracza, dzisiaj noszący jego imię, przed wojną uchodził za scenę robotniczą, postępową, utworzoną jako proletariacki teatr socjalistyczny w Domu Związku Zawodowego Kolejarzy. Po odbudowie ze zniszczeń wojennych, początkowo utrzymywany w tej tradycji, zmienił się z czasem z teatru poszukującego nowych form wyrazu i nowego repertuaru (m.in. Ameryka, 1973, i Bloomusalem, 1974, Jerzego Grzegorzewskiego) w teatr pogranicza bulwaru, zwierciadła obyczajów i politycznej wrażliwości.
Znakiem firmowym teatru stało się przedniej jakości aktorstwo, gwiazdorstwo kultywowane za dyrekcji Janusza Warmińskiego) – dość przywołać nazwiska (obok Aleksandry Śląskiej), Jacka Woszczerowicza czy Jan Świderskiego. Z pewną przesadą można powiedzieć, że w Ateneum za czasów Warmińskiego grali „wszyscy”, a w każdym razie kwiat stołecznego aktorstwa, a wśród nich: Zbigniew Cybulski, Elżbieta Kępińska, Hanna Skarżanka, Władysław Kowalski, Halina Kossobudzka, Roman Wilhelmi, Henryk Boukołowski, Jan i Marian Kociniakowie, Jerzy Kamas, Leonard Pietraszak i tak można by ciągnąć bardzo długo. Podobnie długą listę dałoby się utworzyć z reżyserów. Dyrektor Warmiński nigdy bowiem nie uważał Ateneum za swój teatr autorski, na ponad 200 premier za jego dyrekcji wyreżyserował 58 przedstawień. To jasne, że nadawał ton, choć nie dominował. Początkowo próbował sił jako dramaturg, ale jak twierdzą historycy teatru bez powodzenia usiłował wcielać w życie zasady realizmu socjalistycznego. Potem niechętnie wracał do tego okresu, chyba niesłusznie. Artysta dojrzewa i uczy się może najwięcej na swoich błędach. Umiał jednak Warmiński rezygnować z uprawiania twórczości, która nie przynosiła mu satysfakcji. Porzucił nie tylko dramaturgię, ale i aktorstwo. Poświęcił się reżyserii i nade wszystko sprawowaniu dyrekcji, iście wzorcowej.
Warmiński wprowadził Ateneum w nowe czasy w atmosferze pożegnania wielkiej gwiazdy tego teatru, jego towarzyszki życia Aleksandry Śląskiej (zmarła 1989). Dług pamięci wobec opresji czasu minionego próbował spłacić inscenizacją Małej apokalipsy Tadeusza Konwickiego w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego (1989), która jednak zawiodła oczekiwania. Dobre za to opinie zebrała Antygona w Nowym Jorku Janusza Głowackiego w reżyserii Izabelli Cywińskiej (1993) i kilka spektakli aktorskich, m.in. brawurowy Słomkowy kapelusz (reż. Krzysztof Zaleski, 1992). Sam Warmiński, który na swojej scenie dał pamiętne premiery „Biesów” Dostojewskiego”, „Kuchni” Weskera, „Balu manekinów” Jasieńskiego zdążył jeszcze wyreżyserować sztukę Ronalda Harwooda „Za i przeciw”, której bohater, wybitny dyrygent niemiecki jest skrupulatnie rozliczany za kolaborację z reżimem Trzeciej Rzeszy, ale do końca odpiera zarzut sprzeniewierzenia się swojej misji artysty. Harwood i Warmiński postawili pytanie, już tytułem sztuki zwracając się do publiczności o wydanie osądu. Jak się wydaje, to właśnie stanowiło esencję teatralnej filozofii Warmińskiego.
W katalogu towarzyszącym wystawie „In memoriam” znalazłem taką deklarację artysty: „Sąd współczesnych jest dla teatru sądem nieodwołalnym. Nie można dokonać po latach jego rewizji. Przedstawienie jest jedyną szansą teatru. Teatr musi być świadomy swoich celów i środków, by stać się potrzebnym”. Tego zawsze pilnował.

trybuna.info

Poprzedni

Franek Smuda zdziała cuda?

Następny

Nie chcą pokazówek Szarapowej