30 listopada 2024

loader

Wspólna lista bez Lewicy

fot. trzaskowski / facebook

Wspólna lista Trzaskowskiego bez Lewicy? 
– Puk puk?- Kto tam?
– Tu, Antoni Macierewicz
– Tu, Jarosław Kaczyński 
– Tu, Janusz Korwin Mikke 

Być może do powyższego tercetu ukrytych w szafie dołączy wkrótce Donald Tusk, albowiem wiele wskazuje, że w Platformie wreszcie coś zrozumieli. Wreszcie zrozumieli, że Tusk dla PO, podobnie jak Kaczyński dla PiS i Korwin dla Konfederacji, jest jednocześnie i zaletą i wadą. Że zarówno przyciąga, ale też, być może jeszcze więcej, odstrasza. I być może lepiej jako twarz dać kogoś, kto bardziej przyciąga, a mniej odstrasza. Wiele to lat zajęło PO, nawet więcej niż Konfederacji. 

Takim kimś, kto zamiast Tuska, wyjdzie z szafy ma być Rafał Trzaskowski. Co więcej Trzaskowski nie ma być tylko rebrandinigem Platformy, ale twarzą całej koalicji, czy wręcz Wspólnej Listy w wersji light. Z punktu widzenia nie tylko wyborców, ale i polityków opozycji, teoretycznie, to całkiem rozsądne rozwiązanie. Większość wyborców z jednej strony tej listy chce, a ci co nie chcą pewnie i tak wolą mniejsze zło w postaci wspólnej listy niż PSL i Hołownię pod progiem. Politycy z kolei, zwłaszcza ci spoza Platformy nie mają wielu powodów, aby Tuskowi ufać. W kanibalizacji opozycji wewnątrz własnego obozu jest równie dobry, jak nie lepszy, od Kaczyńskiego. Przy stole z Trzaskowskim niekoniecznie więc muszą zostać przystawkami. Przy stole z Tuskiem to bardziej prawdopodobne. To, co do tej pory było więc wadą Trzaskowskiego, czyli jego miękkość, brak zaplecza i dobijania rywali, może teraz niepoostrzenie stać się zaletą. Takie bowiem cechy będą potencjalnych wyborców do współpracy zachęcały. A to wiele, może nawet bardzo wiele.

Trzaskowski jest też bardziej lubiany w samym obozie antyPIS. Nie ciągnie się za nim odium rządów śmieciówkowego PO, został już dawno prześwietlony przez PiS. No i lubi go kobiecy elektorat, co jest o tyle istotne, że ostatnie badania pokazują mniejszą chęć głosowania. To wciąż polityk najbardziej lubiany w Polsce, który wykręcił w wyborach prezydenckich trzeci najwyższy wynik w historii.

Sojusz KO z Hołownią i Kosiniakiem sygnowany twarzą Trzaskowskiego mógłby się udać. W końcu razem te partie mają blisko 40% poparcia i nawet jak część wyborców odpłynie, to wciąż powinni zająć pierwsze miejsce. Przynajmniej wedle stanu na dzisiaj. Warunkiem ewentualnego sukcesu byłoby jednak odstawienie Lewicy od wspólnej listy. W ten sposób owa centroprawicowa, libkowa lista unikałaby sztucznej jedności z Lewicą i zostawiała pole tylko dla trzeciej siły, czyli Konfederacji. Mogłaby odpuścić lewicowy przekaz i skupić się na wolnorynkowej propagandzie, którą będzie chciała podebrać wyborców Mentzenowi. Tusk nie musiałby już zmyślać o liberalizacji aborcji.

Dla Lewicy też mogłoby to być korzystne. Wreszcie udałoby im się odlepić od wspólnej listy opozycji, do której pomysły lewicy nie pasują w ogóle. Wreszcie można by iść o wiele bardziej lewicowym przekazem. I wreszcie można by z całą mocą krytykować i PiS i PO.

Problem w tej strategii jest jeden. A mianowicie: wspomniany Trzaskowski. Jeśli opozycja chce robić wspólną listę ze skrętem w prawo, bez lewego skrzydła, to jej twarzą prędzej powinien być ktoś, kto nie jest dobrze odbierany przez lewicowy elektorat. Cóż bowiem z tego, że wspólna lista wygra z Kaczyńskim, jak odbierając libleftowy elektorat od Lewicy, sprawi, że Lewica znajdzie się tuż nad progiem? O władzy zadecyduje wtedy Konfederacja? Dlatego twarzą wspólnej listy powinien być ktoś, kto odbierze wyborców Konfederacji. Tymczasem pomysł jest taki, że będzie to Trzaskowski, czyli ktoś, kto ma odebrać głosy Lewicy. A potem zdziwienie, że Kaczyński z Mentznem rządzą.

Galopujący Major

Poprzedni

Czarcia zapadka PiS

Następny

Gdzie ta kontrola?