Pewnej nocy armata wystrzeli…
Jeszcze mi się nie zdarzyło, by ktokolwiek z moich licznych rozmówców na tematy polityczne – zapytany przeze mnie o to, czy i gdzie upatruje potencjalnych źródeł osłabienia w przyszłości notowań PiS i rządu, a w dalszej konsekwencji utraty władzy przez reżym – postrzegał te przyczyny w czynnikach innych niż ekonomiczne. Jestem więc osamotniony w mojej intuicji, bo tylko do takiej rangi mogą w tej chwili aspirować moje prognozy. Ona jednak podpowiada mi, że władzę PiS obali w przyszłości – przepraszam za wyrażenie – wstrząs moralno-ideowy.
Tylko micha, czyli niewzruszony ekonomizm
Wspomniane rozmowy wyglądają na ogół mniej więcej tak: na moje pytanie, kiedy PiS zacznie tracić w sondażach, słyszę odpowiedź: zapomnij, przy 500 plus i dobrej koniunkturze gospodarczej, gdy wielu ludziom zaczęło się materialnie poprawiać, gdy PiS spełnia sporo obietnic, dlaczego mieliby się od niego odwrócić? Ja na to: a wolność, a demokracja, a prawa człowieka, a państwo prawa? – uderzam w wysokie tony. A daj spokój, słyszę, to obchodzi takich jak ty pięknoduchów i inteligentów, „gorszy sort”, a ludziom którzy od półtora roku mogą włożyć więcej do garnka, te sprawy wiszą kalafiorem. Próby ograniczenia wolności i swobód obywatelskich? A co ich to obchodzi, póki nie będzie łapanek na ulicach, a dlaczego miałyby być, a poza tym ich to nie dotyka, to dla nich abstrakcja. A że kogoś ciągają po sądach za udział w demonstracji? A po co tam łazili? Naruszanie swobód twórczych, pacyfikacja jakiegoś teatru? Oni i tak nie chodzą do teatru. Odwołanie jakieś Sroki z jakiegoś PISF? A kto to a co to? A protest lekarzy? A ile osób wzruszają ich aspiracje materialne? A że to się wiąże z naszym bezpieczeństwem zdrowotnym? Dalekie skojarzenie i daleki związek. To wszystko nie ma znaczenia wobec twardych realiów ekonomicznych, a te pod rządami PiS są dla szarego człowieka zupełnie przyzwoite. A wzrost cen, zwłaszcza artykułów żywnościowych, ze słynnym masłem po osiem? – próbuję zażyć moich rozmówców z ekonomicznej mańki. Przecież w sile nabywczej 500 plus to już jest tylko jakieś 470 plus powiedzmy. Eeee tam – słyszę powątpiewanie – to jeszcze za mało. A jaką mają gwarancję, że ewentualni następcy PiS im tego w ogóle nie zabiorą? Przecież każda kolejna wypowiedź PO czy Nowoczesnej na ten temat musi w nich budzić co najmniej niepokój. Trafiam więc moimi argumentami, ilu bym ich nie użył, jak grochem w ścianę.
Jak Kott „Lalkę”
Twardy ekonomizm moich rozmówców jest niewzruszony jak dogmatyczny ekonomizm marksistów z lat pięćdziesiątych, który autorowi przedmowy do jednego z wydań „Lalki” Bolesława Prusa Janowi Kottowi kazał widzieć w tym dziele niemal wyłącznie powieść o stosunkach towarowo-pieniężnych w Królestwie Polskim w ostatniej ćwierci XIX wieku, przy jednoczesnym zupełnym lekce sobie ważeniu uczuć Wokulskiego, estetyzującego, zimnego erotyzmu Izabeli czy subtelności stylu dzieła i jego wyszukanej psychologii. Michy, michy, po trzykroć michy, pełnej oczywiście, potrzeba PiS-owi do wygrania kolejnych wyborów – powtarzają moi rozmówcy, niczym Danton, który za Rewolucji Francuskiej wołał, że „do zwycięstwa trzeba trzech rzeczy, odwagi, odwagi, tylko odwagi”. Jeśli zatem ta – micha – będzie pełna i jeśli nie nastąpi dramatyczny krach gospodarczy, PiS ma co najmniej drugą kadencję już w kieszeni. A anytyestetyka antropologiczna pisowców, a te mordy groteskowo-groźne, ten Macierewicz, ten Kaczor pieniący się z furią na trybunie bez żadnego trybu, a te typy żulikowate na szczytach władzy, ten Brudziński, ten Tarczyński, a te ciągoty do zamordyzmu i zakazywania wszystkiego, nawet bluzgów Jurkowi Owsiakowi? – pytam z rozpaczą człowieka bezsilnego. A co? – odparowują – Uśmiech Schetyny, zębaty jak uśmiech wampira tak ci się podoba albo fryzurka Petru? A to, że człowiek się podpalił w proteście, nie rusza was? – pytam desperacko. Nie – odpowiadają już poważniej, z szacunku dla cierpienia człowieka, bo to ludzie wrażliwi – A czy ktoś mu zabraniał pyszczyć na PiS, ile wlezie, na Fejsie, czy Twitterze? Po co się zaraz podpalać. Przesada, ale współczujemy. No, owszem, Misiewicze się ludziom, nawet części wyborców PiS nie podobają, to fakt, ale co tam garstka Misiewiczów w porównaniu ze złodziejską prywatyzacją w Warszawie i Amber Gold? Konie w Janowie Podlaskim? No owszem, przykro, ale kto tam wie, kto za tymi końmi stał tak naprawdę? Konia z rzędem temu, kto udowodni, że to nie była antyrządowa intryga? A może to była prowokacja wroga klasowego w stadninie, jak w jednym z socrealistycznych filmów z lat pięćdziesiątych? A na jakieś kasandryczenia balcerowiczowskie makroekonomiczne moi rozmówcy krzywią się z lekceważeniem, jakby wypili sok z cytryny bez popitki. Wiadomo, Balcerowicz zawsze musi odejść. Jeśli do tego słyszę komentarze z lewej strony, czy to eks-eseldowca, a dziś gorliwego pisowskiego poputczyka Kazimierza Kika („morda zdradziecka”?), który cieszy się jak dziecko z każdego sukcesu PiS czy Macieja Gduli, przedstawiciela młodej lewicy z „Krytyki Politycznej”, który nie widzi na horyzoncie nadziei na pokonanie PiS, bo jego zwolennikom nawet dzikie awantury, terroryzm polityczny i bezceremonialne chamstwo PiS się podobają i to jak, gdyż odbierają to oni jako formę sadystycznej zemsty na znienawidzonych „łże-elitach”, a zemsta jest jak wiadomo, słodka.
Im gorzej tym lepiej?
A jednak w tym osamotnieniu, gdy prawie wszyscy zbijają każdy mój argument, nie mogę wyzbyć się nadziei, że jednak na końcu będę miał rację, że „ostatni śmieje się morderca”, jak głosi tytuł mojej ulubionej powieści kryminalnej w odcinkach, że „moje będzie za grobem zwycięstwo” (w tym przypadku pocieszenie byłoby niewielkie). Gdula powiada, że znikąd nadziei, gdy zwolennikom PiS nie tylko nie przeszkadza, ale nawet podoba się to, co PiS robi najgorszego. Czy to oznacza, że, logicznie wywodząc, im PiS będzie bardziej agresywny, awanturniczy, opresyjny, tym większym cieszyć się będzie poparciem i niedługo przekroczy w sondażach 50 procent z górką? Do pewnej granicy tak, ale tylko do pewnej granicy i w pewnych ramach. Nawiasem mówiąc, nie do końca wierzę w liczbową prawdziwość tych wyników, zwłaszcza w wydaniu rządowego CBOS („nasz klient, nasz pan”, „płacę i wymagam”). Gdyby bowiem Kaczyński naprawdę był przekonany o prawdziwości tych wyników, to czy nie rozpisałby przedterminowych wyborów, żeby uzyskać większość konstytucyjną? Moim zdaniem zrobiłby to, Kaczor nie takie kozackie numery robił i robi, a skoro tego nie czyni, to ma świadomość, że te cyferki są zawyżone. Ale wracam do „moich baranów”. Otóż kilka jest moim zdaniem czynników, które, jeśli nie w najbliższych wyborach (tu jestem pesymistą), ale w wyborach następnych mogą podkopać władzę reżymu.
Niezasypywalny rów
Po pierwsze, to pęknięcie na linii: Kaczyński z jego rządem i zausznikami – grupa prezydencka, czyli obozik Dudy i jego prawej Łapy, pęknięcie wywołane jego lipcowymi wetami do ustaw sądowniczych. Nic i nikt nie skłoni mnie do polubienia Adriana, to nie moja ideowa bajka, ale to, co zrobił 24 lipca i kontynuuje do dziś, jakkolwiek się skończy w perspektywie bieżącej, wykopało niezasypywalny rów między nim a Kaczyńskim. Ten bowiem nigdy „mu tego, co zrobił nie wybaczy”, a z drugiej strony Duda nigdy nie zapomni upokorzeń ze strony ludzi własnego obozu (Kaczyńskiego, Macierewicza, Ziobry), upokorzeń, przy których drwiny z Adriana w „Uchu prezesa”, to małe piwo. To pęknięcie sprawia, że choć oddziały terrorystyczne PiS wiele szańców jeszcze zdobędą, to czas blitzkriegu się skończył. Czołgi Kaczyńskiego ugrzęzły w błocie tego lata i choć znów ruszyły, to już nie jak rącze rumaki, lecz jak „ciężka maszyna po szynach ospale”. Tej dekompozycji w łonie obozu nie da się już odwrócić, a może się ona też pogłębiać, poszerzać jak pęknięcie w konstrukcji dachu. I to nieuchronnie ten obóz osłabia, choćby nawet pisowscy propagandyści od rzeczy czy z sieci zaklinali fakty pisząc, że władza jest tak silna, iż obóz „dobrej zmiany” jest nawet sam dla siebie i władzą i opozycją w jednym, co marginalizuje zewnętrzną opozycję totalną.
Przykręcanie śruby
Po drugie, jak każda formacja faszyzująca, totalizująca, opresyjna, PiS nie zatrzyma się na obecnym poziomie represji. To mechanizm uniwersalny, klasyczny i PiS go nie uniknie. Apetyt na represje i zemstę, wzbudzony poparciem ludu pisowskiego będzie więc rósł w miarę jedzenia. Nie pojawi się więc taka oto refleksja: zatrzymajmy się, żeby nie zabrnąć w praktyki, które zaczną być dokuczliwe nawet dla naszych zwolenników i sympatyków, a mogą nam też przysporzyć wrogów w szeregach obojętnych czy „symetrystów”. Nie przyciskajmy więc śruby religijno-obyczajowej, a więc nie zaostrzajmy zakazu aborcji, nie ograniczajmy dostępu do antykoncepcji poza to, co już zrobiliśmy z „pigułką po”. Nie przeholowujmy z presją ideologiczną w szkole, dajmy rodzicom i uczniom trochę oddechu i wolnego czasu, nie katujmy ich od rana do wieczora „żołnierzami wyklętymi” i wszelką martyrologią, wciskaniem na siłę nadmiaru obrzędów patriotyczno-religijnych, bo „co za dużo, to i świnia nie zje”. Nie pogłębiajmy atmosfery napięcia, niepewności i nieufności, która opanowała liczne instytucje państwowe, jak sądy, prokuratura, uniwersytety, szkoły, urzędy i tym podobne, co ma źródło w ogólnym nastroju wrogości, ale też dokonuje się na styku – „nowe kadry dobrej zmiany”, wciskane wszelkimi szczelinami przez PiS a „starzy”, którzy czują się zagrożeni, czasem zaszczuci. Wystarczy przywołać pierwszy z brzegu przykład Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, gdzie pracownicy i współpracownicy odwołanego dyrektora Pawła Machcewicza czują się jakby siedzieli na rozżarzonym palenisku, gdy nowe pisowskie kierownictwo placówki wymaga się od nich lojalności, de facto politycznej, w zakresie przekazu historycznego (osławione lojalki wymagane od przewodników po ekspozycji). Takich przykładów jest w całym kraju bardzo wiele. Do tego dochodzi narastający z wolna nacisk typu policyjnego. Kilka dni temu w centrum Lublina, pod Bramą Krakowską, widziałem niewielką demonstrację w związku z samospaleniem się Pana Piotra z Niepołomic. Zaledwie kilka metrów od niej stała dwójka policjantów. Nieproszona. Po co? Żadnego zagrożenia nie było. Niechybnie chodziło o wytworzenie nastroju politycznej presji – uważajcie, obserwujemy was na każdym kroku. A procesy legalnych demonstrantów spod Pałacu Prezydenckiego z 10 marca 2017? A inkryminacja demonstrantów spod Sejmu z 16 grudnia 2016? To wszystko razem tworzy i tworzyć będzie, na różnych polach, narastającą atmosferę presji i zastraszenia. Ludzie będą to wytrzymywać długo, ale czy bezterminowo? A czy Kaczyński zrezygnuje z presji na media niepaństwowe? Czy się samoograniczy w tym względzie, zgodnie z oficjalnym przekazem PiS, że „wolność i demokracja mają się w Polsce znakomicie”? Otóż – nie. Tendencja do zaostrzania ucisku przez rządy autorytarne czy totalne jest niejako automatyczna, samoczynna, niezależna od postawy takich czy innych osób z ekipy rządzącej. To rodzaj mechanizmu naturalnego, bo przecież człowiek jest częścią natury. Taki Recep Erdogan brutalnie spacyfikował zamach stanu w Turcji, zamienił ją w więzienie, ale kolejne doniesienia z tego kraju pokazują, że zemsty i represji ciągle mu mało.
Przestroga Termidora
Smok totalnej władzy nigdy nie jest nasycony. W psychice ludzkiej jest jednak coś, czego człowiek potrzebuje w niewiele mniejszym stopniu niż napełnienia brzucha. Nie, nie szlachetne ideały demokratyczne mam na myśli. Chodzi mi o to, że człowiek nie lubi się bać i że jest taka bariera strachu i upokorzenia, za którą zaczyna się desperacja, zwłaszcza, gdy na początek znajdą się zdeterminowane jednostki, które dokonają publicznych aktów odwagi czy nawet heroizmu, budząc w innych uśpioną odwagę. Zawsze mam w pamięci przykład z mojej ulubionej i latami studiowanej historii Rewolucji Francuskiej, a konkretnie wydarzenia Termidora. Przypomnę: rankiem 9 thermidora (27 lipca 1794 roku) sparaliżowana strachem Francja leżała u stóp dyktatora Robespierre’a, kilka tygodni wcześniej naznaczonego na dodatek sakrą kapłana nowej religii, kultu Istoty Najwyższej. Jako Dyktator i jako Kapłan wchodził Robespierre tego dnia do Konwentu, by wygłosić swoje zapowiedzi zaostrzenia Terroru. Kilkanaście minut później opuścił Konwent jako wyjęty spod prawa aresztant. Nazajutrz, bez sądu, skończył na gilotynie. A stało się tak dlatego, że kilku ludzi, z kręgu jego współpracowników okazało, niespodziewanie nawet dla samych siebie, desperacką „odwagę zastraszonych”. To historyczne zdarzenie trzeba dedykować wszystkim dyktatorom i kandydatom na dyktatorów.
Syndrom „polskiego Palacha” i nieśmiertelny Tocqueville
Dlatego odczytuję dramatyczny, straszny akt samospalenia się „polskiego Palacha” pod Pałacem Kultury jako pierwszy, metapsychologiczny sygnał wskazujący na to, że zaczyna się, choć raczej będzie on bardzo powolny i na co dzień niezauważalny, proces cichego narastania buntu strachu, bezsilności i upokorzenia. Temu narastaniu towarzyszyć będzie równoległe słabnięcie efektu ekonomicznego. Beneficjenci 500 plus i innych pożytków socjalnych z wolna przyzwyczają się do nich i zapomną o wdzięczności dla dobroczyńców, gdy podstawowa miska stanie się oczywistością. Zaczną za to deklarować coraz większe aspiracje materialne, wykraczające poza siermiężny standard pisowski. Kłania się tu, może w miniaturze, swoista odmiana klasycznej formuły Alexisa de Tocqueville, zgodnie z którą rewolucje, przewroty czy wybuchy niezadowolenia nadciągają nie wtedy, gdy jest źle lub najgorzej, lecz wtedy, gdy zaczyna być lepiej. Wtedy z perspektywy tej poprawy ludzie zaczynają sobie uświadamiać, czego im brakuje i że lepszy los jest w zasięgu ręki. Ten stan ducha sygnalizuje już głodówka lekarzy-rezydentów. Prędzej czy później za nimi pójdą inni, także niektórzy ideowi widzowie TVPiS, codziennie epatowani grubymi plikami banknotów, które rodzi podtrzymywane przez PiS gospodarcze prosperity. Oni też wezmą w końcu te pliki na serio, a jednocześnie strach i opresja rozsiewane wokół dotkną także ich. Wtedy, gdy ktoś, powodowany ustawą Mariusza Kamińskiego o „jawności życia publicznego” czyli o szpiclowaniu, doniesie akurat na nich, a nie na bogatego sąsiada czy innego zwolennika totalnej opozycji albo gdy córka albo żona będzie musiała urodzić płód z gwałtu, bez głowy, bez mózgu lub z wiszącym okiem. A choćby tylko z tego powodu, że skutki praktyczne rozmaitych pisowskich ustaw typu o „jawności życia publicznego” skumulują się w taką masę codziennych, biurokratycznych dokuczliwości i gdy szary obywatel tam będzie nimi zasypywany tak, że nie będzie mógł nabrać oddechu. I gdy nawet urzędy państwowe mające świadczyć pomoc obywatelom, takie jak np. urzędy pracy, staną się instytucjami podejrzliwymi i opresyjnymi, czego osobiście zdążyłem doświadczyć. A trzeba pamiętać, że „tylko Bóg rozpoznaje swoich”, ludzie nie mają takiej mocy, więc praktyki opresyjnego państwa PiS zaczną dotykać, na dole, także jego zwolenników. I wtedy zdarzy się coś, co dziś poruszyłoby niewielu, ale co w nowych warunkach psychologicznych, w zestawieniu z innymi czynnikami, będzie niczym „wystrzał armatni pośród ciemnej nocy”, że użyję słów XIX-wiecznego, antycarskiego dysydenta rosyjskiego Piotra Czaadajewa. Co będzie tym strzałem i kiedy nastąpi, nie wiem. Ale on nastąpi. I nie będzie to ponowne pojawienie się Cugier-Kotki.