Plenary session week 3 2015 in Strasbourg -Main aspects and basic choices of the common foreign and security policy and the common security and defence policy (Article 36 TEU)
Nie ustają rolnicze protesty. Nie tylko u nas, w całej Unii. W Polsce – w Sejmie i w mediach, trwają poszukiwania odpowiedzialnego za „Zielony ład”, który na naszych oczach wyrósł na głównego rolniczego wroga. Wbrew oczywistym faktom zwolennicy minionej władzy PiS-owskiej obarczają tą odpowiedzialnością obecną koalicję rządową. Należy podziwiać determinację polityków PiS w mąceniu prawdy, bo przecież są filmy, wypowiedzi, spoty reklamowe, słowem cała masa dowodów, że to liderzy PiS przez długi czas wręcz obnosili się z ojcostwem „Zielonego ładu”.
Bywam pytany czy nie żałuję, że jako europoseł za „Zielonym ładem” głosowałem? Jasne, że nie żałuję. To jest bowiem wizja Europy nowoczesnej, dynamicznie się rozwijającej, a jednocześnie niezagrażającej środowisku, nie druzgocącej klimatu. Ma znaczenie kluczowe właściwie z każdego punktu widzenia. Z rolniczego też. Jest oczywiście kwestia sposobów jego wprowadzania. Unia ma kłopoty, bo okazało się, że europejscy rolnicy (w tym polscy) nie będąc gotowi przyjąć niektórych zapisów, odrzucają „Zielony ład” w całości. Na to nakłada się fatalna w skutkach realizacja pomocy dla walczącej Ukrainy. Bruksela zgodziła się by ukraińskie produkty rolno-spożywcze bez ograniczeń wjeżdżały na teren Unii w drodze do portów i innych punktów przeładunkowych, skąd wysyłane miały być jako ukraiński eksport, w tym pomoc żywnościowa dla północnej Afryki. Niestety zboże, które miało przejeżdżać przez teren Unii, bynajmniej z niej nie wyjeżdżało. Jako nieznane wcześniej tanie „zboże techniczne” zalało rynek polski. W efekcie zboże polskich producentów, wyhodowane w fitosanitarnym reżimie europejskim jako droższe przegrywa konkurencję na rynku ze zbożem ukraińskim wolnym od stosowania europejskich norm.
To jednak nie oznacza, że cały „Zielony ład” należy wyrzucić do kosza, mimo, że taki jest powszechny postulat protestujących rolników. Ich wściekłość posuwa się aż po żądanie całkowitego zamknięcia granicy polsko-ukraińskiej. Niestety nie biorą przy tym pod uwagę, że rolnictwo to nie jedyny obszar naszego handlu z Ukrainą. Swoje interesy mają też przedsiębiorcy z setek innych branż. Nasze stosunki handlowe obejmują wiele gałęzi gospodarczych i są dla Polski opłacalne – mamy sporą nadwyżkę w tym handlu. Postulat rolniczych liderów związkowych, żeby natychmiast zamknąć granicę z Ukrainą jest po prostu niemożliwy do spełnienia i upieranie się przy tym to nie jest dobry pomysł. Dobrym pomysłem jest natomiast całkowite i natychmiastowe zahamowanie importu zboża rosyjskiego i białoruskiego, który – jak się okazuje – rozwija się bez specjalnych przeszkód. Trzeba było radykalnej zmiany politycznej, żeby nowy rząd polski wystąpił do Unii z żądaniem objęcia tego procederu
sankcjami. Mam nadzieję, że Bruksela wykaże się polityczną wolą w tej sprawie.
Wracając do głównej przyczyny sporu nie ulega wątpliwości, iż niektóre dyrektywy „Zielonego ładu” połączone ze spekulacyjnym handlem ukraińskim zbożem i niezrozumiałym brakiem sankcji na import zbóż z Rosji i Białorusi zachwiały podstawą rolniczego bytu w Polsce i pozostałych krajach Unii. Likwidacja przyczyn obecnych kłopotów nie może jednak powodować zagrożenia dla handlu na rynku unijnym w ogóle. Nie traćmy z pola widzenia faktów: 20 lat temu eksport zbóż i innych produktów rolnych z Polski na rynki europejskie wynosił około 6 miliardów dolarów, w roku ubiegłym to było 75 miliardów dolarów! Rząd Tuska prowadzi intensywne rozmowy w Komisji Europejskiej, żeby Ukraina otrzymywała niezbędną pomoc, ale też, żeby rynkiem nie rządziły patologiczne układy. Należę do tych, którzy liczą na szczęśliwy koniec tych perturbacji, choć jednocześnie z niepokojem obserwuję radykalizację postaw producentów rolnych. Ja wiem – gorąca krew … ale w tym przypadku o wiele więcej pożytku byłoby chyba z zachowania „zimnej krwi” i nieulegania podszeptom politycznych graczy.