Pod datą 17 sierpnia 1990 roku wkleiłem notkę PAP wyciętą z „Życia Częstochowy” zatytułowaną „Spotkanie Jaruzelski-Glemp na Jasnej Górze”. Prezydenta powitał przeor klasztoru o. Jerzy Tomziński stwierdzając m.in. „że przeżycia związane z niedawnym pożarem klasztoru skłaniają do głębokiego uznania, że w tak bolesnym wydarzeniu dla paulinów, ojczyzny i Kościoła, prezydent Rzeczypospolitej przybył na Jasną Górę i łączy się z nimi”.
Z tej archeologicznej notki płynie kilka wniosków. Po pierwsze, że generał miał tę staromodną klasę, nakazującą okazywać względy nawet kręgom od siebie formalnie odległym. Po drugie, w generale najwyraźniej pozostały ślady przedwojennego maturzysty od bielańskich oo. marianów. Po trzecie można przypuścić, że generał nie przybył na Jasną Górę z pustymi rękami, co na pewno wzmogło serdeczność powitania przez ojców paulinów. Po trzecie były jeszcze w polityce w użytku takie publiczne maniery przedwojenne, jak z czasów Rydza i Koca.
Pod notką dopisałem własnoręcznie, że chwili wspomnianych odwiedzin, 16 sierpnia, byłem w Częstochowie (w odwiedzinach u ciotki) i to nawet na terenie klasztoru (z synem Piotrkiem). Chodziło mi o ogrzanie się przy ognisku Historii? Jak z tego widać, zawsze wysoko mierzyłem.
2 września 1990 inny archeologiczny zapisek o „konflikcie rządu Mazowieckiego z Porozumieniem Centrum braci Kaczyńskich, którzy stanęli u boku Wałęsy”. Jak mówi stara mądrość: „Od miłości do nienawiści tylko jeden krok”.
I dalej zapisałem: „Rozpoczęła się gra o prezydenturę, nastąpiło faktyczne rozbicie byłej opozycji solidarnościowej, fala pyskówek, oskarżeń, zaś w lipcu wyłonił się ROAD, prorządowy ruch polityczny Michnika, Geremka, Bujaka, Frasyniuka (…)”. Czyli taki liberalno-demokratyczny odpowiednik Klubów „Gazety Polskiej” czy raczej Klub Ronina?
Pod datą 3 września odnotowałem, że „banany leżą w sklepach, podobnie jak niemieckie piwo w puszkach i butelkach”. Z tego wnoszę dziś, że w drugiej połowie pierwszego roku transformacji były to jeszcze godne odnotowania wiekopomne fakty (!) Ba, napisałem w tonie triumfalnym, że „podczas tych wakacji zjadłem więcej bananów i wypiłem więcej zachodnioniemieckiego piwa, niż w ciągu minionych 33 lat życia”.
Wynika z tego, że, po pierwsze, byłem bananową młodzieżą, że po drugie, byłem piwoszem i po trzecie, że używanie określenia „zachodnioniemieckie” to ślad sytuacji, gdy Niemcy jeszcze nie były zjednoczone i że za sąsiada mieliśmy Niemiecką Republikę Demokratyczną, która chyba nie zalewała nas eksportowanym piwem. Hm, sytuacja nie była więc łatwa. Jaruzelski w Belwederze, Armia Czerwona w naszych granicach, a ZSRR i NRD za miedzą. No to jakie to było – przepraszam najmocniej – „obalenie komunizmu”? Przy okazji odnotowuję dość minorowy nastrój prywatny, jakiś stan znudzenia i apatii. Koresponduje z nim ton tekstu z „Gazety Wyborczej”, który przywołuję pod datą 8 września 1990. Napisał go Józef Kuśmierek, a ja napisałem o tym artykule: „To krzyk Kasandry. Kuśmierek rzuca w twarz nowej ekipie (…) zupełny bezwład, nieumiejętność rozwiązania podstawowych problemów kraju, uleganie nastrojom kombatanckim, błędne rachuby gospodarcze, rozdmuchiwanie problemów zastępczych, powtarzanie błędów komunistów i lęk przed spojrzeniem prawdzie w oczy”. „Każdy miesiąc na jałowym biegu oddala nas od Europy” – konkluduje Kuśmierek.
Jak widać, z jednej strony krytyczny katalog zarzutów pod adresem dowolnego rządu bardzo się nie zmienił, z drugiej brak tu zarzutów zdrady narodowej i całego tego obecnego hejtu. Jakby dla kontrastu, w tym samym numerze „GW” Stefan Bratkowski chwali sukces polskiej transformacji, zwłaszcza w zestawieniu z krachem NRD i kiepską sytuacją w Czechosłowacji. Na dowód tego, że kwestia bananowa była wtedy ważna, Bratkowski dodaje, że „importowane z Hamburga banany są w naszych miastach tańsze niż w wolnym już Berlinie”.
Bratkowski i Kuśmierek niby w jednym stali domu, a jaka różnica w ocenach.