Nic mnie tak nie wytrąca z równowagi, jak „zarządzanie przez miłość” w kapitalizmie. Część z was pewnie się z tym spotkała, te wszystkie „owocowe czwartki”, pseudo-nieherarchiczne stosunki i zwracanie się po imieniu pomiędzy kierownictwem i szeregowymi pracownikami, wytwarzanie „atmosfery wsparcia i wzajemnego zrozumienia”, tworzenie „bezkonfliktowych warunków pracy”, itd. itp. Możecie dopisać tu swoje doświadczenia.
Najciekawsze jest to, że często te pomysły powstały w głowach ludzi pełnych dobrych intencji. Tymczasem jednak rzeczywistość z tych intencji nic sobie nie robi i dalej toczy się swoim torem.
Co z tego bowiem, że udajemy „wzajemne zrozumienie”, skoro wszystko to wykorzystywane jako narzędzie do pasywno-agresywnej rozgrywki o dominację. Co z tego, że udajemy „równych”, skoro wiadomo, że nadal w organizacji obecna jest twarda hierarchia, objawiająca się np. tym, kto kogo może zwolnić. Potem wytwarza się ten korpojęzyk, w którym w „atmosferze zrozumienia uwarunkowań ekonomicznych” zwalnia się połowę działu.
Problem w tym, że w ściśle hierarchicznych systemach, a takim jest kapitalizm, nie da się zamaskować brutalnej walki o władzę słowami i pięknoduchowskimi wizjami. Można bardzo starać się ukryć, kto tu jest szefem, ale w momencie konfliktu zawsze to wychodzi na wierzch.
Stąd te tabuny zastraszonych szeregowych pracowników i pracownic, które boją się zgłosić problem, żeby „nie psuć atmosfery”. Tak naprawdę te formułki i zwyczaje służą głównie pilnowaniu, żeby nie psuć humoru szefostwa, które lubi żyć w przeświadczeniu, że zbudowali firmę opartą o „zaufanie”, „zrozumienie” i „przyjazny klimat pracy”. A jeśli ktoś sygnalizuje, że tak nie jest, to „psuje atmosferę bezkonfliktowości”. Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy. Lepiej go zwolnić.
W praktyce wielu tyranów wykorzystuje te środki do manipulacji ludźmi. Tworzy się swego rodzaju podwójna rzeczywistość. Ta realna, gdzie ludzie czasem po nocach nie śpią i w stresie czekają na nowy dzień pracy i ta pozorna, oficjalna, w której wszystko jest wspaniale.
Niestety część organizacji pozarządowych, także lewicowych, przyjęła taki model. Oparty na maskowaniu smutnej rzeczywistości, hierarchii i wyzysku wzniosłymi słowami, samozachwytem. I „szkoleniami”, wiecznymi „szkoleniami”. Generalnie szkolenia to jest obecnie najmodniejszy trend. Mamy problem z przemocą w firmie, zrobimy szkolenie o „bezprzemocowym rozwiązywaniu konfliktów”, ludzie podpiszą papier, że takie szkolenie zrealizowali i sprawa załatwiona. To, jak to funkcjonuje w rzeczywistości, czy jakieś konkretne wnioski zostały wyciągnięte, a rozwiązania wdrożone, nie jest już istotne. Szefostwo jest zadowolone, że temat został zamknięty.
Tym się zajmują obecnie całe działy, jak użyć wyobrażeń i maskowania brutalnej niejednokrotnie rzeczywistości „odpowiednim językiem”.
Tymczasem lepiej jest, gdy kierownik jest kierownikiem nazywany, niż żebyśmy mieli uczestniczyć w tym chorym przedstawieniu i udawali, że kierownika nie ma. Oczywiście najlepiej jakby w ogóle go nie było, ale zmiana nazwy jego funkcji czy sposobu komunikacji nie zlikwiduje hierarchicznych relacji.
Mnie zawsze bardziej interesowały realne relacje władzy, treść, a nie forma. Niestety nawet część lewicy obecnie woli głównie zajmować się formą, a nie treścią kapitalistycznej rzeczywistości.
Wolnelewo.pl