Mija powoli patriotyczne naprężenie sierpniowe. Jeszcze tylko kilka mszy, kilka marszów, jeszcze tylko kibole Legii i ich kibole w prasie, radiu i telewizji oburzą się na ant-polską UEFA, która nałoży na klub karę za patriotyczno-powstańczy transparent i gładko przejdziemy do 17 września. Z tym sprawa jest jasna jak gwiazda czerwona, pięcioramienna. Natomiast z sierpniem 44’ tak prosto nie jest, co i ten rok udowodnia dojmująco.
Weźmy wspomniany transparent przygotowany przez kibiców Legii. Ci kibice, to przecież polska młodzież wychowana już w wolnej ojczyźnie, jak to mówią. W wolnej, to znaczy na właściwych podręcznikach, z księdzem katechetą pod pachą – i to od przedszkola (!) – z dłonią pomocną IPN, która podsuwa właściwe lektury i wreszcie prawdziwe fakty. I, co? I kicha, niestety!…
Jak zauważył portal strajk.eu, a „Dziennik Trybuna” (4-6 sierpnia) rozpowszechnił, przerażony polski chłopiec z pistoletem niemieckiego oficera przystawionym do głowy, przedstawiony na transparencie w trakcie meczu, jako jedno z tysięcy dzieci, które razem ze 160 tys. warszawskich cywilów zostało zabite przez Niemców w czasie Powstania, to w rzeczywistości chłopiec radziecki. Wysublimowani historycznie młodzi Polacy z legijnej „żylety” podiwanili ten kadr z filmu „Idź i patrz”, wybitnego radzieckiego reżysera Elema Klimowa! Tak oto crème de la crème patriotycznej postawy, młodzież memląca „Bóg, Honor, Ojczyzna” i w chwilach boiskowych klęsk śpiewająca polski hymn narodowy wybitnym graczom Legii, jako to Hlouskowi, Moulenowi, Sadiku, Hamalainenowi, uczyniła bohaterem swojego transparentu reprezentanta narodu, który na równi z hitlerowcami oskarżany jest nie tylko o zamordowanie Powstania poprzez swoją cyniczną wówczas bezczynność, ale także o zniewolenie Polski. Miało być jednoznacznie, a wyszło nader dwuznacznie. Zamiast wyrazistego przesłania o niemieckich katach i ich polskich ofiarach, „żyleta” pokazała na obrazku fragment nieporozumień między naszymi odwiecznymi zaborcami. Ot, krótkotrwałą kłótnię w rodzinie, która nam – ludziom żyjącym „pomiędzy” – zwykle bardziej pomaga niż przeszkadza…
Na szczęście współczesny polski patriotyzm nie zwraca uwagi na takie pierdoły i z niezmąconą pewnością siebie głosi swą jedyną prawdę o Powstaniu i historii w ogóle…
W rytm „hymnu Powstania” zresztą – słynnej powstańczej piosenki „Warszawskie dzieci”. To bez wątpienia numer jeden na powstańczej liście przebojów. Chwytający za serce, pobudzający wyobraźnię marsz o miłości do ojczyzny, do swego ukochanego miasta i w tym roku kończył słynne wspólne śpiewanie „piosenek niezakazanych”. Śpiewali zwykli warszawiacy, dzieci, dorośli i starcy, śpiewały chóry i soliści, wzruszeni powstańcy i nawet pan prezydent śpiewał. Patriotyzm w formie zgęszczonej unosił się nad Placem Piłsudskiego niczym zapach cukrowej waty nad kręciołkiem ulicznego sprzedawcy. Rzeczywiście utwór to porywający, budzący najszlachetniejsze uczucia… Słowa napisał Stanisław Ryszard Dobrowolski, poeta warszawski, z robociarskiej rodziny. Kumpel Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, animator „Kwadrygi”, ideolog – wspólnie z Lucjanem Szenwaldem – radykalnego programu „sztuki uspołecznionej”. „Lewak”, znaczy się. Ale też oficer AK, powstaniec warszawski. Dzielił los miasta, jego obrońców i jego mieszkańców – walczył, był jeńcem w obozach w Łambinowicach i Gross-Born… „Niestety”, po wyzwoleniu Warszawy wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego – był oficerem politycznym i korespondentem wojennym. Po wojnie był zdeklarowanym, czynnym i twórczym zwolennikiem Polski Ludowej, członkiem PZPR, podpułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego. Polskę Ludową wspierał do końca, nie tylko wierszem, słowem pisanym, ale też mówionym. Na przykład na stadionowym wiecu, gdy potępiał radomskich „warchołów”…
A jednak, jego „Warszawskie dzieci” do dziś przyprawiają o dreszcze, mają w sobie jakąś nadludzką siłę, która łączy pokolenia i nawet teraz mogłaby nas popchnąć do nadludzkich czynów:
„Nie złamie wolnych żadna klęska,
Nie strwoży śmiałych żaden trud –
Pójdziemy razem do zwycięstwa,
Gdy ramie w ramie stanie lud.
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!”
Mimo wszystko, w naszym kraju absurdu, ojczyźnie historycznych pojebów, ktoś jednak powinien zadać pytanie o sens tego śpiewania. Czy można na estrady, na piedestał, wynosić piosenkę, która wyszła spod pióra zdeklarowanego komucha, co z tego, że byłego oficera AK? Czy można dopuszczać do sytuacji, żeby uosabiający majestat Rzeczypospolitej Pan Prezydent kalał swoje usta pieśnią „czerwonego pająka”? Czynu nam trzeba! Nowego patriotyzmu. Patriotyzmu bezkompromisowego, ostrego jak „żyleta”! Jeśli dekomunizujemy ulice, pomniki i ludzi, zdekomunizujmy jeszcze strofy, bo inaczej historia nam nie wybaczy, że kolejną rewolucję przeprowadzamy na pół gwizdka. To może co prawda oznaczać, że dorobek życia pani Jadwigi Kaczyńskiej, jej monografię o „komunistycznym” dramatopisarzu Leonie Kruczkowskim też trzeba będzie wyrzucić na śmietnik, ale trudno – „Nie strwoży śmiałych żaden trud”…
Prezes to zrozumie.