Kilkaset stron druku poświęcił neoendek Rafał A. Ziemkiewicz na „przepisanie” (nie w sensie literalnym, lecz znaczeniowym) biografii Józefa Piłsudskiego. Czyta się to nieźle, jako czytadło, ale wrażenie z lektury jest przykre, gdy widzi się małość szarpiącą wybitnego jednak człowieka za nogawkę. Ziemkiewicz nie może darować Piłsudskiemu, że to on wszedł do legendarnego areopagu historii Polski, a nie jego idol Dmowski, człowiek nie bez pewnych zasług politycznych, ale jednocześnie złowrogi twórca polskiej odmiany jednej z najohydniejszych i zbrodniczych ideologii, jaką jest nacjonalizm.
Kluczowy zarzut jaki Piłsudskiemu postawił Ziemkiewicz streszcza się w zdaniu wybitym na okładce edycji: „Odzyskał Polskę – zniszczył polskość”. Istotnie, do endeckiego wyobrażenia polskości Piłsudski nie pasował. Był duchowo raczej Litwinem – w znaczeniu kulturowym, nie etnicznym, tak jak Czesław Miłosz – niż Polakiem. Był obojętny religijnie, a więc nie pasował do endeckiego wzorca Polaka-katolika. Nie był też świętoszkiem, czyli postacią dość emblematyczną dla światopoglądu endeckiego, dla „anima naturaliter endetiana”. Jako człowiek urodzony w krainie wieloetnicznej, wielonarodowej miał we krwi poszanowanie dla różnorodności, która była jego żywiołem i był do pewnego stopnia kosmopolitą, acz nie w zachodnioeuropejskim sensie tego słowa. Był też odważnym wojownikiem, typem rycerza polskiego, kimś w rodzaju nowożytnego Zawiszy Czarnego, Księcia Niezłomnego, co stawiało go w kontraście do cywilnej, małomieszczańskiej i na wskroś tchórzliwej mentalności endeckiej (znów kłania się „anima naturaliter endetiana”). Co konkretnie zarzuca Piłsudskiemu Ziemkiewicz? Zacytujmy: „Tym, co zmusiło mnie do napisania tej książki, jest fakt, że kult Piłsudskiego nie tylko zaszkodził nam w przeszłości, przyczyniając się walnie do szybkiej utraty wywalczonej niepodległości i obłędu maksymalizowania strat wojennych aż do granicy biologicznej zagłady, ale szkodzi nam także do dziś. Cofa nas w rozwoju. Niszczy to co stanowi naszą cywilizacyjną odrębność, co decyduje o naszej wyjątkowości, co pozwoliło nam odnieść największy sukces w dziejach, jakim było odzyskanie i obronienie niepodległości po pierwszej wojnie światowej – i co powinno pozostać, jak za dawnych czasów, podstawą polskości: „POLSKI REPUBLIKANIZM”.
Trzy zdania i sześć nonsensów. Po pierwsze, ani Piłsudski ani nikt inny nie byłby w mocy obronić Polski przed klęską w wojnie z Niemcami. A co – dokonałby tego rząd endecki jakiegoś „Chienopiasta” (określenie historyczne) z premierem Dmowskim na czele, gdyby ten dożył września 1939 albo któregoś z jego wyznawców? Po drugie, co do powstania warszawskiego, to niezależnie od jego oceny, to w końcu nie Polacy „maksymalizowali straty wojenne aż do granicy biologicznej zagłady”, ale ich zaborcy, okupanci i prześladowcy. To się wydaje aż nadto jasne. Po trzecie, co to znaczy, że Piłsudski „cofa nas dziś w rozwoju”? To jakiś nonsens do sześcianu. Po czwarte w następnym zdaniu Ziemkiewicz zaprzecza zdaniu pierwszemu, nonsensownemu, pisząc że „obroniliśmy niepodległość po pierwszej wojnie światowej”. Historii Ziemkiewicz nie zna? Przecież nie było czego bronić, bo przed pierwszą wojną niepodległości Polska nie miała. Słyszał o tym Ziemkiewicz? I wreszcie, no to jak w końcu jest, – to tę niepodległość Polska utraciła czy ją obroniła? Bo w jednym passusie Ziemkiewicza są dwie sprzeczne wzajemnie wersje. A poza wszystkim – na czym polega ten sławetny, wspaniały polski republikanizm? Bo tego akurat Ziemkiewicz nie wyłuszcza, a chętnie bym się dowiedział, jak go rozumie.
Po tej garści nonsensów nastawiłem się do lektury tej książki niechętnie, bo nieufny byłem już przed jej otwarciem, ale przez nią przebrnąłem. Mimo, że mój dziadek Teofil Lubczyński był podkomendnym Piłsudskiego i Sławka jako legionista oraz Rydza i Koca jako peowiak, ja nie czuję się sentymentalnym patriotą polskim i nie żywię kultu Marszałka. Jeśli jednak miałbym wybierać między patriotyzmem Piłsudskiego a dusznym, prymitywnym nacjonalizmem endeckim czy endekoidalnym, wybrałbym romantyczny, owiany duchem wolności i poezją Juliusza Słowackiego, patriotyzm tego pierwszego. Wybrałbym też podskórną lewicowość Marszałka, ślad jego PPS-owskiej młodości, przeciw reakcyjności endeckiej („Zapluty karzeł reakcji”). Jeden z ulubionych przez Piłsudskiego cytatów z poezji „Jula” brzmiał tak: „Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu, gniazdo na skałach orła, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen tłumie”. Żaden płaski endek nie byłby w stanie tego odczuć czy zrozumieć. Poza tym żaden endek nie może wybaczyć Piłsudskiemu socjalistycznej było nie było przeszłości. Samą zaś narrację Ziemkiewicza nazwałbym en general – jak to się kiedyś mówiło – „saską opowieścią”, publicystyczną bujdą, pomieszaniem faktów z półprawdami, sensownych z rzadka uwag z nonsensami, wyrazem kompletnej, fantazyjnej niemal dowolności interpretacyjnej.
Rafał Ziemkiewicz – „Złowrogi cień marszałka”, wyd. Fabryka Słów, Lublin-Warszawa 2017, str. 443, ISBN 978-83-7964-140-6.