Prawica krzyczy o tym, jak to „lewaki promują nieróbstwo” i „czy się stoi, czy się leży 500 zł się należy”. Nie przeczę, uważam, że inteligentni ludzie dążą raczej do tego, żeby harować mniej niż więcej. Zresztą paradoksalnie w kapitalizmie też do tego tzw. „przedsiębiorcy” dążą. Ostatecznym celem wszak jest taka sytuacja, żeby żyć wygodnie z pracy innych, z zysków z kapitału lub pobierania czynszu.
Jak wiadomo jednak w kapitalizmie dotyczy to jedynie tych z topu, gdzie owszem mogą rano wstać i pojechać sobie posiedzieć w fotelu prezesa, ale nie muszą. Mogą sobie wynająć profesjonalnych menedżerów, którzy sami zajmują się nudną robotą związaną z zarządzaniem.
Zresztą, dotyczy to nie tylko takich gigantów jak Musk. Sam znam właściciela średniej wielkości przedsiębiorstwa, który ma od „codziennego znoju zarządzania” menedżerów, a sam pojawia się w firmie raz w miesiącu, żeby „doglądnąć interesu” i przyklepać wyjęcie pieniędzy z kasy. Dopóki biznes się kręci i jest kasa w kasie, co go obchodzą codzienne przepychanki? On jest pięknoduchem, lubi sobie popływać jachtem w ciepłych krajach, a nie użerać się z pracownikami, czy szukać klientów.
Tyle że ten rodzaj „nieróbstwa” jest uświęcony w systemie kapitalistycznym. Nie tylko jest wychwalany, ale jest wręcz obiektem marzeń tych pomniejszych żuczków, którzy jeszcze muszą zajmować się bezpośrednio zarządzaniem. Niektórzy to zresztą lubią i nie rezygnują z tego, choćby już mogli, bo dyrygowania ludźmi to część przyjemności. Takie hobby powiedzmy, ale już nie praca jako konieczność.
Lenistwo tylko dla wybranych
Natomiast jeśli ktoś trochę może ograniczyć harówkę, bo dostał jakieś niewielkie wsparcie, to jest skandal i „promocja lenistwa”. Wiadomo, nieróbstwo należy się bogatym, ale promowanie „lenistwa” wśród szeregowych pracowników byłoby szkodliwe dla zysków. A mniej zysków to mniej wygodnego życia bez konieczności pracy dla tych na szczycie. Więc powstał w ten sposób paradoks, jakim jest system premiujący „lenistwo” wśród bogatych, jednocześnie ostro ideologicznie tępiąc „lenistwo” wśród niezamożnych.
Choć faktycznie każdy o tym marzy (stąd zresztą popularność rozmaitych loterii), ale nie chce się przyznać, bo to by było naruszeniem największego bodaj tabu kapitalizmu. O tym nie wolno głośno mówić.
Ale już realizować to można. Tylko „po cichu”. Jak np. najwięksi propagatorzy walki z „socjalem” i „lewackim nieróbstwem”, czyli posłowie Konfederacji. Radek Karbowski przeprowadził analizę tego, kto wśród posłów opuścił najwięcej głosowań. Wśród zwycięzców znaleźli się posłowie Konfederacji: Grzegorz Braun: 22,62% opuszczonych głosowań, Konrad Berkowicz: 17,66%, Krzysztof Bosak: 14,66%. Warto dodać, że autor analizy usunął usprawiedliwione nieobecności. Dla kontrastu dla posłów Lewicy nie przekracza to w żadnym przypadku 4 procent.
Fanboje Konfederacji już tam w komentarzach na Twitterze Karbowskiego tłumaczą, że to świadczy o wybitnej inteligencji polityków tej partii, bo „nie ma sensu przychodzić na głosowania, których wynik jest znany”. Teraz sobie pomyślcie, co by powiedzieli o osobie, która mówi, że „nie ma sensu przychodzić do pracy, bo uważam, że jest bez sensu”. Jeśli jest bez sensu, to niech złożą mandat, albo przynajmniej niech zrezygnują „honorowo” z diet poselskich i innych dodatków.
Tak więc widzicie. W prawicowej ideologii nie chodzi o samo „lenistwo” i jego piętnowanie, ale o to, kto ma do niego prawo. Jako wyznawcy ścisłej hierarchii społecznej uważają, że ci z góry mają prawo się „lenić” i świadczy to o ich zaradności oraz inteligencji. Natomiast ci na dole mają harować, a „lenistwo” u nich jest „skandalem”. Dlatego, że inaczej ci z góry hierarchii społecznej nie mieliby za co nic nie robić.