Zaczyna się to, czego się obawiałem. Czyli samoograniczanie żądań w imię „zdrowego rozsądku” (który oczywiście jest u nas ustanowiony przez konserwatywną prawicę).
Jakieś organizacje, które „reprezentują społeczność osób LGBT+” (nie wiem jaką część reprezentują, kto ich wysłał, kto pozwolił na takie a nie inne decyzje) podpisały bardzo ugodowy i kurtuazyjni apel do nowej koalicji. Ten apel jest maksymalnie zachowawczy, jakby pisały go wyłącznie umiarkowane organizacje liberalne. Nie znam pełnej listy podpisów pod nim, więc nie wiem.
Poza postulatem wprowadzenia do Kodeksu Karnego zakazu mowy nienawiści na tle orientacji seksualnej i tożsamości płciowej nie ma tam już żadnego „twardego” postulatu poza hasłami w rodzaju „odpolitycznienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji”, czy o tym, kto i jak ma rozdawać granty.
Jakbym miał transmisję prosto z liberalnego umysłu. Granty i „odpolitycznienie”, ale jak „odpolityczniona” ma być KRRiTV, skoro jest ciałem politycznym, wybieranym przez polityków? I po co ten postulat, skoro to oczywiste, że i tak libki będą dążyć do przejęcia KRRiTV za wszelką cenę?
Osoby broniące tych postulatów mówią, że to jest „realne”. Przecież nowelizacja Kodeksu Karnego wymaga zgody prezydenta, który może to odesłać np. do Trybunału Konstytucyjnego i pozamiatane. Więc po co w ogóle się ograniczać w postulatach?
Generalnie nie mogę wyjść z osłupienia: kto w trakcie negocjacji politycznych licytuje w dół i się samoogranicza? „Teraz nie czas na związki partnerskie”, itd. A kiedy będzie na to czas? Jak już się ustali nowy konsensus konserwatywny?
Zamiast brać przykład od przeciwnika robi się dobrze konserwatywnym libkom samoograniczając się. Ordojurki nigdy nie przycinały swoich postulatów, tylko zawsze licytują powyżej możliwości. Konserwa nigdy nie odpuszcza, potrafi co chwilę zbierać podpisy i składać w kółko ten sam projekt ustawy, tak żeby cały czas wiercić dziurę w tej sprawie.
A po niekonserwatywnej stronie sceny ciągłe jakieś kunktatorstwo, kombinowanie, jak nie zirytować urojonej „konserwatywnej większości”, która istnieje wyłącznie w głowach publicystów. Nie byłoby żadnego poważnego oporu np. przeciwko chociażby związkom partnerskim. To już wśród większości ludzi w tym kraju jest dawno przepracowane i czeka na załatwienie, żeby móc iść dalej.
Nie wiem kto ich uczył negocjacji, ale jak my byśmy tak negocjowali np. sprawę wykupu byłych mieszkań zakładowych, to by ludzie powymierali zanim by doczekali ustawy w tej sprawie.
Zmieńcie strategów, bo was prowadzą na manowce.
wolnelewo.pl