Mamy czas – niemal zgodnie twierdzą politycy. Dużo czasu. Możemy spokojnie czekać. Czy rzeczywiście?
Premier Donald Tusk zapewniał w 2008 roku, że Polska znajdzie się w strefie euro w 2011 lub 2012 roku. Czyli będziemy mieli 2 w 1: euro na Euro. Kolejnym terminem Tuska był rok 2015. Później, zarówno on, jaki i zdecydowana większość polityków zaniechała bawienia się w zgadywankę dat.
Jeśli mnie pamięć nie myli, to Jan Vincent-Rostowski, wicepremier i minister finansów w rządzie PO-PSL, wymyślił uniwersalną formułkę dotyczącą wejścia Polski do strefy euro. Znajdziemy się tam „w odpowiednim czasie”. Pod ten „odpowiedni czas” każdy może podstawić sobie dowolną datę. Janusz Korwin Mikke proponuje wejście Polski do strefy euro w roku 2222. Ewentualnie w 2221.
Poważnie o euro
Od kilku lat politycy unikają jak ognia konkretów dotyczących wprowadzenia Polski do strefy euro. Ta najważniejsza dla naszego kraju decyzja, porównywalna z wstąpieniem do NATO i Unii Europejskiej, jest odkładana ad acta. Lub staje się źródłem kpin eurosceptyków – jak widać z przytoczonej wypowiedzi Korwina.
W jakimś stopniu za stan zawieszenia w sprawie euro odpowiadają zapisy Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej czyli Traktatu z Maastricht. Artykuł 133 mówi jednoznacznie o środkach płatniczych Unii Europejskiej: „euro jako jedyna waluta”. Ale już kolejne artykuły Traktatu otwierają furtkę. Polska jest „państwem członkowskim objętym derogacją”. Dopiero gdy unijne instytucje ocenią, że spełniamy kryteria wejścia do strefy euro i uchylą derogację, staniemy się stuprocentowymi członkami Unii Europejskiej. Traktat ani słowem nie wspomina o terminach.
I jeszcze jeden „szczegół”. O którym zapominają polscy politycy, twierdząc, że to oni podejmą decyzję „w odpowiednim czasie”. To nie do końca prawda! O zakończeniu derogacji i włączeniu kolejnego państwa do Eurolandu decydują członkowie strefy euro zasiadający w Radzie UE, większością kwalifikowaną.
Sondażowy zjazd
Opinie fachowców nie trafiają na czołówki gazet. W przeciwieństwie do wyników badań opinii społecznej. I to właśnie sondaże sprawiają, że gdy mowa o euro w Polsce, politycy nabierają wody w usta.
Najwięcej zwolenników wejścia do strefy euro było wtedy, gdy… Polska nie była jeszcze członkiem Unii Europejskiej. Ponad 60 proc. Polaków popierało zamianę złotówek na euro. W latach 2005-2009 liczba zwolenników i przeciwników wprowadzenia w Polsce waluty euro była podobna. To w tym czasie, karmiony dobrymi sondażami Tusk, serwował Polakom kolejne daty.
Następne lata, to ostry zjazd poparcia dla euro. W jakimś stopniu uzasadniony. Najpierw kryzys w Grecji, a potem obawy o przyszłość wspólnej waluty w całym Eurolandzie. W badaniu CBOS z wiosny tego roku zwolenników wprowadzenia euro w Polsce było 22 proc., zaś przeciwników – 72 proc. Jeszcze gorszy rezultat uzyskamy, pomijając respondentów, którzy w badaniu wybrali odpowiedź „raczej tak” lub „raczej nie”. Zdecydowanych zwolenników euro jest w Polsce zaledwie 6 proc., zaś zdecydowanych przeciwników aż 45 proc.
Może więc politycy lewicy i prawicy mają rację, nie zaprzątając sobie głowy problemem euro w Polsce? Skoro zdecydowana większość społeczeństwa jest przeciwna…
Populizm w polityce
Z roku na rok maleje ilość polityków, a rośnie liczba populistów. Gwoli ścisłości, nie tylko w Polsce. Rzut okiem na sondaże – i już wiadomo, co wpisać do programów wyborczych. Tymczasem w ważnych dla społeczeństwa sprawach, kolejność winna być odwrotna. Na przykład wysokie poparcie społeczne dla kary śmierci oznacza, że trzeba więcej mówić o ideach humanizmu. O tym, że zabijanie człowieka przez człowieka, nawet winnego zbrodni, jest niedopuszczalne.
Analogiczną strategię powinniśmy przyjąć w sprawie euro. Zamiast straszenia rzekomą drożyzną – rzeczowa dyskusja. I realny plan dojścia do tego, do czego zobowiązaliśmy się podpisując traktat unijny. Chowanie głowy w piasek, zwłaszcza dzisiaj, może być zgubne. Bo wszystko wskazuje na to, że przyszłość Unii Europejskiej będzie nierozerwalnie związana ze strefą euro.
Europa, albo śmierć
Adam Traczyk, na łamach portalu KrytykaPolityczna.pl, zamieścił tekst o znamiennym tytule „Lewica z Europą, albo śmierć”. Warto przywołać kilka zdań z tego artykułu, stawiających przed lewicą arcyważne zadanie.
„Jeśli więc narodowa prawica konsekwentnie, kawałek po kawałku, odkrawa Polskę od Europy, a parlamentarna opozycja nie jest w stanie zaproponować realnej alternatywy, proeuropejski impuls musi wyjść od lewicy i społeczeństwa obywatelskiego. Antyeuropejskiej polityce PiS i marazmowi centrum trzeba przeciwstawić wizję takiej Europy, której – jak pisze Ulrike Guérot – jeszcze nie ma: socjalnej, solidarnej i demokratycznej, która jednocześnie osadzona będzie w polskich realiach i wpisana w nowy projekt modernizacji Polski.”
Traczyk pisze też o wejściu Polski do strefy euro, sugerując, iż ten postulat „lewica powinna wziąć na swoje sztandary”. Badania CBOS potwierdzają słuszność tez Traczyka. W grupie osób o poglądach lewicowych, odsetek osób popierających wprowadzenie euro w Polsce jest o połowę wyższy niż w całym społeczeństwie. Zaś prawie dwie trzecie potencjalnego elektoratu lewicy (58 proc.) popiera pogłębienie integracji w ramach Unii Europejskiej.
Rubel i hrywna
Krótki „remanent” strefy euro. W Danii nie ma i nie będzie euro. Wynika to z klauzuli „opt-out”, zapisanej w Traktacie z Maastricht. W Szwecji nie ma euro, choć być powinno. Po referendum z 2003 roku, w którym większość Szwedów wypowiedziała się przeciwko, nie zanosi się na zamianę koron na euro. Wielka Brytania też miała klauzulę „opt-out”, choć po Brexicie nie ma to już znaczenia. Prócz wymienionych, poza strefą euro pozostaje sześć państw, dawnych „demoludów”: Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Rumunia, Węgry. I Polska!
„Czechy są gotowe na wspólny europejski pieniądz i na wejście do strefy euro” – zadeklarował niedawno prezes czeskiego banku narodowego. Minister spraw zagranicznych Rumunii zapowiedział, że jego kraj chce dołączyć do Eurolandu w 2022 roku. Zaskakuje Bułgaria. Najbiedniejszy kraj Unii spełnia kryteria przyjęcia wspólnej waluty lepiej, niż wiele krajów Eurolandu. A premier Bojko Borisow stawia sobie za cel rychłe wprowadzenie euro w Bułgarii. Tylko Węgry i Polska mają czas. Do Eurolandu dołączą „kiedyś”.
Po wejściu do strefy euro pragmatycznych Czechów, zostaniemy „złotą” wyspą, otoczoną sąsiadami z walutą euro. Trochę przesadziłem. Nadal 1200 kilometrów granicy będzie nas łączyło z państwami posiadającymi własną walutę: ruble i hrywny.
Euro subito?
Czy Polska może szybko przystąpić do strefy euro? Gdyby taka była decyzja polityczna? Warunkiem koniecznym jest spełnienie kryteriów z Maastricht.
Polska spełnia kryterium stabilności cen, mówiące o inflacji na odpowiednio niskim poziomie. Spełnia również kryterium fiskalne, wymagające, by deficyt budżetowy był niższy niż 3 proc. PKB, a dług publiczny nie przekraczał 60 proc. Polska spełnia także kryterium stóp procentowych, określające maksymalny poziom stóp procentowych – w porównaniu z państwami strefy euro.
Ostatnim kryterium jest kryterium kursowe, określające stabilność kursu złotego do euro. To kryterium też pewnie byłoby spełnione, gdyby Polska przystąpiła do Europejskiego Mechanizmu Kursowego (ERM II), zwanego kiedyś „wężem walutowym”. Ale decyzją kolejnych rządów, od początku obecności w Unii Europejskiej, Polska nie uczestniczy w ERM II.
Najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie 307 posłów gotowych przegłosować zmianę art. 227 Konstytucji. Nie wymienia on, co prawda, złotówki – jako polskiej waluty. Ale nadaje Narodowemu Bankowi Polskiemu wyłączne prawo emisji pieniądza. Po wprowadzeniu euro, większość uprawnień NBP przejmie Europejski Bank Centralny.
Kołodko i Gomułka za
Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów w rządach SLD, opowiada się za wprowadzeniem euro w Polsce.
„W sytuacji, gdy trwa strukturalny i instytucjonalny kryzys UE, gdy coraz wyraźniej rysuje się scenariusz »Europy dwóch prędkości«, gdy górę bierze nowy nacjonalizm miast nowego pragmatyzmu, wzmocnienie jednego z głównych ogniw procesu, jakim jest projekt wspólnej waluty europejskiej, miałoby fundamentalne znaczenie dla integracji” – pisał Kołodko na łamach Rzeczpospolitej kilka miesięcy temu.
Również ekonomista Stanisław Gomułka, członek Narodowej Rady Rozwoju w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego i obecnego prezydenta, Andrzeja Dudy, widzi Polskę w strefie euro już niebawem.
„Za przyjęciem euro w najbliższych latach będą przemawiać do większości Polaków następujące okoliczności: wejście kilku kolejnych krajów UE w centralnej Europie do strefy euro, rosnąca akceptacja euro jako waluty standardowej UE, postrzeganie euro jako silnej i bezpiecznej waluty w skali światowej” – cytuje Gomułkę Rzeczpospolita z minionego tygodnia.
Dwie prędkości
Rok temu nikt nie znał słowa „polexit”. Dzisiaj pojawia w wielu spekulacjach prasowych. Brzmiąc groźnie dla 89 proc. Polaków, popierających członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Proces wstępowania Polski do UE trwał wiele lat. Wiele lat może potrwać stopniowe wychodzenie. Takim wydaje się być perspektywiczny plan polityków prawicy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele.
Najlepszym antidotum na zakusy eurosceptyków byłoby przyjęcie waluty euro w Polsce w możliwie bliskim terminie. Czas jest po temu właściwy. Koniunktura gospodarcza jest dobra. Gwarantuje to trwałe spełnianie kryteriów z Maastricht.
Gdy za parę lat w Eurolandzie znajdą się niemal wszystkie państwa UE, na nic zdadzą się zaklęcia premier Szydło. Że nigdy nie zgodzimy się na Unię „dwóch prędkości”. Marginalizacja Polski stanie się faktem.
***
Wszyscy pamiętamy zdjęcie zrobione 1 maja 2004 roku. Premiera Leszka Millera i ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza – podpisujących Traktat Akcesyjny do Unii Europejskiej.
Chciałbym, aby podobne zdjęcie polityków lewicy obiegło świat jak najszybciej. Trzymających w ręku pierwsze monety euro z orzełkiem.