Zapłonął we Wrocławiu. Z okazji tzw. Olimpiady Teatralnej otwartej i prowadzonej z rozmachem w ramach programu Europejskiej Stolicy Kultury.
Autorami tego projektu są Jarosław Fret, dyrektor Instytutu Grotowskiego i kurator programu teatralnego Europejskiej Stolicy oraz grono jego współpracowników. Program obejmuje kilkadziesiąt rozmaitych zdarzeń, a wśród nich pokazy spektakli europejskich mistrzów, spotkania z wybitnymi artystami teatru, warsztaty dla młodych twórców, seminaria, debaty, projekcje filmowe, staże dla młodych krytyków. Te ostatnie zorganizowano wspólnym staraniem polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT) i Instytutu Grotowskiego, a wzięło w nich udział 25 krytyków z całego świata i Polski. Nawet pobieżne przejrzenie programu Olimpiady, nurtu głównego i nurtów towarzyszących utwierdza w przekonaniu, że program został skomponowany wyjątkowo starannie, z wielkim znawstwem teatru i świadomości skutków, jakie może wywrzeć tak przemyślana impreza. Zwłaszcza dla twórców młodych, artystów i krytyków, powstała wręcz bajkowa okazja kontaktu z najbardziej oryginalnymi poszukiwaniami artystycznymi we współczesnej Europie, rozmaitymi szkołami i stylistykami.
Jeszcze przed otwarciem Olimpiady jej swoistą forpocztą stał się inspirowany twórczością Tadeusza Różewicza świetnie wymyślony festiwal Kartoteka Rozrzucona (7-10 października). Trudno sobie wyobrazić trafniejszy wybór patrona od poety i dramaturga tak silnie związanego z Wrocławiem, którego twórczość wciąż domaga się upowszechniania i przypominania.
Pomysł tego festiwalu polegał na przekroczeniu progu teatru – teksty Różewicza zostały dosłownie rozrzucone, za sprawą znakomitych aktorów, po całym mieście, po ulicach i różnych obiektach Wrocławia. W ramach tego unikatowego festiwalu widzowie mogli zobaczyć dziewięć bezpłatnych prezentacji spektakli opartych na tekstach Różewicza, m.in. w Parku Południowym, podziemnym parkingu pod NFM, w Sky Tower, w przejściu podziemnym pod placem Jana Pawła II i w Centrum Historii Zajezdnia.
„Było dla nas bardzo ważne – mówił Jarosław Fret w wywiadzie dla „Dzielnice Magazine” – że to są jednorazowe wydarzenia, żeby w ciągu tych czterech dni dokonać połączenia w jedną wielką całość, jedną wielką kartotekę, już nie Różewicza, ale taką, która my robimy dla Różewicza”.
Podczas festiwalu Różewiczowskiego zobaczyliśmy trzech artystów związanych z wrocławskimi spotkaniami teatrów jednego aktora, które w tym roku obchodzą 50-lecie istnienia. W gmachu sądu Krzysztof Gordon prezentował „Śmiesznego staruszka” – ten właśnie monodram Różewicza znalazł się już w programie pierwszych spotkań teatrów jednoosobowych we Wrocławiu (wykonywał go wówczas Wiesław Drzewicz), które w roku 1966 organizował Wiesław Geras. Toteż nie przypadkiem do wznowionej publikacji „Kartoteka, skoroszyt”, reprintu rękopisu „Kartoteki” dołączona została fotokopia listu Poety do Wiesława Gerasa, wyrażającego zgodę na spotkanie autorskie w Piwnicy Świdnickiej po spektaklu „Śmiesznego staruszka”.
Jubileuszowe WROSTJA, nadal organizowane przez niestrudzonego Wiesława Gerasa, także znalazły się w nurcie towarzyszącym Olimpiadzie Teatralnej, a inaugurował je, jakże by inaczej, spektakl Różewiczowski – jego premierę prezentował pierwszy historyczny laureat wrocławskiego konkursu monodramów, Tadeusz Malak, nagrodzony za spektakl „W środku życia” wedle Różewicza w roku 1967. Malak zainaugurował festiwal jubileuszowy. I tym razem, jak wtedy, rzecz miała miejsce w Piwnicy Świdnickiej, która wprawdzie nie jest już dzisiaj Klubem Młodzieży Pracującej ZMS, ale restauracją, na tyle jednak na kulturę wrażliwą, że swoje progi udostępniła czcigodnemu jubilatowi. Wystąpił ze spektaklem, nawiązującym do tego przed laty, ale jednak nowym: „Powrót do źródeł… od Różewicza… i dalej…”. Pojawia się w nim postać Starego Poety, który utracił wiarę w uskrzydlającą moc poezji, z goryczą komentującego degradację kultury i poezji, która – jak przewrotnie mówi w wywiadzie udzielonym dziennikarce – „nie ma przyszłości”. Przewrotnie, bo jednak pod spodem tli się iskierka nadziei, że może być inaczej.
Patronat Różewicza najwyraźniej promieniuje we Wrocławiu, bo prócz prezentacji fragmentów „Kartoteki” przez Wiesława Komasę, podczas festiwalu Kartoteka Rozrzucona Bogusław Kierc, legendarny wykonawca tytułowej roli w „Odejściu Głodomora” Tadeusza Różewicza dał prapremierę wersji monodramatycznej tego utworu i to w niecodziennym otoczeniu hallu Sky Tower.
Oficjalnie Olimpiada Teatralna, jej główny nurt, została zainaugurowana 14 października wymownym widowiskiem japońskiej Suzuki Company of Toga na podstawie „Trojanek” Eurypidesa w reżyserii Tadashi Suzuki – opowieści o cierpieniu, które nie wymaga przekładu, zawsze pozostaje czytelne niezależnie od tego, w jakim języku wyrażone.
Młodzi krytycy ze świata i Polski mieli okazję zetknąć się podczas Olimpiady z twórczością Walerego Fokina, Jarosława Freta i Teatru Zar, Eugenio Barby, Romeo Castelluciego i Heinera Goebelsa. To bardzo rozmaite teatry, a przecież ta wyselekcjonowana grupa spektakli, to zaledwie część znacznie bogatszej oferty dostępnej miłośnikom teatru.
Spektakl Fokina, nie pierwszy raz nawiązuje do fascynującego go dorobku Wsiewołoda Meyerholda, jednego z najoryginalniejszych twórców rosyjskiej awangardy pierwszych dziesięcioleci XX wieku, twórcy koncepcji teatru biomechanicznego. „Maskarada” Lermontowa, którą inscenizuje Fokin nawiązuje wprost do inscenizacji Meyerholda z roku 1917, cytowanej nawet przez moment na wielkim ekranie w sfilmowanym fragmencie. Na scenę trafiają też ogromne „żywe” gabloty muzealne z kolorowymi, bajecznymi kostiumami, w które odziani są, jak się okaże aktorzy, po ożywieniu wcielający się w postaci z Meyerholdowskiej inscenizacji. Gabloty muzealne nawiązują do Muzeum Aleksandryjki, jak potocznie nazywa się piękny Teatr Aleksandryjski w Sankt Petersburgu, którym do lat kieruje Walery Fokin. Przy czym wielkość przedstawienia Fokina polega na umiejętnym związaniu tradycji ze współczesnością. Rosyjski Otello został pokazany nowoczesnymi środkami aktorskimi, postacie narysowane są ze znawstwem psychologii i świadomością warsztatu, ból i cierpienie nie brzmią wcale archiwalnie. Całe widowisko przekonuje, że projekty Meyerholda, uchodzące swego czasu za dziwactwa, nadal uwodzą groteskową stylizacją i nadrealistycznym ujęciem, wciąż mimo upływu stu lat nowoczesnym
Do innego wielkiego Rosjanina, bo Stanisławskiego, nawiązują spektakle Jarosława Freta i jego Teatru ZAR oraz Eugenio Barby i jego Odin Teatret. To nawiązanie już pośrednie, bo prowadzące do Grotowskiego, patronującego poszukiwaniom Barby, niegdyś jego asystenta i przyjaciela, i poszukiwaniom Freta, sięgającego do zasobów etnicznych pieśni, odnajdującego w dźwięku i pieśni ślady najstarszego teatru. Zarówno „Medee” Zaru jak i „Drzewo” Barby to zarazem spektakle mocno związane dramatem wygnaństwa, choć unikające bezpośrednich politycznych uwikłań. To bardzo mocne akordy, budzące uśpione europejskie sumienia.
Do tych sumień odwołuje się Romeo Castelluci, twórca traktowany przez jednych jako geniusz, przez innych jako intelektualny „naciągacz”. Jego twórczość to kolejne przęsło mostu teatralnego biegnącego od idei teatru Brechta. W spektaklu „Zstąp, Mojżeszu”, uciekając się do szokujących obrazów sztucznie wywołanego poronienia, dziecka ginącego w koszu asenizacyjnym, a na koniec pierwotnej jaskini przemyca wątpliwą intelektualnie ideę o prawie zachowania życia. Nie ma takiego prawa, to jedynie idejka, która ma uzasadnić krzyk Castelluciego w obronie zagrożonego przez człowieka życia. Intencje zbożne, wykonanie jednak myślowo drugorzędne.
Do Brechta, ale i do teatru jarmarcznego odwołuje się Heiner Goebbels, sławny szwajcarski kompozytor i reżyser. W spektaklu „Max Black, czyli 62 sposoby wsparcia głowy ręką” tworzy wraz z nadzwyczaj inteligentnym aktorem rosyjskim Aleksandrem Pantelejewem nader zabawną grę-opowieść o niezrozumieniu, u którego podstaw leży nieprzekładalność reguł języka naukowego i potocznego. Pseudonaukowe wywody przekazywane z wirtuozerią iluzjonisty i muzyczne akordy, podporządkowane wewnętrznemu rytmowi i rygorowi spektaklu budują ekstrawagancki monodram, budzący wielkie ożywienie widzów i kaskady śmiechu. To przedstawienie kojące nerwy po trudnych, pełnych mocnych wrażeń spektaklach o ciężarze filozoficznym i egzystencjalnym. Takie teatralne cacko, które potrafi cieszyć oko i ucho doskonałością wykonania.
Oto ledwie fragment wyjęty z programu Olimpiady, w którym pojawiał się przegląd polskich inscenizacji Mickiewiczowskich Dziadów czy też projektowana debata z samym Peter Brookiem. Doprawdy, wspaniały dar taka Olimpiada.