księża w Polsce
Polski konkordat, ten obowiązujący, jest dobrym tematem do dyskusji o współczesnej Polsce, demokracji, religii i kościele katolickim. Dyskutujmy więc, dopóki obowiązuje.
Niestety, prawdziwy jest pogląd, że gdyby relacje państwo – kościół katolicki opierały się tylko na zapisach konkordatu, to sytuacja nie wyglądałaby najgorzej i dla państwa, i dla jego obywateli. A przecież konkordat układany był przez polski episkopat i przedstawiony do podpisu Hannie Suchockiej, która podpisała go zapewne nawet bez czytania. Podpisałaby każdy konkordat. Jej uległość wobec kościoła była nawet większa niż uległość Andrzeja Dudy wobec prezesa.
Może się dziś wydawać śmieszne, że preambuła konkordatu odwołuje się do powszechnych zasad prawa międzynarodowego, łącznie z normami dotyczącymi praw człowieka i podstawowych swobód oraz wyeliminowania wszelkich form nietolerancji i dyskryminacji – choć tylko z powodów religijnych. Odwoływanie się do praw człowieka dzisiaj pewnie biskupi by sobie darowali. Źle im się kojarzy.
Zapewne dopiero po opóźnionej – z winy lub zasługi SLD – ratyfikacji konkordatu polscy biskupi zdali sobie sprawę, że ich realne wpływy oraz potrzeby wykraczają poza to, co sobie w konkordacie zagwarantowali. Plucie sobie w brodę i narzekania trwały jednak krótko. Szybko udało się uzyskać, cokolwiek biskupom przyszło do głowy.
W rezultacie kapelanów mamy nie tylko w wojsku, ale we wszystkich służbach mundurowych, nawet u kominiarzy. Kościół zaliczył tylko jedną wpadkę: komisję majątkową, choć wystarczyło tam po prostu bezczelnie nie kraść. Piszę: bezczelnie, bo można było śmiało zawłaszczać majątek publiczny, ale najwyraźniej okazało się to za mało. Jednak dzięki życzliwej postawie premiera Tuska kościół, jeśli nawet wyszedł z tej afery z uszczerbkiem na wizerunku, to na pewno nie na majątku.
„Wpływ Kościoła na sprawy publiczne i na społeczeństwo będzie się utrzymywał tak długo, jak długo Kościół będzie mógł zagwarantować rządowi wsparcie, i dopóki to wsparcie będzie dla rządu wartościowe. Jeśli duże grupy wyborców będą uważały, że Polska niekoniecznie musi być katolicka, i odwrócą się od Kościoła albo od niego odejdą, jego siła polityczna także zniknie. Jeśli Kościół straci autorytet moralny, znikną jego wpływy polityczne” – A. Grzymała-Busse „Polska jako anomalia w stosunkach pomiędzy Kościołem i państwem?” (również: Nations under God: How Churches Use Moral Authority to Influence Policy, Princeton: Princeton University Press, 2015).
Ta opinia to kwintesencja nowych relacji Kościoła z politykami PiS-u, chociaż trudno powiedzieć, czy Kościół uzyskuje od tego rządu więcej niż od innych. Przypomnijmy sobie, jak wprowadzano dzień świąteczny Trzech Króli (albo sześciu, jak twierdzą niektórzy katoliccy politycy). Zrobiono to tak szybko, że zapomniano poprosić episkopat o formalną zgodę, czyli w zasadzie złamano zapisy konkordatu. Episkopat oczywiście był za, choć nawet jego zaskoczył ten pęd do świętowania.
Trzeba przyznać, że biskupów i polityków PiS-u łączy pewna wspólnota ideologiczna. Tak się przy okazji składa, że część postulatów moralnych wydaje się nie dotyczyć kleru, a politycy są przekonani, że ich na pewno nie dotyczy. Wspólnie chcą regulować życie seksualne nie tylko dzikich obywateli, wspólnie też udają, że do nich samych te regulacje się nie odnoszą.
Politykom PiS-u podoba się sposób, w jaki biskupi traktują wiernych, bo sami tak samo traktują swoich wyborców. Przeświadczenie o szczególnej społecznej misji religii jest jednym z podstawowych problemów i zagrożeń naszej bardzo ułomnej demokracji. Kiedy PiS mówi o suwerenie, czyli „ludzie” głosującym, ma na myśli wyłącznie własny elektorat, w demokracji zaś nie ma innych suwerenów niż „lud”, bo demokracja to właśnie władza ludu. Jeśli przyjmiemy tezę o szczególnej roli religii i w konsekwencji to, że władza pochodzi od boga, to nie mamy już demokracji, ale teokrację, a przynajmniej realny sojusz ołtarza z prezesem. Czyli to, co dziś.
Naprawę Rzeczypospolitej trzeba więc rozpocząć od naprawy relacji państwo – kościół – społeczeństwo. I to szybko, zanim patrzący na nas z góry Kościuszko zareaguje adekwatnie do sytuacji.
Tak więc addio, konkordacie, witajcie, pomidory. Choćby i w keczupie.
Jak się wszyscy zapewne domyślacie, uważam, że konkordat powinien zostać wypowiedziany.