Kiedy Jacek Sasin przerżnął dobrych kilka lat temu wybory do Sejmu, wraz z pozostałymi nieudacznikami z PiS znalazł ciepłą posadkę w wołomińskim samorządzie.
Dla niego i kolegów władanie podwarszawską gminą skończyło się tak, że od tej pory PiS ma u miejscowych przerąbane. Doświadczenia Sasina w zarządzaniu nie spowodowały, że Kaczyński przestał go cenić. Za co Sasin ma tak dobre notowania u Prezesa, nikt nie wie. Może za to, że nie ma w sobie za grosz samokrytycyzmu, o elementarnej uczciwości ludzkiej nie wspominając. Każdy uczciwy człowiek gdyby przez własną głupotę stracił dziesiątki milionów powierzonych mu pieniędzy na hucpę z wyborami kopertowymi, podałby się do dymisji i ze wstydu zapadł pod ziemię. Jacek Sasin tak nie ma i dlatego jest wicepremierem odpowiadającym za państwowe spółki. Państwowe, czyli takie, których szefostwo ma w Sasinie najwyższego przełożonego. W związku z tym każdy prezes takiego giganta winien uzgadniać z Sasinem decyzje największego kalibru. Choćby takie jak wypowiedzenie umów na gaz dziesiątkom tysięcy ludzi. I to w chwili, gdy jest kryzys energetyczny, a za oknami widać nadchodzącą zimę. Tauron tego nie zrobił, a Sasin, zamiast opieprzyć przez telefon, pogroził prezesowi Twitterem. Po czym poleciał do USA wydawać setki miliardów złotych na elektrownię atomową. Aż strach się nie bać polskiego Czarnobyla.