Przed zaplanowanym na 2 maja strajkiem pracowników największej sieci dyskontów, władze Biedronki zadecydowały o przyznaniu kasjerom jednorazowej premii w wysokości 1850 zł brutto. Czy koncernowi uda się wygasić bojowe nastroje?
O sprawie pisze portal Wirtualna Polska. Okazuje się, że spółka Jeronimo Martins Polska najwyraźniej przestraszyła się widma ogólnopolskiego strajku swoich pracowników. Załogi, zrzeszone w związkach zawodowych, domagają się wzrostu płac. Odmowa pracy może być potężnym uderzeniem, zważywszy, że sieć zatrudnia w Polsce ok. 60 tys, osób. Akcję protestacyjną zaplanowano na 2 maja.
Początkowo mieli w niej wziął udział również zatrudnieni w innych marketach i dyskontach, jednak z uwagi na niemoc organizacyjną NSZZ „Solidarność”, która nie skonsultowała protestu z innymi związkami, prawdopodobnie odbędzie się on tylko w Biedronkach.
1850 zł brutto to dla kasjera zatrudnionego w Biedronce poważna kwota, stanowiąca ok. 3/4 miesięcznego wynagrodzenia. Co ważne, taka premia ma wpłynąć na konto ponad 90 proc. zatrudnionych w sieci, wszyscy pracownicy sklepów, ze ponadrocznym stażem.
Koncernowi bardzo zależało na udobruchaniu pracowników, bo przeznaczył na ten zastrzyk finansowy aż 110-120 milionów złotych. Premii nie otrzymają osoby zatrudnione na stanowiskach menedżerskich. Pieniądze mają wpłynąć na konta do 30 kwietnia, a więc władze najwyraźniej liczą, że podwładni docenią takie pańską hojność przez tegoroczną majówką. Zapowiedziany na 2 maja protest ma przyjąć formę strajku włoskiego, polegającego na drobiazgowym i powolnym wykonywaniu obowiązków przez pracowników i restrykcyjnym przestrzeganiu zasad BHP.
KOMENTARZ
Tak skapuje bogactwo
Pracownicy Biedronki dostaną na koniec kwietnia roczną premię. Niby nic to zadziwiającego. W końcu żyjemy w czasach prosperity, konsumpcja rośnie, kapitaliści inkasują solidne zyski i planują kolejne inwestycje. Szczególnie sieci handlowe mają nad Wisłą jak u nadopiekuńczej babci: podatki niskie, państwo słabe i nieporadne do tego stopnia, że gdy próbuje opodatkować supermarkety, robi to tak nieudolnie, że Bruksela wszystko kasuje.
W ubiegłym roku spółka Jeronimo Martin Polska zarobiła na czysto blisko 10 mld euro. To mniej więcej tyle ile wynosi PKB Malty. Kupa kasy. W takiej sytuacji nawet w Polsce spadają okruchy z prezesich obrusów. Co więc szczególnego w informacji o przyznaniu premii? Otóż to, że jest to czwarty podarunek dla pracowników w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Wcześniej załogi Biedronek otrzymywały podwyżki płac. Tym razem będzie to jednorazowy zastrzyk gotówki, na który spółka przeznaczy 120 milionów złotych. Pieniądze mają trafić na konta jeszcze przed majówką. Skąd ten pośpiech? Zarząd próbuje wygasić bojowe nastroje przez zaplanowanym na 2 maja strajkiem.
Pracownicy Biedronki doskonale wiedzą, że są wykorzystywani. W 2017 roku znalezienie informacji o bilansie finansowym spółki zajmuje kilka minut. Podwyżka w wysokości 100 zł brutto nie więc jest szczególnie motywującym bodźcem. Irytująca jest również postawa kapitalistów, którzy mimo dysponowania tak ogromnymi zasobami nie wstydzą się przyoszczędzić w stylu januszy biznesu. Przykład? Do wspomnianej stówy portugalscy dobrodzieje dorzucają jeszcze 150 zł, ale tylko dla tych zatrudnionych, którzy grzecznie przychodzą do pracy, nie korzystając z L4. Chorowanie jest bowiem w polskim kapitalizmie uznawane za bardzo brzydki zwyczaj.
Zaplanowany na 2 maja strajk był wyrazem sprzeciwu wobec takich praktyk. Jego organizacja była możliwa dzięki obecności związków zawodowych, które wcześniej, mimo kłód rzucanych pod nogi przez koncern, zdołały na stałe zainstalować swoje struktury. Strajk jest dla firmy zatrudniającej ponad 60 tys. pracowników w ok. 2000 placówkach bardzo niepokojącą wiadomością. Nie tylko z uwagi na straty, jakie może wygenerować danego dnia, ale przede wszystkim z powodu sygnału, jakim jest zorganizowana odmowa pracy dla pracowników, którzy jeszcze nie są uzwiązkowieni. A jest to jasna wiadomość: opłaca się wstępować do związku zawodowego; to realna, żywa struktura i narzędzie walki o wyższe płace, a nie grupa wąsatych cwaniaków, jak to przedstawiają spece od szkoleń motywacyjnych. Wygaszenie takich myśli jest obecnie priorytetową sprawą dla szefostwa Biedronki. Kapitaliści nie mogą sobie pozwolić na integrację środowiska pracowniczego. W ich interesie jest maksymalna atomizacja, która zapewnia optymalną kontrolę i spokojne pomnażanie zysków bez konieczności dzielenia się z zatrudnionymi. W sytuacji, gdy najniższa płaca w Biedronce wynosi zaledwie 2300 zł, wywrotowe nastroje najłatwiej spacyfikować jednorazową gratyfikacją. 1850 zł brutto dla osób zarabiających nieco ponad 2 tys. jest kwotą działającą na wyobraźnię.
Kapitaliści są cwani, jednak z czasem będą musieli zrozumieć, że kontynuacja wyzysku na obecnym poziomie przy zorganizowanych strukturach pracowniczych jest zwyczajnie niemożliwa. Zawsze w odwodzie pozostają stare, dobre antyzwiązkowe represje, jednak w momencie, gdy na rynku brakuje pracowników, takie rozwiązanie byłoby nadzwyczaj nierozsądne. Wyjściem będzie zatem kolejne zwiększenie budżetu płac. Co jednak ważne i godne podkreślenia – i tym razem potwierdzenie znajduje reguła, że bogactwo w wolnorynkowej hierarchii być może skapuje, ale tylko przy zaciśniętej dłoni pracownika na grdyce kapitalisty.
PIOTR NOWAK