8 listopada 2024

loader

Boją się o pracę

Kilkanaście tysięcy pracowników może wkrótce stracić pracę z powodu narastających problemów, jakie mają spółki współpracujące z przemysłem wydobywczym. Związkowcy alarmują, a rząd udaje, że problemu nie ma.

Pogarszająca się sytuacja w przemyśle ciężkim, w tym wydobywczym, jest ważnym sprawdzianem dla obecnego rządu. Nie ma wątpliwości, że poparcie ze strony zwykłych pracowników – którym w czasie kampanii wyborczej obiecano radykalną poprawę ich położenia – miało duży wpływ na wynik wyborczy PiS i jego wygraną w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych.
Trzeba przyznać, że takie działania zostały podjęte. Głównie pod względem obowiązującego prawa. M. in. zwiększono uprawnienia Państwowej Inspekcji Pracy, podniesiono płacę minimalną oraz wprowadzono minimalną płacę godzinową dla części pracowników zatrudnionych w oparciu o umowy śmieciowe (cywilnoprawne). Nie zatroszczono się jednak, od strony resortu skarbu i gospodarki, o pracowników zatrudnionych w branżach pozostających (jeszcze) pod kontrolą państwa. O ich losie ma decydować rynek, który jest kapryśny i którego decyzje nie zawsze odzwierciedlają faktyczną kondycję gospodarki.

Apelują do rządu

W ostatnim czasie okazało się, że problemy z zachowaniem miejsc pracy mogą mieć pracownicy zatrudnieni przez spółki współpracujące z górnictwem. Jedną z takich spółek jest Kopex, która od ponad 50 lat produkuje sprzęt oraz technologię dla górnictwa. W ubiegłym tygodniu dwa największe związki zawodowe, działające w grupie Kopex (MZZP oraz NSZZ „Solidarność”) wystosowały do rządu apele o interwencję. Zostały one zaadresowane do wicepremiera Morawieckiego, który odpowiada za gospodarkę.
W spółce tej oszczędności trwają już od lat. W ostatnim czasie dochodziło w niej do poważnych obniżek pensji i restrukturyzacji, zwolniono także blisko 25 proc. załogi. Przedstawiciele Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych alarmują, że sytuacja z bardzo złej może przekształcić się całkowitą katastrofę, zagrażającą istnieniu 4,5 tys. miejsc pracy.
Związkowcy postulują, aby rząd doprowadził do fuzji dwóch spółek okołogórniczych – Kopexu oraz Famuru. Ich zdaniem, sytuację pierwszej ze spółek pogarszają banki, które odmawiają jej kredytów. Nie można przy tym zapominać, iż większość banków w Polsce jest w rękach obcego kapitału i rząd ani społeczeństwo nie ma żadnego wpływu na ich funkcjonowanie. Według ekspertów, ewentualna upadłość spółki spowoduje wyrwę w łańcuchu dostawczym dla państwowych kopalń, co zostanie zagospodarowane przez firmy zagraniczne, które dostrzegają możliwości w polskim górnictwie. W przeciwieństwie do kolejnego polskiego rządu.

Uzdrowić górnictwo

Zdaniem niektórych związkowców, przedsiębiorstwa, które zwalniają pracowników albo są zagrożone bankructwem powinny zostać znacjonalizowane, czyli przejęte przez rząd. Według nich, taką pomocą ze strony państwa powinny zostać objęte m. in. spółki, które współpracują z państwowym przemysłem wydobywczym, dzięki czemu przestałyby one pełnić rolę prywatnych „pasożytów”, żerujących na tej branży. Warunkiem takiej zmiany jest jednak uzdrowienie sytuacji w samym górnictwie.
Związkowcy z działających w branży górniczej związków zawodowych twierdzą, że jedynym ratunkiem dla ich branży są decyzje rządu, w którego rękach znajdują się losy górnictwa, – Dopóki nie sprywatyzowano górnictwa, a były i są takie pomysły, za naszą branżę odpowiada rząd. Oczywiście, liczymy się z warunkami dyktowanymi przez światowy rynek, ale na razie to rząd ponosi odpowiedzialność za branżę, więc powinien coś w tej sprawie zrobić – mówi nam jeden z działaczy górniczej „Solidarności”. Dodaje on, że jest bardzo rozczarowany rządem PiS, który miał być, w przeciwieństwie do poprzedników, aktywny w przemyśle. – Mogliśmy cierpliwie poczekać kilka miesięcy po tym, jak obecny rząd zaczął działać. Nasza cierpliwość już się jednak kończy. Będziemy walczyć o branżę niezależnie od tego, kto aktualnie rządzi, bo widzimy, że nie możemy liczyć na pomoc z tej strony. Nie interesują nas układy i rozgrywki polityczne, a miejsca i warunki pracy – dorzuca.
– Mało kto zdaje sobie sprawę z nastrojów, jakie panują w naszym związku. PiS kontaktował się ze zwykłymi ludźmi tylko w czasie kampanii wyborczej, a po wyborach szybko o nich zapomniał. Oczywiście, mają jakoś tam rozpoznane nastroje, ale robią niewiele, żeby realnie poprawić ich sytuację., A przecież mają takie możliwości, bo mają pełnię władzy – ocenia działacz „Solidarności”. – Cały czas czekamy na decyzje, a te są w rękach rządu. Mogliby się wreszcie ruszyć, bo jak nie, to my się ruszymy – ostrzega.
W tej sprawie przedstawiciele wszystkich działających w górnictwie związków zawodowych wyrażają podobne opinie. Nawet ci z „Solidarności”, która od lat popiera PiS i zaangażowała się w jego kampanię wyborczą przed rokiem. Działacze „Solidarności” zaznaczają jednak, że to była forma transakcji, której finału nie mogą się wciąż doczekać. O ile ich centrala związkowa nie wyraża jeszcze zastrzeżeń wobec rządu Pis-u, to w górniczych strukturach związku coraz bardziej wrze. Nastroje w branży są coraz gorsze również dlatego, że wielu pracowników najzwyczajniej uwierzyło w wyborcze obietnice polityków rządzącej obecnie partii. Podobnie, jak kiedyś uwierzyli w obietnice Akcji Wyborczej Solidarność, która powoływała się na związkowe wartości, a jako pierwsza zaczęła rozprawiać się z górnikami i zlikwidowała wiele kopalń. – Może to właśnie najbardziej nas boli, te niespełnione obietnice i zawiedzione nadzieje. Ludzie czują się zagubieni i oszukani – ocenia związkowiec.

Kopalnie kłopotów

Problemy spółek związanych z górnictwem zaczęły się kilka lat temu, wraz z problemami w tej branży. O tym, że nad górnictwem zawisły czarne chmury górnicy oraz reprezentujące je związki zawodowe dowiedzieli się ponad dwa lata temu. A dowiedzieli się nagle, kiedy w 2014 r. okazało się, że największej w Unii Europejskiej spółce wydobywającej węgiel, ówczesnej Kompanii Węglowej, zabrakło środków na bieżące wypłaty. Dopiero sprzedaż jednej z należących do KW kopalń uratowała – na jakiś czas – sytuację finansową spółki. Nie na długo.
Kilka miesięcy później doszło do wybuchu niepokojów społecznych na Górnym Śląsku, gdzie byt setek tysięcy ludzi zależy od kondycji branży górniczej. Protestujących przeciwko planom likwidacji śląskich kopalń odwiedziła ówczesna premier, Ewa Kopacz, obiecując wzburzonym górnikom uratowanie ich miejsc pracy i ogłaszając specjalny program naprawczy dla branży. Podobne obietnice padły też ze strony będących wówczas w opozycji polityków Prawa i Sprawiedliwości. Szykowana wówczas na funkcję szefowej rządu Beata Szydło zapewniała górników, iż nowy rząd pod jej kierownictwem zrobi wszystko, aby ratować miejsca pracy w górnictwie.
Wkrótce po wyborach wydawało się, że PiS dotrzyma tej swojej obietnicy wyborczej. W maju powołano do życia Polską Grupę Górniczą, która przejęła majątek po likwidowanej Kompanii Węglowej. Szybko okazało się jednak, że PGG zagospodaruje nie wszystkie kopalnie. Już na starcie dwie z nich trafiły do Spółki Restrukturyzacji Kopalń – specjalnej spółki, której zadaniem jest przejmowanie majątków tych spółek węglowych i kopalń, które są skazane na likwidację. Taki los spotkał dwie kopalnie należące do PGG, a także jedną z Jastrzębskiej Spółki Węglowej oraz jedną należącą do Katowickiego Holdingu Węglowego (pisaliśmy o tym na łamach „Dziennika Trybuna”). Niedawno rząd PiS zgłosił je Komisji Europejskiej jako nierentowne i wymagające restrukturyzacji, czyli likwidacji. Stało się tak wbrew zapewnieniom premier Szydło, która zarzekała się, że – zwłaszcza jako córka górnika – nie dopuści do likwidacji miejsc pracy na Górnym Śląsku. Podobnie jednak jak poprzednia szefowa rządu, ona również nie dotrzymała złożonej górnikom obietnicy.

foto na 6

trybuna.info

Poprzedni

Terroryzowana Turcja

Następny

Zatarli ślady?