Mam retoryczne pytanie: czy w naszym kraju znajdzie się społeczna siła, która miałaby wolę i zdolność oraz odwagę przeciwstawienia się państwowej polityce bałwochwalenia „ludzi wyklętych” zwanych NIEZŁOMNYMI. Czy wreszcie przestaną się bać ich ofiary, którym owi „bohaterowie” jawią się jako ludzie przeklęci?
W Święto Niepodległości oficer Wojska Polskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza wezwał do Apelu także ich – upadłych żołnierzy (jak nazwał Niezłomnych autor „Polityki”). Ustawione w szyku paradnym pododdziały odkrzyknęły „Chwała bohaterom”!
Na oczach żon i dzieci „bohaterowie” mordowali zwolenników nowej władzy, albo obojętnych wobec niej, dla których najwyższymi wartościami była rodzina, praca i spokój, a nie koniecznie HONOR i OJCZYZNA. Zabijali też Żydów, bo nimi byli.
Ile w ogóle ludzi straciło życie z rąk „bohaterów” dokładnie nie wiadomo. IPN się tym nie zajmuje: komunistami, „zdrajcami narodu” i „obcymi.” Nikogo to nie interesuje. Nie ma żadnej instytucji, która chciałaby się skutecznie zająć potomkami ofiar. Harcerze i wolontariusze zaangażowani są wyłącznie w kult Patriotów. Nikt nie zwoła potomków zabitych, by dali świadectwo.
Można wszak wątpić, czy zechcieliby oni się zebrać, aby opowiedzieć o tym, co spotkało ich rodziny. Zapewne wnuki i prawnuki (a tak daleko sięgają materiały IPN dotyczące tzw. niezłomnych) niezbyt chętnie wracają do koszmaru, który przeżyli ich przodkowie. (Wiem to z rozmów w powiecie sycowskim). Anatema, którą nawet ich sąsiedzi na nich rzucili, obowiązuje dalej. O tym także słyszałem. Profesor Alfred Jahn zanotował, jak w okolicach Zamościa ludzie, wspominając rok 1943, mówili o wysiedleniach miejscowej ludności ze 170 wsi, jak zabierano dzieci, a sprzeciwiających się temu zabijano.
Żydowski Instytut Historyczny (dr August Grabski w „Trybunie” z marca 2016 roku w tekście „Antysemickie oblicze tzw. żołnierzy wyklętych”) ocenia, że walczący w oddziałach współpracujących z Niemcami NSZ i bandach podszywających się pod AK o wolność i niepodległość Polski zamordowali po 1945 roku 750 Żydów. Podobnie ocenia Jan Gross w swoich książkach. Do zapamiętania są słowa lwowskiego uczonego Hugona Steinhausa, który w swych „Wspomnieniach i zapiskach” opisał, jak często musiał zmieniać miejsce ukrycia i pobytu, gdyż donosiciele zagrażali jemu i jego rodzinie. Bał się „patriotów”. Bali się i ryzykowali własne życie działacze „Żegoty” pomagający w ukrywaniu żydowskich dzieci – pod podłogą albo za podwójną ścianą. W Łodzi szmalcownicy zadenuncjowali historyków prof. Szymona Askenazego i Adama Próchnika.
Te i inne fakty powinny być znane zwłaszcza młodym Polakom. Przykładem zabójczego antysemityzmu „żołnierzy niezłomnych” było wymordowanie przez bandę „Otta” siedmioosobowej rodziny Kohnów z Bolesławca. Dwoje pozostałych przy życiu członków tej rodziny banda dopadła na drodze do Wielunia. „Ottowcy”, operując w pięciu powiatach na dawnym pograniczu polsko-niemieckim, zabili 71 osób. Wiecej padło ludzi na Podhalu z rąk bandziorów „Ognia”. Zamordowali m.in. 7 kolegów ze Związku Walki Młodych z Brzeska i Bochni.
„Otta” z „Ogniem” łączyła uprzednia działalność w MO bądź UB. Na posiedzeniu KC PPR informowano, że w latach 1945-1946 trzeba było wydalić z organów bezpieczeństwa około 2000 funkcjonariuszy. Stan bezpieczeństwa sięgał dna. Jak pisał Maciej Zaremba w „POLITYCE” z 13 grudnia 2005 roku, grupy bandyckie podszywały się pod ruch oporu. W szajkach często prym wiedli byli żołnierze WP i partyzantki, dezerterzy. Dalej czytamy o „kataklizmie”, o społecznych, gospodarczych i politycznych konsekwencjach. Bandytyzm przejawiał się w napadach na pociągi, dworce kolejowe, transport samochodowy, niszczeniu sieci komunikacyjnej kraju, w obrabowywaniu kas i banków spółdzielczych, sklepów, hurtowni, fabryk – utrudnianiu odbudowy gospodarki. Cytuje autor doniesienie od lekarza z Kraniczyna, że nastały paskudne czasy. „Do politycznych konsekwencji strachu przed bandytyzmem należało społeczne zmęczenie chaosem, przynajmniej częściowa legitymizacja nowego reżimu, zwłaszcza gdy głosił bezwzględną walkę z bandami […]”. Mało Polaków obchodziły psychiczne problemy upadłych żołnierzy, za to wszyscy, bez względu na poglądy polityczne, chcieli żyć bez strachu. O „leśnych ludziach” wspomina Hugo Steinhaus, nazywając ich „bandytami w mundurach”, i stwierdza: „każdy rząd aresztowałby konspiratorów, którzy mordują urzędników, policjantów, przedstawicieli władz i Żydów”.
Przeciwnicy kultu żołnierzy „przeklętych”, jak mówią potomkowie ofiar, nigdy nie mogli liczyć na jakąś istotną siłę polityczną. Przypomnieć trzeba o przyjęciu przez Sejm w dniu 3 lutego 2011 roku ustawy o ustanowieniu święta „Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych”. Izba ustawę przyjęła przygniatającą większością. Na 417 obecnych posłów 406 głosowało za ustawą. W tej liczbie było 31 obecnych posłów SLD. Pamiętacie, kto wtedy był szefem tej partii? Ani głosowania, ani ich ideowości nie chcę komentować. Dali się zastraszyć?
Za to prawica broniła „wyklętych” uroczyście i zawzięcie konsekwentnie. Jestże świętokradztwem, jeśli przypomnę, że mimo protestów miejscowej ludności wzniesiono w Zakopanem pomnik Kurasia? Odsłonięcia monumentu dokonał prezydent Lech Kaczyński. On też był inicjatorem wspomnianej ustawy. Bałwochwalstwo „niezłomnych” stało się polityką państwową. To nie tylko IPN, który został powołany – podkreślmy to – także z udziałem SLD, ale cała wspierana przez rządy „zjednoczona prawica” uczyniła z polityki historycznej zbiór zasad obowiązujących w propagandzie, szkolnictwie, wychowaniu młodzieży. Członkowie prawicowego rządu uczestniczą we wszelkich uroczystościach ku czci wyklętych żołnierzy. Minister kultury i dziedzictwa narodowego, wicepremier Gliński mówił niedawno, że trzeba, aby wszyscy prawdziwi Polacy widzieli w tych żołnierzach bohaterów, i złożył wieniec z biało-czerwonymi szarfami. I ukląkł. Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz przed stającymi do przysięgi żołnierzami Obrony Terytorialnej donośnym głosem wywodził, że żołnierze wyklęci, walcząc o wolność i niepodległość Polski, stanowią fundament pod współczesną armię, są wzorem dla prawdziwych Polaków, gwarantują bezpieczeństwo obywateli Rzeczypospolitej. Powtarza to przy każdej okazji spotkań z żołnierzami wojska polskiego i wręcz fanatycznie usiłuje to wpoić naszemu społeczeństwu. Szef MON-u pragnie także umieszczenia wyklętych na tablicach przy Grobie Nieznanego Żołnierza na Placu Pilsudskiego. Wyrazem finansowego poparcia dla takiego angażowania władz w „kultową” politykę jest np. sponsorowanie imprez ku czci „wyklętych” przez spółkę skarbu państwa „Energa”.
Zamykam ten tekst kilkoma refleksjami: amerykański pisarz Eric Hoffer w książce „The true believer” napisał, że siłowanie się z fanatykami jest jak przeciąganie grubej liny owiniętej wokół grubego drzewa. Takiego zdania jest również dziewiętnastu znanych europejskich historyków, wśród nich Karol Modzelewski, którzy w petycji „Wolność dla historii” apelują:
„Oburzeni z powodu mnożących się ingerencji władz w oceny wydarzeń przeszłości […] uważamy za ważne, by przypomnieć, że –
Historia nie jest religią. Historyk nie akceptuje żadnego dogmatu ani nie przyjmuje jakiegokolwiek zakazu, ani nie zna tabu. Może jednak przeszkadzać.
Historia nie jest moralnością. Rzeczą historyka nie jest ani gloryfikowanie, ani potępianie, on ma wyjaśniać.
Historia nie może być niewolnicą aktualnych potrzeb. Historyk nie nakłada przeszłości ideologicznych schematów swoich czasów i nie podporządkowuje dawnych wydarzeń wrażliwości ludzi współczesnych.
Historia nie jest upamiętnianiem. W ramach naukowych sposobów postępowania historyk zbiera wspomnienia ludzi, porównuje je, konfrontuje z dokumentami, obiektami, śladami i wydobywa z tego fakty.
Historia nie jest przedmiotem prawa. W żadnym wolnym kraju ani parlamentowi, ani organom sprawiedliwości nie przysługuje prawo do definiowania historycznej prawdy. […] państwo nie powinno uprawiać polityki historycznej […]”.
Apel ukazał się 13 grudnia 2005 roku na łamach „Liberation”. W Polsce ten dokument nigdzie nie został opublikowany.