Prezydent Andrzej Duda podpisał w tym tygodniu ustawę zmieniającą Kodeks Wyborczy. Znamy ostateczny kształt ordynacji wyborczej, która będzie obowiązywała podczas jesiennych wyborów samorządowych.
Ze zmianami w Kodeksie Wyborczym jest jak ze szklanką wody. Jest do połowy pusta – będą zarzekali się opozycyjni krytycy, punktując zapisy o wątpliwej zgodności z Konstytucją. Jest do połowy pełna – będą twierdzili ci, którzy śledzili od początku proces zmian, jakie przechodził poselski projekt PiS-u w trakcie prac sejmowych i senackich. I jedni, i drudzy mają rację. Taki jest właśnie znowelizowany Kodeks Wyborczy. Zawierający korzystne rozwiązania. Oraz przepisy mogące w przyszłości zagrozić demokratycznemu procesowi wyborczemu. Zacznijmy od „plusów”.
Odwrót Kaczyńskiego
Najważniejsze jest to, co ostatecznie nie znalazło się w noweli Kodeksu Wyborczego. Pierwotna wersja ustawy zawierała propozycje generalnego zmniejszenia okręgów wyborczych. W wyborach samorządowych byłoby możliwe tworzenie okręgów trójmandatowych. W zamierzeniu partii rządzącej miał to być sposób na uzyskanie możliwie najlepszego wyniku przez Prawo i Sprawiedliwość. W okręgu trójmandatowym PiS mógłby liczyć na 1 do 2 mandatów. Pozostałe mandaty obsadzałaby Platforma Obywatelska i gdzieniegdzie silny komitet lokalny. Reszta sceny politycznej (w tym SLD) zostałaby pozbawiona reprezentacji politycznej w samorządach niemal do zera.
Dodatkowym zabezpieczeniem interesów partii Kaczyńskiego miały być niezwykle szerokie kompetencje komisarzy wyborczych. Powoływani centralnie, decydowaliby o nowym kształcie okręgów wyborczych i liczbie mandatów. Mając oczywiście możliwość takiego „przykrojenia” okręgów, by szanse polityków popieranych przez PiS były największe.
Tych fatalnych zapisów nie ma w ostatecznej wersji nowelizacji, przynajmniej jeśli chodzi o najbliższe wybory samorządowe. Nie czas na analizę, co przekonało Kaczyńskiego do rezygnacji z najbardziej brutalnej wersji „skoku na samorząd”. Opór własnych samorządowców? Perspektywa skutecznego zjednoczenia opozycji? A może druzgocąca krytyka Wojciecha Hermelińskiego? Obecny szef Państwowej Komisji Wyborczej to prywatnie przyjaciel braci Kaczyńskich – jeszcze z czasów szkolnych i studenckich.
Okręgi po staremu
Wybory samorządowe odbędą się podobnie jak cztery lata temu. Zapisana w Kodeksie Wyborczym wielkość okręgów wyborczych pozostaje bez zmian. O ich kształcie będą decydowali sami samorządowcy – jak dotychczas. Również jak dotąd, władze samorządowe w znacznym stopniu zajmą się przygotowaniem wyborów, na przykład organizowaniem obwodów głosowania. Ale to już ostatni raz. Od 1 stycznia 2019 roku decydentami będą wszechwładni komisarze wyborczy i podlegli im urzędnicy wyborczy.
W uchwalonej i podpisanej przez prezydenta Dudę wersji ustawy, JOW-y pozostają, ale jedynie w gminach liczących do 20 000 mieszkańców.
10 lat
Do Kodeksu Wyborczego został wprowadzony zapis o ograniczeniu do dwóch, kadencji pełnionych przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Ta zmiana była popierana przez większość środowisk politycznych, w tym również przez SLD. Warunkiem stawianym przez opozycję było to, by prawo nie działało wstecz. To znaczy, że dla wszystkich samorządowców, którzy zostaną na jesieni wybrani wójtami, burmistrzami i prezydentami miast będzie to kadencja oznaczona numerem 1. Niezależnie od stażu z przeszłości.
Pamiętamy obawy, że PiS w ramach „skoku na samorząd” zechce wyeliminować samorządowców, którzy już pełnią swoje funkcje co najmniej dwie kadencje. Na szczęście zarzucono próbę przeforsowania tych niekonstytucyjnych zapisów. W ostatecznej wersji nowelizacji Kodeksu Wyborczego, dwukadencyjność obowiązuje „do przodu”.
Drugą ważną zmianą jest wydłużenie kadencji wszystkich władz samorządowych do 5 lat. Ta zmiana również jest oceniana przez SLD pozytywnie. Specyfika pracy samorządowców sprawia, że możliwość sprawowania urzędu przez 10 lat (2 kadencje po 5 lat) powinna pozwolić na lepsze rozplanowanie i realizację wieloletnich procesów inwestycyjnych.
Korespondencyjne okrojone
Po fali krytyki, PiS wycofał się również z zapisów likwidujących głosowanie korespondencyjne. Zwracano uwagę przede wszystkim na problem stwarzany osobom niepełnosprawnym. Wielu niepełnosprawnych nie ma w swoim otoczeniu osób bliskich lub na tyle zaufanych, by uczynić je pełnomocnikami wyborczymi.
W przyszłych wyborach osoby niepełnosprawne będą mogły nadal głosować korespondencyjnie. Jednak tylko ci z orzeczonym umiarkowanym lub znacznym stopniem niepełnosprawności. Nowy Kodeks Wyborczy likwiduje możliwość korzystania z głosowania korespondencyjnego przez ogół obywateli. Tę zmianę negatywnie odczują osoby starsze i obłożnie chore, jednak bez orzeczonego stopnia niepełnosprawności. Również w wielu wypadkach możliwości głosowania pozbawione zostaną miliony Polaków zamieszkałych za granicą. Osobiste stawiennictwo w lokalu wyborczym w polskim konsulacie będzie dla wielu z nich po prostu niewykonalne.
Obserwatorzy społeczni
Dotychczasowy Kodeks Wyborczy zawierał dość kuriozalny zapis. Międzynarodowi obserwatorzy, zapraszani przez Państwową Komisję Wyborczą, mogli śledzić przebieg polskich wyborów i oceniać ich prawidłowość. Krajowe organizacje, nawet te zajmujące się na co dzień monitorowaniem praworządności (jak np. Fundacja Batorego), były pozbawione tego prawa.
W znowelizowanym Kodeksie Wyborczym obserwować przebieg wyborów, prócz mężów zaufania, będą mogli obserwatorzy społeczni. Prawo delegowania obserwatorów społecznych będą miały fundacje lub stowarzyszenia „do których celów statutowych należy troska o demokrację, prawa obywatelskie i rozwój społeczeństwa obywatelskiego”.
Można się obawiać, że jeśli pomysł z obserwatorami społecznymi „wypali”, w lokalach wyborczych zrobi się ciasno. Jednak przy forsowanym przez rządzących upolitycznieniu procesu wyborczego, możliwość dodatkowej kontroli przebiegu wyborów trzeba zapisać na plus.
Ostatnią korzystną zmianą, o której warto wspomnieć, to uproszczenie niektórych reguł prowadzenia kampanii wyborczej. Nie będzie już wymogu podpisywania z sąsiadem umowy o „wynajem” miejsca na jego płocie, by tam przypiąć swój banner wyborczy.
Zwykły X
Złe zmiany wprowadzone do Kodeksu Wyborczego zaczynają się już od zwykłego „iksa”. Wydawało się, że to żadna filozofia postawić na kartce wyborczej znak „X”. „Co najmniej dwie przecinające się linie w obrębie kratki” – taką definicję zapisano w Kodeksie Wyborczym. Ale dalej PiS całą sprawę skomplikował.
„Poczynienie innych znaków lub dopisków na karcie do głosowania, w tym w kratce lub poza nią, nie wpływa na ważność oddanego na niej głosu” – stanowi zmieniony art. 41 Kodeksu Wyborczego. Ułatwi to fałszowanie głosów.
Polityczna PKW
Najbardziej niebezpieczne dla demokratycznych wyborów zmiany w Kodeksie Wyborczym mają wejść w życie po najbliższych wyborach parlamentarnych. Wtedy automatycznie wygaśnie kadencja dotychczasowej Państwowej Komisji Wyborczej. W przeszłości mieliśmy dużo zastrzeżeń do sprawności pracy PKW, szczególnie po wyborach samorządowych w 2014 roku. Jednakże dotychczasowe przepisy w znacznym stopniu gwarantowały apolityczność składu Państwowej Komisji Wyborczej. Wszyscy jej członkowie byli sędziami, wskazywanymi przez Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny.
O większości nowych nominacji do PKW będą decydowali politycy. Do Sejmu będzie należała decyzja w sprawie wyboru 7 spośród 9 członków PKW. A dodatkowo, po każdych wyborach parlamentarnych Sejm będzie wymieniał „swój” skład PKW.
Polityczni komisarze
Nowelizacja Kodeksu Wyborczego zniosła również wymóg, aby komisarze wyborczy byli sędziami. Zastępując go enigmatycznym sformułowaniem o konieczności posiadania przez komisarza wyborczego „wyższego wykształcenia prawniczego”. W pierwszej wersji projektu nie było nawet wzmianki o apolityczności komisarzy. Po licznych protestach – dopisano go. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby czynny polityk, po złożeniu legitymacji partyjnej, z dnia na dzień stał się „apolitycznym” komisarzem wyborczym. Zresztą nikt chyba nie ma wątpliwości, kto będzie miał szansę, by zostać komisarzem wyborczym. Wszak kandydatów będzie zgłaszał minister spraw wewnętrznych, reprezentujący rządzącą większość.
Nowi komisarze wyborczy, w liczbie stu, zostaną powołani już niebawem – w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Nominaci Joachima Brudzińskiego będą wyznaczali szefów wojewódzkich i powiatowych komisji wyborczych. Słowem: czysta polityka. Dotychczas składom terytorialnych komisji wyborczych przewodniczyli wyłącznie sędziowie, wskazywani przez prezesów sądów okręgowych.
100 okręgów do Sejmu?
Na szczęście, przed wyborami samorządowymi polityczni komisarze wyborczy nie uzyskają pełni władzy. Bodaj najważniejszym jej elementem jest możliwość wyznaczania okręgów wyborczych oraz określania ilości radnych wybieranych w każdym okręgu. Cała władza w ręce komisarzy wyborczych przejdzie za rok, przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi.
Liczba nowych komisarzy wyborczych, ustalona na stu, jest tożsama z liczbą okręgów w wyborach do Senatu. Ta zbieżność niekoniecznie jest przypadkowa. Można podejrzewać, że do koncepcji małych okręgów wyborczych Kaczyński powróci przed wyborami parlamentarnymi. Wprowadzenie 100 okręgów w wyborach do Sejmu oznaczałoby, że przeciętny okręg miałby 4-5 mandatów poselskich. Byłoby to sito, przez które nie prześlizgnie się żadna mniejsza partia.
Czas
Zapewne z braku czasu, jaki pozostał do wyborów samorządowych, Jarosław Kaczyński „odpuścił” sporo złych rozwiązań i odłożył w czasie ich wejście w życie. Nie oznacza to, że zrezygnował z zawłaszczenia przez PiS administracji wyborczej i tym samym uzyskania możliwości wpływania na przebieg wyborów. To się będzie działo. Począwszy od wyznaczonych już lada dzień komisarzy wyborczych, a na zmianie PKW skończywszy.
Jest jednak szansa na odwrócenie biegu wypadków. Recepta jest niezwykle prosta. Wystarczy wygrać wybory parlamentarne za 2,5 roku. I odsunąć Kaczyńskiego od władzy.