Specyfika prezentacji cen paliw powoduje, że jest to dobro, którego poziomy cen znamy najlepiej. Ktokolwiek jeździ, chociaż trochę samochodem musi mijać przynajmniej kilka pylonów stacji benzynowych z cenami, zwanych przez złośliwych ostatnimi dniami słupami grozy. Patrząc na znajdujące się tam ceny, nie jest to mocno przesadzona analogia. Dlaczego aktualnie ceny paliw są tak wysokie, a notowania ropy są dalekie od swoich rekordów?
Co się wydarzyło, że ceny paliw poszły tak bardzo w górę? Na rynku mieliśmy splot niekorzystnych wydarzeń, które spowodowały, że w pierwszych dniach roboczych października gwałtownie wzrosły ceny paliw na stacjach benzynowych. Dotyczyło to przede wszystkim ropy naftowej, która w wielu miejscach przebiła 8 zł za litr. W górę szła również benzyna. By lepiej zrozumieć, co się działo, musimy sobie podzielić problem na kilka elementów.
Ile tak naprawdę kosztuje surowiec?
Ropa naftowa jest podstawowym surowcem, z którego w rafineriach powstają paliwa, jest ona także notowana na rynkach. Jej cena ostatnio oczywiście odbiła w górę, aczkolwiek obecne szczyty były wyraźnie niżej niż te z początku rosyjskiej agresji na terytorium Ukrainy. Dla przypomnienia kwotowane są dwa podstawowe gatunki tego surowca. Pod nazwą “brent” na rynku pojawia się ropa z Morza Północnego notowana w Londynie. Pod nazwą WTI to z kolei ropa notowana w USA. Dla nas ważniejsze są oczywiście ceny surowca w Londynie. Cena 98 dolarów za baryłkę surowca to oczywiście dużo. Niby był to najwyższy poziom od końca sierpnia, ale z drugiej strony przez pierwsze 5 miesięcy rosyjskiej inwazji tak niski poziom był uzyskiwany tylko w pojedyncze dni. Dlaczego zatem wtedy paliwo nie było wyraźnie droższe?
Co ma z tym wspólnego dolar?
Cena ropy naftowej podawana jest niestety w dolarach amerykańskich. W rezultacie 98 dolarów po cenach z października to około 490 zł. Z drugiej strony w marcu i kwietniu gdy ropa kosztowała po 110 dolarów za baryłkę, notowania dolara były w okolicach 4,30 zł. W rezultacie pomimo baryłki droższej o 12 dolarów jej cena w złotych wynosiła kilkanaście złotych mniej niż obecnie. Drogi surowiec na wejściu ma wpływ na drogi produkt na wyjściu.
Strach i chciwość
Ludzie generalnie czują, że skoro istnieje konflikt z Rosją to paliwa mogą drożeć i mają znacznie większą akceptację dla wzrostu cen niż standardowo. Swoje do tego dokłada kilkunastoprocentowa inflacja, przez którą pogodziliśmy się, że ceny generalnie rosną. W tym otoczeniu znajduje się niestety dużo miejsca dla podmiotów mających towar na wygenerowanie dodatkowych marż. Widać to chociażby po marży rafineryjnej, która jest niestandardowo wysoka. Z drugiej strony rynki nie lubią takiej sytuacji. Jeżeli w dłuższym czasie nie będzie się ona stabilizować, mogą pojawić się nowi gracze na rynku, a konkurencja wymusi zmniejszenie marż.
Światełko w tunelu?
Co by musiało się podziać na rynku, by paliwo znów było akceptowalne cenowo? Celowo nie używam słowa tanie, bo nasza akceptacja niestety poszła w górę. Oprócz stabilizacji marż, wspomnianej w poprzednim akapicie jest jeszcze kilka kwestii. Gdyby RPP zdecydowała się podnieść stopy i walczyć z inflacją zobaczylibyśmy słabszego dolara, a zatem tańszy surowiec w rafineriach. Zakładając, że nie zwiększyłoby to dalej marż, mielibyśmy tańsze paliwo. Po uspokojeniu się sytuacji w tym kraju rynek może złapać trochę oddechu. Na koniec jeszcze same ceny ropy. Jeżeli scenariusz spowolnienia na świecie się potwierdzi, szybko powinniśmy widzieć spadki cen surowca. Ropa naftowa bardzo nie lubi kryzysów gospodarczych. My też nie, ale przynajmniej jest szansa, że nie połączymy kryzysu z drogim paliwem na raz. Z drugiej strony skoro teraz jest tak źle, to wszystkie złośliwe żarty o dodatkowej cyfrze na wyświetlaczach okazują się bardzo mało prawdopodobne.
Maciej Przygórzewski/PAP