Czy dwuletnie rządy Prawa i Sprawiedliwości ogołociły budżet do samego dna? Taki wniosek można by wysnuć po zapowiedziach podwyżki podatków.
Niedawno prezes Kaczyński zapewniał, że PiS nie będzie otwierał nowych frontów i szedł na kolejne wojny z obywatelami. Tymczasem ta wojna zapowiada się na ogólnopolską. Rządzący mają przeciwko sobie właścicieli dwudziestu milionów aut jeżdżących po polskich drogach. Właścicieli niebędących finansowymi krezusami. Średni wiek pojazdu z aktualną polisą OC (a więc faktycznie używanego) wynosi 14 lat.
Po serii bolesnych podwyżek OC, zaaplikowanie kierowcom kolejnej – tym razem podwyżki cen paliw – budzi zdumienie. Zwłaszcza że nie chodzi o głupie 20 groszy.
Bak dla Kaczyńskiego
Pierwsza próba wprowadzenia w błąd kierowców jest już na samym wstępie. Opłatę paliwową nalicza się przed podatkiem VAT. A więc podwyżka opłaty paliwowej o 20 groszy, po doliczeniu do niej VAT-u, wyniesie 25 groszy. Czy jednak warto zawracać sobie głowę takimi groszami? Zdarza się, że machamy ręką, gdy sprzedawczyni nie ma drobnych i nie wyda dwudziestu groszy reszty. Może na to liczyli rządzący? No to policzmy.
Średni roczny przebieg auta w Polsce jest mocno zróżnicowany i waha się od 10 tys. do 30 tys. kilometrów. To oczywiste, bo inaczej korzysta ze samochodu emeryt jeżdżący na działkę, a inaczej przedstawiciel handlowy. Robiąc obliczenia dla aut używanych głównie do podróży prywatnych, możemy przyjąć, że tankują one średnio co dwa tygodnie. Rocznie zużywają około tysiąca litrów paliwa. Po podwyżce, na stacjach benzynowych wydamy 250 złotych więcej. A więc rządzący pozbawią nas solidnego, ponad pięćdziesięciolitrowego, baku paliwa.
Ukryte podwyżki
Podstawowa stawka podatku dochodowego od dawna jest na tym samym poziomie. Cóż z tego, skoro rządzący i tak szukają innych sposobów sięgania do kieszeni podatników. Rząd Donalda Tuska podniósł VAT z 22 proc. na 23 proc. Podwyżka miała być chwilowa, by suchą stopą przejść przez kryzys. Ale jak wiadomo, prowizorki są najtrwalsze. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało powrót do niższej stawki VAT. Ale tego nie zrobiło. I nie zrobi. Bo ten niepozorny jeden procent oznacza 5 miliardów złotych więcej lub mniej w budżecie.
Na podobne wpływy liczy rząd Beaty Szydło z wyższej opłaty paliwowej. Dodatkowe 25 groszy doliczone do każdego litra paliwa sprzedawanego w Polsce ma dać w sumie 5 miliardów złotych. Gdyby chcieć tę samą kwotę uzyskać poprzez podwyżkę podatku dochodowego, należałoby stawkę podatku podnieść z dzisiejszych 18 proc. aż do 20 proc.
Od jakiegoś czasu rząd przebąkuje o kolejnej ukrytej podwyżce. Tym razem chodzi o konsumpcję przeznaczoną nie dla samochodów, ale dla ludzi. Podobno piwo jest w Polsce za tanie. Tak przynajmniej twierdzą producenci wódki. I jeśli rząd przyzna rację lobby wysokoprocentowych trunków, akcyza na piwo wzrośnie. A z naszych kieszeni wyparuje kolejne kilka miliardów złotych.
Kiełbasa drogowa
PiS stara się przekonać kierowców, że dzięki nowemu podatkowi będziemy mieli lepsze drogi. Połowa podwyżki opłaty paliwowej ma zasilić Krajowy Fundusz Drogowy, który finansuje budowę dróg krajowych. Kondycja funduszu jest faktycznie tragiczna, wraz z odsetkami zadłużony jest na 66 miliardów złotych. Druga połowa podwyższonej opłaty paliwowej ma trafić do nowoutworzonego Funduszu Dróg Samorządowych, pomagając w budowie i remontach dróg lokalnych.
Najwyraźniej PiS chce na rok przed wyborami samorządowymi powtórzyć manewr Platformy Obywatelskiej z 2008 roku. Wówczas, na dwa lata przed wyborami samorządowymi w 2010 roku, powstał Narodowy Program Przebudowy Dróg Lokalnych. Przygotował go ówczesny minister MSWiA Grzegorz Schetyna. Dlatego drogi, których remont lub budowę sfinansowano z tego programu, nazwano „schetynówkami”.
Pieniędzmi z nowego Funduszu Dróg Samorządowych miałby dysponować wojewoda – czyli nominat rządzących. Wygląda na to, że PiS szykuje na wybory samorządowe nową porcję kiełbasy wyborczej. A sfinansować ją mają kierowcy.
2 złote za litr
To nieprawda, że mamy w Polsce jedne z najniższych cen paliw w Europie. Niemiec zarabiający średnią krajową, za miesięczną wypłatę może kupić 1700 litrów paliwa, Polak zaledwie 650 litrów. Podobnie źle wygląda sytuacja w przypadku ludzi mniej zamożnych. Niemca z płacą minimalną stać na zakup ponad 800 litrów paliwa, Polaka na nieco ponad 300 litrów. A na ostateczną cenę paliwa największy wpływ ma polityka podatkowa państwa, a nie ceny ropy na świecie.
Gdybyśmy mogli kupić benzynę lub ropę po kosztach produkcji, zapłacilibyśmy mniej niż 2 złote netto za litr. Do ponad 4 złotych za litr paliwa, cenę windują podatki. W 2016 roku wpływy do budżetu z tytułu akcyzy na paliwo i gaz przekroczyły 30 miliardów złotych. Wpływy z już istniejącej opłaty paliwowej – 6,6 miliarda złotych.
Rocznie na stacjach benzynowych zbiera się tyle podatków, ile wynoszą wpływy z podatku dochodowego wszystkich Polaków. I te podatkowe miliardy, ukryte w cenie oleju napędowego, benzyny i gazu, w przeważającej części służą zasypywaniu różnorakich dziur budżetowych, a nie naprawie dziur w drogach. Nawet bez zapowiadanej podwyżki, wysokie opodatkowanie paliw powinno wystarczyć na remonty i budowę dróg.
Kolej na piwo
„Alkohol jest tak tani, jak nigdy” – oznajmił niedawno wiceminister zdrowia Zbigniew Król. Minister jest w błędzie. Mieszkańcom zachodniej i południowej Polski opłaca się organizować wypady do Czech, Słowacji, a nawet do Niemiec. Gdzie ceny alkoholi, nie wyłączając piwa, bywają korzystniejsze. O cenach alkoholi u naszych wschodnich sąsiadów, nawet nie wspominam.
Wiceminister chciałby zrównać akcyzę na wszystkie rodzaje alkoholi, gdyż akcyza na trunki wysokoprocentowe jest wyższa. Dostrzegam w tym skutek „ciężkiej pracy” lobbystów z branży wódczanej. Gdy byłem członkiem sejmowej Komisji Finansów Publicznych nie mogłem opędzić się od przedstawicieli producentów wódek. Już wówczas zarzucali nas setkami opracowań, z których miało rzekomo wynikać, że piwo jest w Polsce za tanie. Te same opracowania ślą teraz na adres ministra zdrowia.
Gdyby marzenia lobbystów przeistoczyły się w zapisy prawa, można się spodziewać, że cena półlitrowej butelki piwa wzrośnie nawet o 1 złoty. A z kieszeni piwoszy rząd wyciągnie kolejne 5-7 miliardów złotych. Statystyczny Polak wypija rocznie 200 butelek i puszek piwa. Jeśli za każdą zapłaci złotówkę więcej, to nie można tego nazwać inaczej, jak ukrytą podwyżką podatków. Tylko po co?
Nadwyżka budżetowa
Rząd właśnie pochwalił się doskonałymi wynikami w realizacji wpływów budżetowych za I półrocze tego roku. Na cały rok zaplanowano deficyt w rekordowej wysokości prawie 60 miliardów złotych. Tymczasem po połowie roku, zamiast deficytu, mamy nadwyżkę budżetową. Sytuację budżetu istotnie poprawiła wpłata 8,7 miliarda złotych zysku Narodowego Banku Polskiego za ubiegły rok. Ale również wpływy z VAT-u podobno są rekordowo wysokie.
Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Za wojnę z milionami kierowców, wyborcy wystawią Prawu i Sprawiedliwości rachunek. Jeśli rząd zdecyduje się na podwyżkę akcyzy na piwo – piwosze również. Jarosław Kaczyński nie pija piwa i nie bywa na stacjach benzynowych. Ale przecież miliony wyborców PiS-u jeżdżą samochodami i lubią pić piwo (byle nie równocześnie).
Logika podpowiada, że jeśli sytuacja finansów państwa jest tak doskonała, to nie ma sensu ryzykować podwyżek. Zwłaszcza takich, które dotykają całe społeczeństwo. Bo nawet Ci bez samochodów, zapłacą wyższe ceny za bilety autobusowe i kolejowe. Nasuwa się pytanie o rzetelność prezentowanych danych, dotyczących sytuacji budżetu.
Kreatywny minister
Każdy minister finansów stosuje zasady kreatywnej księgowości, by „poprawiać” publikowane potem wskaźniki. Tegoroczne wyniki dotyczące rekordowych wpływów z VAT-u też zostały już nieco „podrasowane”.
Urzędy skarbowe nie tylko zbierają VAT od podatników. Wypłacają również przedsiębiorcom miliardowe kwoty zwrotów VAT-u. Dzieje się tak, na przykład, w przypadku eksporterów. Najpierw płacą VAT zawarty w cenie materiałów do produkcji, a po wyeksportowaniu gotowego wyrobu, otrzymują zwrot wpłaconych kwot (w eksporcie stawka VAT wynosi 0 proc.). W końcówce ubiegłego roku przedsiębiorcy byli zaskoczeni niespotykaną sprawnością, z jaką urzędy skarbowe zwracały im nadpłaty VAT-u.
Zabieg miał jasny cel. Chodziło o to, by sztucznie „pogorszyć” ubiegłoroczny wynik ściągalności VAT-u i jednocześnie „polepszyć” tegoroczny. Podobnie można w jakimś stopniu „manewrować” terminami różnych innych operacji, mających wpływ na wyniki finansowe państwa. Wielu moich znajomych zauważyło, że nie otrzymali jeszcze zwrotu nadpłaty podatku dochodowego za ubiegły rok.
Bliżej prawdy
O tym, że będziemy „coraz bliżej prawdy” – mówił Jarosław Kaczyński podczas poniedziałkowej 87. miesięcznicy smoleńskiej. Te słowa można z powodzeniem odnieść do sytuacji finansowej państwa. Dzisiaj rząd wysyła sprzeczne sygnały: prezentuje doskonałe wyniki i jednocześnie zapowiada podwyżki podatków. Ale z upływem kolejnych miesięcy będziemy się przekonywali, w jakim naprawdę stanie są finanse publiczne. Bo wszelkiego rodzaju zabiegi kreatywnej księgowości zwykle mają ograniczony zasięg czasowy.
Chcę również wierzyć słowom Kaczyńskiego, gdy mówił: „tu jest Polska”. A nie Grecja.*)
*) Na początku stycznia 2010 roku Komisja Europejska ogłosiła raport pt. Report on Greek Government and debt statistics przedstawiający manipulacje i fałszerstwa greckiej statystyki rządowej w sprawie deficytu budżetowego i długu publicznego tego kraju. (…) Skala fałszerstw była znaczna i zdumiewa fakt, że mimo licznych zastrzeżeń zgłaszanych przez Eurostat proceder oszustwa był kontynuowany, aż do bezprecedensowej katastrofy greckich finansów publicznych. (Bohdan Wyżnikiewicz – „Statystyka, a etyka”)