Już raz pan minister Ziobro miał do czynienia z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Zlał go mianowicie na kwaśne jabłko sędzia federalny z Chicago Arlander Keys, który odrzucił jego wniosek o ekstradycję do Polski Edwarda Mazura. Pan Ziobro umyślił sobie, że to właśnie ów pan Mazur, polonijny biznesmen, jest filarem eseldowsko-esbeckiego „układu”, który w przerwie, kiedy trząsł Polską, kazał zamordować gen. policji, jej komendanta głównego, Marka Papałę.
Nauczka nie poszła w las i tym razem pan minister Ziobro miast stawiać amerykański wymiar sprawiedliwości w sytuacji kłopotliwej, postanowił mu się przypodobać. Ponieważ chcą Polańskiego, to pan Ziobro chce podać im reżysera na tacy. Pan Ziobro, jak to on – i tę decyzję ubrał w słowa wzniosłe:
„Podjąłem decyzję, że kieruję do Sądu Najwyższego kasację w sprawie pana Romana Polańskiego, w której to sprawie sąd krakowski zdecydował o niewydawaniu pana Polańskiego Stanom Zjednoczonym w sytuacji, kiedy jest oskarżony i ścigany o okrutne przestępstwo wobec dziecka, gwałt na dziecku. Z tego powodu, że jest on osobą znaną – ja mu nie odbieram jego dorobku artystycznego – nie można usprawiedliwiać i tworzyć uzasadnień, że ma być traktowany inaczej. Gdyby to był przysłowiowy Kowalski, nauczyciel, lekarz, hydraulik, malarz, to jestem pewien, że z każdego kraju już dawno zostałby deportowany do Stanów Zjednoczonych. Natomiast Polański jest broniony przez śmietankę towarzyską i pewną cześć mediów liberalnych. Nie widzę powodów, żeby stosować tutaj podwójne taryfy. Uważam, że prawo jest równe wobec wszystkich”.
Pan minister dodał, że choć ma różne zastrzeżenia do amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości (pamięta tego Mazura, oj – pamięta!), to, mimo pozycji Polańskiego w Hollywood i różnych środowiskach medialnych Ameryki, tamtejszy wymiar sprawiedliwości działa i chce traktować wszystkich równo wobec prawa, to jest przykład godny naśladowania w Polsce…
O, to, to! Święte słowa, można powiedzieć. Jesteśmy jak najbardziej „za”. Panu ministrowi uwierzymy jednak, gdy nam to udowodni. Jak? Niech mocą swą nieograniczoną każe wznowić śledztwo w sprawie śmierci Barbary Blidy. Przecież jest to jeden wielki skandal, że nikt za jej śmierć nie odpowiedział.
Przypomnijmy za red. Robertem Walendziakiem, który tej sprawie poświęcił wiele czasu, uwagi i słów na łamach tygodnika „Przegląd”.
W kwietniu 2007 r., rankiem w domu Barbary Blidy pojawiła się ekipa prokuratorsko-policyjno-bezpieczniacka. Na podwórku w gotowości była kamera TV, która czekała, żeby sfilmować wyprowadzaną Blidę. Nie doczekała się – pani Barbara Blida zastrzeliła się.
Okoliczności tej śmierci od początku budziły wielkie wątpliwości, rodziły podejrzenia, że pani Blida padła ofiarą politycznego zamówienia na wielką aferę, na odkrycie przed opinią publiczną wielkiego, kryminalno-politycznego układu z post-komunistami w rolach głównych, zżerającymi młodą polską, niepodległą państwowość.
Matactwa były tak wyraźne, że głośno mówiono o potrzebie powołania sejmowej komisji-śledczej. Najpierw nie było na to szans, bo marszałkiem Sejmu był ówczesny wiceprzewodniczący PiS Ludwik Dorn, który odmawiał umieszczenia wniosku o powołanie komisji w porządku obrad. Po zmianie rządu i objęciu władzy przez PO-PSL komisja powstała, a jej przewodniczącym został Ryszard Kalisz, wówczas SLD. W jej składzie było jednak dwoje posłów PiS – Beata Kempa i Wojciech Szarama, którzy od pierwszego dnia rozpętali akcję paraliżowania prac komisji. W owym czasie Kempa była byłą wiceminister sprawiedliwości, podwładną Zbigniewa Ziobry. Szarama to był byłym szefem delegatury UOP w Katowicach. Mimo ich obstrukcji wyjaśniono jednak bardzo wiele. To, że „sprawa” była prowadzona na „obstalunek” wyszło na jaw bardzo szybko.
Słynna niegdyś śląska biznesłumen, niejaka „Aleksis”, odpowiednio „zmiękczona” przez śledczych, oskarżyła Barbarę Blidę, o to, że poprzez nią przekazywała łapówki, dla ważnego bonzy w węglowym interesie. Cała ta wstrętna zupa szybko się wylała, „Aleksis” publicznie przyznała się do obciążenia Blidy, bo zagrożono jej, że jeśli tego nie zrobi, to nie tylko ona, ale i jej córka będą miały kłopoty. Zresztą sam rzekomy „łapówkobiorca” okazał się czysty jak łza – śledztwo przeciwko niemu umorzono. To jednak było potem. Wcześniej te lipne zarzuty i mętne „tropy” wystarczyły, żeby łapsy pojawiły się w domu Blidy. Rzecz była nagrywana z góry, miała potężnych protektorów i politycznie możnych mocodawców. Mechanizm ten ujawnił Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych, opisując tajne narady organizowane u premiera, Jarosława Kaczyńskiego. Przypominamy za red. Walendziakiem z „Przeglądu”:
„W sumie tych spotkań było pięć. Zwoływano je ad hoc, wieczorem, nawet nocą, bez protokolantów, bez notatek, de facto bez jakichkolwiek śladów. Spotkaniu przewodniczył premier, a zaproszeni byli szef MSW Janusz Kaczmarek, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, komendant główny policji Konrad Kornatowski, szef ABW Bogdan Święczkowski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej Tomasz Szałek, a także minister koordynator Zbigniew Wassermann. Czyli nadzorcy struktur policyjnych, siłowych.
Gdyby nie Kaczmarek, który przerwał zmowę milczenia, być może o tych naradach nie wiedzielibyśmy do dzisiaj.
Nie złapalibyśmy również Zbigniewa Ziobry na kłamstwie. Bo w Sejmie, po samobójczej śmierci Barbary Blidy Ziobro mówił posłom: >>Miałem ogólne informacje. Moja wiedza o zarzutach wobec pani Blidy miała charakter sygnalityczny<<. Tymczasem, jak ujawnił Janusz Kaczmarek, a w wielkim stopniu potwierdził Jarosław Kaczyński, podczas tajnych obrad u premiera szczegółowo omawiano całą operację związaną z aresztowaniem byłej posłanki.
Kaczmarek opowiadał, jak i on, i prokurator Szałek powątpiewali w siłę dowodów, które zgromadzili prokuratorzy prowadzący śledztwo. Mówiąc, że każdy sąd je odrzuci. Tymczasem Ziobro miał zapewniać, że są mocne. Czy tak mówi człowiek, który ma >>wiedzę sygnalityczną<<? Ziobro miał też zapewniać Kaczyńskiego, że poprzez Blidę uda się >>wyjść<< na Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego, że wreszcie uda się pokazać ten filar mitologii PiS, czyli >>układ<<.
Kaczmarek opowiedział także o Bogdanie Święczkowskim, który stwierdził, że jak Blida posiedzi, to zmięknie.
>>To była tajność na szczytach władzy – mówi o tych spotkaniach Leszek Piotrowski. – Tak właśnie działa zorganizowana grupa przestępcza. To były spotkania niekonstytucyjne – ani Rada Ministrów, ani nawet jej część. Brali w nich udział minister sprawiedliwości, szef ABW, szef CBA, człowiek z Prokuratury Krajowej. Radzili, jak załatwić przeciwników politycznych. Zastanawiali się, komu zrobić sprawę, kogo aresztować, zatrzymać. Robili to z wyłączeniem władzy sądowniczej! A przecież od decydowania, czy zatrzymać Blidę, czy nie, była prokuratura w Katowicach<<.
Piotrowski wskazuje istotny szczegół. Otóż podczas jednej z narad premier miał powiedzieć, że zgadza się na aresztowanie Blidy, tylko żeby zrobiono to z taktem, nie zakładając jej kajdanek.
>>Jeśli narada kończy się tak, że premier mówi, żeby tylko nie zakładać kajdanek, to co to znaczy? – pyta pełnomocnik rodziny Blidów. – Ano, że zapada decyzja o aresztowaniu. Na jakiej podstawie? Zeznań dwóch niewiarygodnych świadków! Bo oprócz zeznań rzekomej przyjaciółki pani Blidy mieli zeznania człowieka skazanego za oszustwa. To przecież żaden dowód! Święczkowski powinien siedzieć za tworzenie fałszywych oskarżeń<<.
Przebieg narad u Kaczyńskiego jest niezwykle istotny. Kompromituje premiera i jego współpracowników nie tylko politycznie. Pokazuje ich niczym zwykłych mafiosów, którzy zbierają się po nocach i planują, kogo aresztować, komu założyć kajdanki, a komu nie, i jakie z tego będą korzyści. Powinien również znaleźć się pod lupą prokuratorów – którzy odpowiedzą, czy zgromadzeni na spotkaniu dżentelmeni mieli prawo podejmować te decyzje. Decydować za prokuratorów i funkcjonariuszy prowadzących sprawę” – konkluduje R. Walenciak.
Również zeznania prokuratorów i funkcjonariuszy ABW, które przytacza red. Walenciak jednoznacznie potwierdzają, że śledztwo, które prowadzili, było sterowane przez zwierzchników. Zeznał to prokurator Tomasz Balas: „Samo zainteresowanie sprawą ze strony przełożonych, ilość spotkań i rozmów, było rzeczą nadzwyczajną, niespotykaną w innych sprawach, może z wyjątkiem Orlenu. Odniosłem wrażenie, że prokurator okręgowy stara się nas kontrolować”. I kontynuował: „Termin [zatrzymania Barbary Blidy – przyp. RW] nie był wynikiem naszej inicjatywy. (…) Do mojego pokoju przyszedł prok. Wójcik [naczelnik wydziału śledczego], zawołałem pozostałych referentów sprawy na jego życzenie i wyraził to takimi słowami: prokurator okręgowy Krzysztof Błach chciałby, aby ta realizacja miała miejsce 24 lub 25 kwietnia (…).
Znaków zapytanie jest w tej sprawie mnóstwo. Jedno jest pewne – jej zamknięcie jest kpiną z wymiaru sprawiedliwości. Jest sponiewieraniem społecznego poczucia sprawiedliwości. Odpowiedzialni za śmierć Barbary Blidy uniknęli kary tylko dzięki politycznemu kunktatorstwu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, które w momencie decydującym o uznaniu wniosków Sejmowej Komisji Konstytucyjnej o pociągnięcie do odpowiedzialności przed trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry uchyliły się od głosowania. Przy pomocy sztuczki proceduralnej uchroniły zło przed prawdą. Pan minister sprawiedliwości i prokurator generalny jest przecież na takie coś bardzo czuły. To, do dzieła! Przecież sam pan prokurator powiedział, że w sprawie Polańskiego: „Nie widzi powodów, żeby stosować tutaj podwójne taryfy. Uważam, że prawo jest równe wobec wszystkich”. A w czym niby Ziobro i Kaczyński są gorsi od Polańskiego?