W pamiętnym „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy młody operator Dzidek, zagrany z nerwem przez młodego Bogusława Lindę, pokazuje redaktorowi Winklerowi, znakomicie zagranemu przez Mariusza Opanię, dokumentalne zapisy pałowania protestujących obywateli Polski Ludowej w grudniu 1970 roku przez milicję obywatelską.
I powtarza w rytm kręcącej się kołowrotkowo taśmy filmowej:
„To powinni obejrzeć wszyscy robotnicy w naszym kraju, to powinni obejrzeć wszyscy robotnicy w naszym kraju”.
Film „Smoleńsk” Macieja Pawlickiego, bo to on jako producent miał wedle sugestii reżysera filmu Andrzeja Krauzego „być dyrygentem i rozdawać role” w tej produkcji, powinni obejrzeć wszyscy satyrycy w naszym kraju.
Bo to przynajmniej łatwy chleb im da.
Bo lekko tak słabemu filmowi przypiąć przeróżne prześmiewcze łatki. Skwitować go memami, zmamić go totalnie.
Zatem „Smoleńsk” może być „kinem niskich lotów”. Albo „filmem do słuchania”, bo muzyka Michała Lorenca jest jedynie tam na wysokim poziomie.
Można skwitować krótko: „Smoleńsk” – katastrofa”. Można rzec, że „Są aktorzy tak wybitni, że wystarczy tylko spojrzeć, i są aktorzy, na których nie warto nawet popatrzeć”.
Można też, już w stand up-ie, dostrzec, że w finałowej scenie aktorzy parodiujący obrzęd, przypominający mickiewiczowskie Dziady, czyli spotkania duchów oficerów polskich zamordowanych w 1940 roku i ofiar rosyjskiego zamachu na prezydencki samolot w 2010 roku, wyjątkowo cieszą się na swój widok, aż kipią radością, jak na dotychczasowe ponuractwo tegoż filmu. I rzec, że tak bardzo cieszą się, bo to pewnie ostatni dzień zdjęć tej iście katastroficznej produkcji.
„Smoleńsk” na pewno powinni oglądać też wszyscy studenci szkół artystycznych w naszym kraju. Bo to znakomity, dydaktyczny przykład zmarnowania wielkiego tematu.
Po pierwsze mamy słabiutki scenariusz zmuszający aktorów do zagrania papierowych postaci. Agitek politycznych. Można łatwo teraz jeździć po ich grze aktorskiej, ale z gówna scenariuszowego artystycznego bicza nigdy nie ukręcisz.
Film został skręcony biednie, niechlujnie, wręcz po dziadowsku. A przecież miał stosunkowo wysoki budżet jak na polskie produkcje. Gdzie te zbierane publicznie pieniądze się podziały? Zasada „Misia” zadziałała?
I gdyby nie sprawnie wmontowane w ten „Smoleńsk” dokumentalne relacje z prawdziwej katastrofy trudno byłoby ten film obejrzeć do końca.
Dlatego w skali jeden do sześć można „Smoleńsk” ocenić na słabą trójkę.
Bez warstwy dokumentalnej byłaby dwója.
Ale błędem jest ocenianie „Smoleńska” jedynie jako filmu fabularnego. Wedle kryteriów artystycznych, gatunkowych, profesjonalnej roboty filmowej. „Smoleńsk” jest przede wszystkim agitką religijno-polityczną zrealizowaną w formie filmu. Kamieniem pod fundament założycielski religii politycznej urodzonej po smoleńskiej katastrofie lotniczej. Młotem na przeróżne czarownice medialne odrzucające lub wątpiące w „zamach smoleński”. Czyli uprawiające medialne herezje.
Jest cząstką fundamentu „Dobrej Zmiany”, fundamentu IV Rzeczpospolitej.
Przesłanie religijno-polityczne „Smoleńska” jest jednoznacznie, jak kiedyś bolszewickie agitki. Maciej Pawlicki, świetny krytyk filmowy w czasach Polski Ludowej, piszący najpierw w tygodniku „itd” redagowanym przez Aleksandra Kwaśniewskiego, potem w „Tygodniku Kulturalnym”, piśmie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, a potem „pampers” telewizyjnej ekipy Wiesława Walendziaka, na pewno pamięta leninowskie przesłanie. O tym, że „Kino jest najważniejszą ze sztuk”. Zwłaszcza dla rewolucji, dla zorganizowania mas i agitowania poparcia ich dla działań Partii.
Pawlicki poszedł leninowską drogą i najpierw zanegował przeszłość.
Polskę Ludową, według niego, zbudowaną na „kłamstwie katyńskim” i służalczości wobec ZSRR. Stworzoną ze zdrajców narodu polskiego, po wymordowania elit II Rzeczpospolitej w Katyniu. Bo wtedy Stalin chciał się zemścić na nich za przegraną wojnę w 1920 roku.
I zanegował też III Rzeczpospolitą zbudowaną na „kłamstwie smoleńskim” i na służalczości premiera Tuska wobec prezydenta Putina. Państwo, które upadło z chwilą wymordowania jego elit w smoleńskim zamachu.
Zamach był, bo wraży Putin postanowił się zemścić na prezydencie Lechu Kaczyńskim za jego odsiecz gruzińską w 2008 roku. Za ocalenie niepodległości Gruzji od ruskiej inwazji. Producent przypomniał przy okazji, że zamach na prezydencki samolot w Smoleńsku był kolejnym zamachem. Wcześniej ruscy zamachnęli się w Mirosławcu na polski wojskowy samolot transportowy CASA i zabili dwudziestu najwybitniejszych polskich pilotów.
Po negacji Polski Ludowej i III Rzeczpospolitej apostołowie sekty smoleńskiej kreują swą, nową Polskę. Zbudowaną na ofierze krwi elit poległych w Katyniu i Smoleńsku. Będą oni teraz w tym micie nowymi Chrystusami oddającymi życie za nową, prawdziwą Polskę.
Oczywiście nie wszyscy polegli w Katyniu, a zwłaszcza „zabici” w Smoleńsku, dostąpią zaszczytu wejścia do grona duchowych założycieli elit „Dobrej Zmiany”.
Pierwsza selekcja odbyła się podczas uroczystej premiery ”Smoleńska”. Rodziny lewicowych parlamentarzystów i związanych z Platformą Obywatelską zaproszeń nie dostały.
Budujący nową religijno-polityczną tożsamość PiS-owskiej rewolucji film „Smoleńsk” jest wyjątkowo zakłamany. Niezwykle sprawnie miesza dokumentalne relacje i fakty ze scenariuszową kreacją. Z fikcją potrzebną dla udowodnienia tezy o zamachu.
Nie jest to gatunkowo fabularyzowany dokument. Nie jest to oparty na faktach film polityczny.
To pomieszanie filmu political fiction z filmem religijnym. O nawróceniu się dziennikarki Niny. Z zimnej suki pełnej pyszałkowatej niewiary w niewiastę pełna wiary w zamach smoleński. Nawracającej się, jak kiedyś Szaweł, na religię smoleńską.
Zauważcie też, że w filmie „Smoleńsk” reprezentantami religii smoleńskiej są ludzie starsi, przekonani o zamachu. Wątpią młodzi, zdegenerowani przez komercyjne media, takich jak jednoznacznie w filmie wskazana telewizja TVN.
W „Człowieku z żelaza” było inaczej. To młodzi robili rewolucję przeciwko starych i zbiurokratyzowanych.
Zatem „Dobra Zmiana” to też kulturowa kontrrewolucja starszych, tych pogardzanych „moherów”. Teraz dostojne „mohery” będą formować młodych na własny obraz i podobieństwo.
Ponieważ „prawdziwość historyczna” filmu „Smoleńska” to oksymoron, to nie wolno dopuścić, aby ten sekciarski film był obowiązkowo pokazywany uczniom polskich szkół, jako film „historyczny”. Jako materiał edukacyjny do lekcji historii. Tu środowiska lewicowe powinny zgodnie protestować przeciwko narzucaniu uczniom dodatkowej lekcji „religii smoleńskiej”.
P.S.
Jest jednak w tym filmie wskazany klucz do prawdy. Padają tam ważnie wypowiadane słowa. O tym, że całą prawdę o zamachu znają polscy sojusznicy z NATO. Znają ją w Waszyngtonie. Niestety zły premier Tusk nie chce poprosić sojuszników o jej ujawnienie.
Od prawie roku mamy już nowy rząd i nowego prezydenta.
Czemu oni nie zwracają się do wszechwiedzących sojuszników z NATO o ujawnienie całej prawdy?