Pracują po wiele godzin, zdarza się, że sporo ponad 300 w miesiącu.
Niezwykle trudno zachować jakże potrzebny spokój w tej branży, skoro operator żurawi dźwigowych wciąż poddawany jest naciskom, mobbingowi, a nawet zastraszany lub usuwany z budowy za pracę zgodnie z przepisami.
Współcześni niewolnicy
W polskim budownictwie inwestorzy ogarnięci nieustającą chęcią zysków na dalszy plan przesunęli dobro pracowników, którzy coraz częściej spychani są w niewolniczy system pracy. Bo jak inaczej można nazwać panujące na budowie zasady i regulacje pracy; a właściwie brak owych zasad i regulacji? Coraz częściej gdy operator żurawia, odmawia wykonywania danej czynności (może być to praca w zbyt duży wiatr, lub w warunkach niedostatecznej widoczności, czy nawet po prostu przemęczenie), zostaje usunięty z budowy na prośbę kierownictwa.
Operatorzy są poddawaniu naciskom, aby łamać przepisy, od najniższych szczebli (pracownicy fizyczni) po najwyższe kierownicze stanowiska. Np. jeśli operator powiadamia, iż na swoich przyrządach pomiarowych odczytuje zbyt wysoką siłę wiatru, co obliguje go do przerwania pracy (zobowiązują go do takiej decyzji różne czynniki jak odpowiedzialność, szacunek dla życia i zdrowia ludzkiego, jak również uprawnienia, które posiada!), słyszy od kierownictwa, że jeżeli natychmiast nie wykona zleconych zadań, to może się jutro nie pokazywać na budowie.
Chamstwo i arogancja przełożonych często sięga punktu krytycznego, a słabsze i mniej odporne psychicznie osoby poddają się takiemu zastraszaniu, zwłaszcza, że i koledzy pracujący „na dole”, czyli pod żurawiem wieżowym,, sami poddawani podobnej presji przełożonych, też naciskają na operatora, bo „warunki warunkami, ale metry muszą się zgadzać…” Praca ma iść do przodu bez względu na koszty i ryzyko.
Kolejnym przykładem jest praca na tzw. „mieszkaniówce”, gdzie już podczas przetargów główny wykonawca – aby przetarg wygrać – podaje termin realizacji niemożliwy do wykonania. Nie ma bowiem obowiązku udowodnienia, chocby przez przedstawienie harmonogramu, w jaki sposób i jakim kosztem (a właściwie CZYIM KOSZTEM) przedsiębiorca startujący w przetargu ma zamiar daną inwestycję zrealizować w deklarowanym terminie. Zanim więc na plac budowy dotrą pracownicy, wiadomo, że budowa już ma opóźnienia i będzie trzeba „gonić terminy”… I tak rok za rokiem. Nie zmienia się kompletnie nic, stąd praca po 16-18 godzin na dobę, często bez żadnych przerw dla operatora. Maszyna pracuje bez chwili wytchnienia np. od godz. 6 rano do 23…
Praca non stop
Na placu budowy zawsze znajduje się kilka ekip – podstawowe to murarze, zbrojarze i cieśle szalunkowi. Każda z nich ma wyznaczone przerwy w pracy w innych porach, a to dlatego by jak najlepiej wykorzystać potencjał żurawia wieżowego. Kiedy np. zbrojarze mają przerwę żuraw wykonuje zadania związane z pracą murarzy, czy cieślów.
Wydaje się to racjonalnym rozwiązaniem. A operator tego żurawia tam „na górze”? często można usłyszeć, że ma sielankowe życie w swojej kabinie, „tylko siedzi i nic nie robi”. Zaręczam, że tak to jest. Praca na tym stanowisku to potężna odpowiedzialność. Dodatkowo jest to praca w grupie natężenia. To po prostu eksploatowanie organizmu wysoko powyżej granicy wytrzymałości. Proszę sobie wyobrazić skupianie się na ładunku i dodatkowo na pracujących „na dole” przez ponad 12 godzin na dobę, nawet bez jednej przerwy na śniadanie, kawę, czy potrzeby fizjologiczne. Niewiele osób niestety zdaje sobie sprawę, czym może grozić tak ekstremalna eksploatacja organizmu. To naprawdę potrafi być wyczerpujące, proszę mi wierzyć.
Walczymy o lepsze warunki pracy
Obecnie nie istnieją żadne przepisy ani normy regulujące czas pracy, czas obowiązkowych przerw oraz stałych odpoczynków operatorów żurawi. Nie istnieje też żaden organ stojący na straży godziwego, tudzież ludzkiego traktowania operatorów. W styczniu 2015 roku zawiązała się Komisja Operatorów Żurawi Wieżowych pod przewodnictwem czynnego operatora z bogatym doświadczeniem zawodowym, Arkadiusza Hillera. Przez rok działalności Komisji udało się nawiązać współpracę z Urzędem Dozoru Technicznego (UDT), Państwową Inspekcją Pracy (PIP) a także z różnymi organizacjami społecznymi i przedstawicielami mediów. To dość spore osiągnięcia jak na zaledwie rok pracy Komisji.
Operatorzy chcą walczyć o poprawę swoich warunków pracy jak i zatrudnienia, bo panuje totalna samowola, a sposób, w jaki traktuje się osoby wykonujące tą prace pozostawia naprawdę wiele do życzenia.
Brak regulacji i przepisów wprowadził chaos w zawodzie, począwszy już od samych szkoleń, gdzie często możemy się spotkać z tzw. „masową produkcją operatorów”. A to wszystko po to, by w konsekwencji doprowadzić do przerostu podaży nad popytem. To z pewnością ułatwia manipulacje tzw. zasobem ludzkim, większe ubezwłasnowolnienie i pozbawienie praw pracowniczych. W skrócie można to przyrównać do jakże popularnego zdania, powtarzanego dziś pracownikom: „na twoje miejsce jest 10 innych!”.
Wstępujmy do związków!
Na profilu Komisji wielokrotnie był poruszany temat zabezpieczeń operatorów przed naciskami przełożonych i pojawiały się różne pomysły i sugestie m.in. pomysł wprowadzenia urządzeń monitorujących pracę żurawia, jak i samego operatora na wzór tzw. tachografów w samochodach ciężarowych. Należałoby wyznaczyć delegaturę do opracowania odpowiednich przepisów i regulacji, po czym przepisy wprowadzić w życie, i umożliwić ich stosowanie w praktyce. Każdy operator hipotetycznie posiadałby personalną kartę z mikro chipem, na której rejestrowano by przebieg jego pracy po zalogowaniu się w kabinie żurawia. Niniejsza karta powinna być przed rozpoczęciem, jak i po zakończeniu zmiany (za pośrednictwem przeznaczonego ku temu czytnika), zarejestrowana w biurze kierownictwa, a Urząd Dozoru Technicznego oraz PIP.
Aby wprowadzić takie zmiany, musimy zadbać o odpowiedni poziom uzwiązkowienia pracowników budowlanych, w tym – operatorów dźwigów. Bez tego każdy z nas będzie musiał walczyć o swoje prawa w pojedynkę. O ile w ogóle podejmie się tej walki.
Nikt nie martwi się jutrem
Popularne jest podejście na zasadzie – „dzisiaj trzeba pracować, myśleć będziemy później”. Dochodzi do sytuacji, że pomijana jest kwestia bezpieczeństwa zawodowego i ochrony zdrowia, ponieważ dzisiaj jest ok, dzisiaj wszystko działa. Nikt nie martwi się jutrem.
Doprowadza to do tego, iż organizm ludzki jest maksymalnie eksploatowany, bez względu na to, co z tym organizmem stanie się jutro. Przykładem może być popularny w Danii przepis, gdzie bodajże od 27 metrów wysokości żurawia wieżowego obowiązuje nakaz montażu windy transportowej dla operatora. W Polsce, niestety, rzadko można się spotkać z windą transportową, a operatorzy bardzo często są zmuszeni wspinać się po drabinach na wysokości rzędu 80-100 metrów. No, bo skoro dzisiaj wszedł to wejdzie i jutro. Jeżeli jednak nie wejdzie jutro, to przyjdzie taki, który wejdzie. I wracamy tym sposobem do wspomnianej wyżej „masowej produkcji operatorów”.
Organy BHP na budowie potrafią karać w różnoraki sposób operatora np. za wejście bez kasku do góry, jednocześnie zabraniając montażu kładki do żurawia (przejście z obiektu, w którym jest winda do wieży żurawia), tłumacząc swoją decyzje potwornym niebezpieczeństwem. Czy bezpiecznym zatem będzie moment zasłabnięcia podczas wspinaczki na takie wysokości po drabinie? Czy podczas problemu zdrowotnego (różne rzeczy wychodzą nagle i niespodziewanie) wystarczy czasu na ratunek uwięzionemu człowiekowi w wieży żurawia, zanim dotrą do niego specjalistyczne służby? O ile w ogóle będzie to możliwe.
Różne cywilizacje
Wiele nam jeszcze brakuje, żeby dogonić zachodnie cywilizacje. Dziwie się, gdzie jest kapitał wypracowany w tym kraju, skoro pracownicy – a może lepiej nazywajmy rzeczy po imieniu: niewolnicy systemu – pracują z 3-krotnie wyższym natężeniem pracy niż nasi zachodni sąsiedzi? Jak to możliwe, że pracując 3 razy dłużej/więcej, zarabiamy 4-krotnie mniej? Kto zbiera owoce tej ciężkiej pracy? Czy my tutaj jesteśmy gorszym gatunkiem człowieka niż gatunek duński, szwedzki, niemiecki, brytyjski, francuski, norweski? To jesteśmy w końcu Europejczykami, czy nie jesteśmy?
Żyjąc kilka lat na zachodzie miałem okazję poczuć, jak żyje „przeciętny” Europejczyk i, niestety, ze smutkiem muszę stwierdzić, że „przeciętny” Polak nie ma z tym modelem życia nic wspólnego. Potrafię zrozumieć, że zdobycie środków na mieszkanie nie jest łatwe, ale że człowiek, który zapracowuje się od rana do późnego wieczora – rezygnując przy tym z własnego życia prywatnego – nie ma możliwości ani zdolności kredytowej na zdobycie takiego mieszkania – tego już nie potrafię zrozumieć…
Jedyne, co mogę powiedzieć – budowlańcy wszystkich grup zawodowych, łączcie się! Tylko razem jesteśmy w stanie zmienić coś na lepsze. Jeżeli nie chcecie robić tego dla siebie – pamiętajcie, że macie rodziny i dzieci. Zróbcie to dla nich.
Autor jest pracownikiem budowlanym, operatorem żurawia i działaczem związkowym.