Skończyło się lato. Pogodne dla urlopowiczów. Ale też prawie bezchmurne dla rządzących. Program 500+ nakręcał poparcie dla PiS, a chwilowe burze przemijały. Jarosław Kaczyński miał powody do zadowolenia. Jaka będzie jesień? Kalendarzowa. I ta polityczna.
„W ostatnich tygodniach najwyraźniej zaczęło do PiS docierać, że może przegrać sam ze sobą” – napisał na łamach prawicowego tygodnika „Do Rzeczy” Rafał A. Ziemkiewicz. Jego zdaniem, fakt posiadania „swojego” prezydenta i samodzielnego rządu, wytworzył w kręgach władzy daleko idące poczucie bezpieczeństwa. Uznano, tak jak kiedyś w PO, że „PiS nie ma z kim przegrać”. Trudno nie zgodzić się z taką opinią prawicowego dziennikarza, zwłaszcza że będąc bliżej rządzących, lepiej zna nastroje w obozie władzy. Od pół roku jest przecież beneficjentem „dobrej zmiany”, prezes Kurski zatrudnił go w TVP, w programie będącym klonem „Szkła kontaktowego”. Zresztą Ziemkiewicz nie odkrywa Ameryki, dzisiejsze rządy PiS-u podsumował już 150 lat temu Lord Acton słowami: „każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Przekonanie Kaczyńskiego, że wyborcy, wybierając rok temu na prezydenta jego nominata i dając jemu samemu mandat do utworzenia rządu, obdarzyli PiS władzą niemal absolutną, widzimy na każdym kroku. Tymczasem „skończyły się żarty, zaczęły się schody”.
Budżet z gumy
Każda ekipa rządząca wiedziała, że budżet państwa ma w sobie coś na kształt gumy – da się go naciągać. Wystarczy napisać, że o kilka miliardów wzrośnie „ściągalność podatków” i już dysponuje się kilkoma dodatkowymi miliardami do wydania. A potem? Jakoś to będzie, w najgorszym razie nowelizacja. Ale nawet guma zbyt rozciągnięta – pęka. Założony na przyszły rok deficyt, wynoszący 60 miliardów złotych, jest rekordowy i oznacza, że co szósta złotówka w budżecie nie będzie pochodziła z podatków, tylko z pożyczek. Rząd PiS-u zadłuża Polskę w tempie 164 milionów na dzień, prawie 7 milionów złotych na godzinę. Za kwotę odpowiadającą wzrostowi DZIENNEGO zadłużenia Polski można by każdego dnia zbudować prawie 1000 nowych mieszkań. Dopiero takie porównanie pokazuje ogrom długu, bo szóstka z dziesięcioma zerami mówi niewiele.
W tym roku minister finansów wyszedł obronną ręką, w dużej mierze dzięki jednorazowej wpłacie do budżetu ponad 9 miliardów za koncesje na częstotliwości LTE. Ale też dzięki niezrealizowaniu kluczowych obietnic przedwyborczych PiS-u: podwyżki kwoty wolnej od podatku i obniżki wieku emerytalnego. Pieniędzy starczyło jedynie na program 500+. W przyszłym roku i w latach następnych już tak różowo nie będzie, zwłaszcza że jak się dużo pożycza, to później trzeba płacić więcej odsetek od długu. W roku 2017 na obsługę zadłużenia wydamy 30 miliardów, czyli więcej niż zaplanowano zebrać podatku dochodowego od wszystkich polskich firm płacących CIT (28,6 mld). To i tak stosunkowo niewiele, bo stopy procentowe nadal są bardzo niskie i ocieramy się o deflację. Aż strach pomyśleć, ile kosztować będzie obsługa długu, jak inflacja skoczy do kilku procent.
Jak Kuba Bogu
Wygląda na to, że rządowi Szydło nie udał się podatek od handlu. Pierwotnie miał to być podatek dla supermarketów. Zamieszania było co niemiara i wyszedł z tego podatek handlowy płacony od 1 września przez wszystkie większe sklepy. Komisja Europejska zareagowała błyskawicznie i już 19 września nakazała jego zawieszenie, uznając polski podatek od handlu za formę pomocy publicznej dla mniejszych sklepów, które podatku nie zapłacą. Pojęcie „pomocy publicznej” jest formułą pojemną. Nie dotyczy jedynie przelewania pieniędzy publicznych na rachunki przedsiębiorców, ale również wprowadzania korzystniejszych rozwiązań dla jednych przedsiębiorców, kosztem innych. W normalnej sytuacji, normalny rząd byłby w stanie porozumieć się z Komisją Europejską i dogadać, jak skonstruować i wdrożyć podatek handlowy, by nie został przez urzędników unijnych zakwestionowany. Ale rząd Prawa i Sprawiedliwości na każdym kroku pokazuje swą butę i arogancję w kontaktach z instytucjami unijnymi. Dlatego słaba nadzieja, że będzie mógł liczyć na pomoc i wsparcie tychże. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. – mówi stare porzekadło.
Nieudany podatek od handlu to pikuś. Prawdziwe czarne chmury zaczną się nad rządem PiS-u gromadzić, gdy okaże się, że nie jesteśmy w stanie wydać ponad 100 miliardów euro funduszy unijnych przyznanych Polsce. A widząc dotychczasowe tempo realizacji inwestycji współfinansowanych przez UE, można się tego obawiać. Nie przypuszczam, aby nawet twardy elektorat Kaczyńskiego dał się przekonać, że lepiej zbudować 1000 pomników smoleńskich za złotówki, niż 1000 kilometrów dróg i autostrad z pomocą pieniędzy unijnych.
Drukarnia pieniędzy
To fakt, drukarnia pieniędzy, czyli Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, znajduje się w rękach PiS-u. Ale to nie oznacza, że w razie potrzeby włączy się maszyny na drugą i trzecią zmianę i dodrukuje brakujące miliardy.
Nie można podważać sensowności programu 500+, przyznającego dodatkowe pieniądze dla dzieci i ich rodziców. Ale w niezbyt zamożnej Polsce potrzebujących jest znacznie więcej i na wyrównywanie dysproporcji płacowych i licznych zaniedbań, szczególnie w sferze budżetowej, potrzeba więcej i więcej. W ten weekend w Warszawie demonstrują przedstawiciele zawodów medycznych, dopominając się o lepsze płace i wprowadzenie płacy minimalnej w służbie zdrowia. Patrząc na zarobki pielęgniarek, które otrzymują na rękę średnio 2400 złotych, jest oczywistym, że mają rację. I pod postulatami pielęgniarek można się podpisać bez wahania. Ale już zapisy obywatelskiego projektu o płacy minimalnej w służbie zdrowia, gwarantujące lekarzowi specjaliście płacę MINIMALNĄ w wysokości 12 000 zł, mogą szokować.
Nie szokują natomiast oczekiwania rencistów i emerytów, z których niejeden za postulowaną miesięczną „płacę minimalną” lekarza musi przeżyć cały rok. Pomocą miały być bezpłatne leki dla seniorów, ale pieniędzy starczyło jedynie dla najstarszych, mających ponad 75 lat. A i dla nich tylko na nieliczne lekarstwa. Tak jak napisał Jan Zacharski we fraszce „Leki”:
Państwo bezpłatne funduje mi leki,
Więc się do pobliskiej udaję apteki,
I tylko jednym się niepokoję,
Że wszystkie płatne są akurat moje.
Czy rząd PiS-u da sobie radę z narastającymi oczekiwaniami płacowymi? Beneficjentami programu 500+ zostało 2,7 miliona rodzin. Licząc dorosłych, mających prawo głosu w wyborach, to 5,5 miliona osób. A pozostali? Wyborcy PiS-u z ostatnich wyborów lub Ci, którzy mieliby poprzeć PiS w kolejnych wyborach? Lada moment do świadomości wielu z nich zacznie docierać smutna prawda. Pieniądze się skończyły. A to, co zapowiadał PiS przed wyborami, to albo fatamorgana, albo ułamek tego, co miało być. Pieniędzy i posad nie zabraknie jedynie dla działaczy PiS-u.
Medal dla Misiewicza
Wielotysięczne demonstracje KOD-u nie były w stanie tak zachwiać wiarygodnością PiS-u, jak zrobił to jeden niepozorny działacz tej partii – Bartłomiej Misiewicz. On i były już minister Dawid Jackiewicz pokazali prawdziwy wizerunek partii Jarosława Kaczyńskiego. Partii, która nie po to wygrała wybory, by pomagać rodzinom wychowującym dzieci, by pochylać się nad losem emerytów, by budować lepszą przyszłość dla nas wszystkich. Wygrała po to, by ta lepsza przyszłość była zarezerwowana dla wykształconych lub nie, kompetentnych lub nie, nadających się lub nie – ale zawsze swoich. Partyjnych działaczy, ich rodzin, kumpli i ewentualnie tych, których zdecydowali się dopuścić do pisowskiego „koryta”. O tych „zaufanych” PiS-u napisał inny prawicowy dziennikarz, Wojciech Mucha z Gazety Polskiej: „Wokół PiS pojawili się ludzie, których miało nie być. Koniunkturalne osobistości, myślące że „this is the time of our life”, ludzie – świnie, dopadający żerowiska. Nie wiem, czy wynika to z „za krótkiej ławki”, układów, czy zwyczajnego niedopatrzenia. Jest jednak faktem”.
Nie dajmy się nabrać na odwieczne zapewnienia władców, że to poddani są winni. A wódz jakoby o tym nie wiedział… Ten skok na państwo, na urzędy i spółki był działaniem zaplanowanym przez samego Jarosława Kaczyńskiego. Przywoływałem już na łamach Trybuny słowa Kaczyńskiego z czerwca 2014 roku, gdy mówił: „najpierw zmiana władzy, a potem przebudowa polskich elit. I to we wszystkich dziedzinach”. No to właśnie trwa ta „przebudowa elit”. I Misiewiczowi należy się medal za to, że tak wyraźnie pokazał nam wszystkim twarz i jakość tych „nowych elit” w wykonaniu PiS-u. Dotychczas niedoścignionym wzorem byli „eksperci Macierewicza”.
Jesień PiS-u
Nie przypadkiem aż dwa razy przywołałem słowa dziennikarzy ze środowisk bliskich obozowi władzy. Bo to oni pierwsi zaczynają dostrzegać, że nad przyszłością PiS-u zbierają się coraz ciemniejsze chmury, a wewnątrz partii temperatura jest bliska wrzenia. Dymisja Jackiewicza, awantura o Misiewicza – to dopiero początek. Dla rządzących zapowiada się ciężka jesień. Dla opozycji – pracowita. Zaś miłośnicy pism biblijnych będą pilnie obserwowali, jak sprawdza się przypowieść z Księgi Salomona: „pycha chodzi przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną”. Nie można wykluczyć, że to nie tylko początek kalendarzowej jesieni. Że to początek politycznej „jesieni” tych, którzy dumnie nazwali się „prawymi” i „sprawiedliwymi”. A chodziło im tylko o TKM (Teraz-Kurwa-My). Tak przy okazji, kto pierwszy użył skrótu TKM? Jarosław Kaczyński! Dziewiętnaście lat temu!
Posłowie
Nie byłbym sobą, gdybym w tekście pominął słowo „lewica”. Jakiż więc wniosek dla lewicy, dla SLD, tej jesieni? Krótko: robić swoje. Na pewno kłopoty Kaczyńskiego nie muszą nas martwić, wręcz przeciwnie. Ale też nie upoważniają do biernego czekania na „jesień” Jego partii. Najważniejszym jest codzienne pokazywanie, że PiS nigdy lewicą nie był. I w przyszłości też jej nie zastąpi.