Nie ma dnia, żeby mnie ktoś nie pytał, dlaczego lewica ma tak słabe media. Wszyscy mają jakieś gazety, jakieś radio, telewizję nawet, a lewica nic… Cierpliwie odpowiadam, że to skomplikowana sprawa, nawet bardzo. Z najwyższym trudem jednak zdobywam się na cierpliwość, kiedy podobne pytania zadają mi koledzy, działacze SLD różnych szczebli, byli partyjni prominenci, działacze społeczni całe życie związani z lewicą.
Krew mnie zalewa, gdy – zwłaszcza w okresie kampanii wyborczych – widzę stosy partyjnych druków o ćwierć-dniowej wartości, tysiące ulotek pań kandydatek i panów kandydatów do różnych wybieralnych godności. Gdyby te wszystkie pieniądze zebrać, to prasa lewicowa stałaby o wiele lepiej. A tak – panie kandydatki i panowie kandydaci patrzą na siebie z tych ulotek – piękni, wiecznie młodzi i bardzo w sobie zakochani. Co z tego, że nikt poza nimi i najbliższą rodziną nie bierze tego do ręki… Ale rozumiem – to rzecz gustu. Dla mnie to jest czyste marnotrawstwo i tak skromnych możliwości, dla zainteresowanych ugruntowana tradycją demokratyczną metoda walki o głosy wyborców.
Jest jednak inne źródło zasilania prasy lewicowej – ludzie lewicy. Niestety ludzie lewicy nie widzą związku między kupowaniem przez nich prasy lewicowej, a kondycją tej prasy. Żyją w jakimś zastygłym w dawnych wyobrażeniach świecie – że gazetę, portal, robi się z niczego. Samo się robi. Otóż samo się nie robi! Za wszystko trzeba płacić. Jeśli więc ludzie, którzy na każdym spotkaniu zarzekają się, że zawsze mieli serce po lewej stronie nie kupują swojej prasy, to tej prasy nie mają. Albo wkrótce nie będą mieli. To jest prosty mechanizm, biadolenie tu na nic! Owszem – świat się od tego nie zawali, ale niech przynajmniej mają świadomość, że przyłożyli do tego rękę.
Stosunek do swojej prasy stanowi wyrazistą różnicę między zwolennikami lewicy i prawicy. Ci pierwsi nie kupują Trybuny, Przeglądu, ci drudzy bywa, że kupują po kilka swoich gazet na raz… Jakże często już po kilku minutach rozmowy nawet z ludźmi od zawsze kojarzonymi z lewicą, często o ogólnopolskich nazwiskach, mam pewność, że dobrze nam radząc, kompletnie nie znają tego, co już napisaliśmy, czym się zajmujemy, jakie jest nasze stanowisko w poszczególnych sprawach.
Cóż mam im powiedzieć?… Może – póki nie jest za późno czytajcie Syskę! To nasz wspólny głos.
CZYTAJCIE, WSPIERAJCIE, UDOSTĘPNIAJCIE! KUPUJCIE!
Bez zaangażowania czytelniczek i czytelników, bez ich aktywności w mediach społecznościowych, bez ich kontaktu z redakcją nie da się dziś stworzyć silnych mediów.
Choć o reprywatyzacyjnych przekrętach w Warszawie od lat alarmowały lewicowe organizacje i lewicowe periodyki (np. tygodnik „Przegląd”), to dopiero ostatnie doniesienia liberalnych, korporacyjnych mediów („Gazeta Wyborcza”, TVN) spowodowały, że sprawa stała się tematem szerokiej debaty publicznej.
Choć ruchy lokatorskie od lat upominają się o swoje postulaty na sesjach warszawskiej rady miasta, to dopiero dzięki transmisji TVP Info z otwartych obrad na temat reprywatyzacji dowiedzieć się o nich mogła szersza, ogólnopolska publiczność.
Od decyzji szefów liberalnych mediów – że można napiętnować stołeczną politykę PO – zależało nagłośnienie ważnego od lat dla lewicy problemu. Od decyzji prawicowego szefostwa TVP Info, które wykorzystało okazję, by zaatakować Platformę, zależało, że w telewizyjnym okienku pokazano lewicowych aktywistów.
Tę podrzędną rolę lewicy w przestrzeni medialnej można tłumaczyć jej słabością polityczną. Po prostu: lewica poza parlamentem oznacza lewicę poza głównym nurtem mediów.
Można też jednak argumentować, że to brak lewicy w obiegu medialnym powoduje jej marginalną pozycję na scenie politycznej.
I z tym drugim punktem widzenia można zetknąć się na różnych spotkaniach z sympatykami i wyborcami lewicy, którzy lubią ponarzekać na deficyt lewicujących środków przekazu.
Oczywiście, brak takowych można tłumaczyć, że z definicji muszą one stać na straconej pozycji wyścigu z prawicowymi publikatorami, które prezentując prorynkową orientację mogą liczyć na hojnych reklamodawców i inwestorów biznesowych. Jednak w dobie Internetu można ten dystans na różne sposoby skracać.
Gdzie zatem tkwi problem?
W okresie ostatniego 25 –lecia przedstawiciele parlamentarnej lewicy mieli specyficzny stosunek do lewicujących mediów. Jej liderzy nie za bardzo rozumieli ich rolę. Chcieli w nich widzieć przede wszystkim partyjne biuletyny, nie rozumiejąc, że taka formuła jest zabójcza dla gazety czy portalu. Była to konsekwencja traktowania przez nich polityki jako skoncentrowanej na personaliach walki o władzę, a nie rywalizacji idei. A zresztą i tak głównie zabiegali o swą obecność w mediach liberalnych i prawicowych. Pozostałość tej ostatniej postawy widać zresztą i dziś. Gdy tę samą informację podadzą portale lewicowe oraz te należące do wielkich korporacji, to jest bardziej prawdopodobne, że w mediach społecznościowych na profilach lewicowych partii zalinkowane zostaną materiały tych korporacyjnych.
Wspomniany brak ideowego zaangażowania powodował też, że np. sprzedaż papierowej „Trybuny” (i innych lewicowych gazet) była kilkukrotnie niższa niż liczba członkiń i członków SLD. Tymczasem czytelnik „Gazety Polskiej” kupował po trzy egzemplarze tygodnika: jeden dla siebie, drugi dla sąsiada, a trzeci zostawiał w poczekalni do lekarza.
I w tym przykładzie z prawicową „GP” tkwi prawdopodobnie klucz do wzmocnienia lewicowego głosu w przestrzeni medialnej. A jest nim budowanie szerokiej społeczności wokół progresywnych publikatorów. Bez zaangażowania czytelniczek i czytelników, bez ich aktywności w mediach społecznościowych, bez ich kontaktu z redakcją nie da się dziś stworzyć silnych mediów, które nie mogą przecież liczyć na wsparcie dużego biznesu czy spółek skarbu państwa. Niezmiernie cieszy fakt, że zaczątek takiej społeczności udało nam się stworzyć wokół portalu Trybuna.eu.
Zresztą budowanie takich społeczności to wyzwanie nie tylko dla lewicowych mediów. Z okazji 15 – lecia polskiego „Newsweeka” Piotr Bratkowski napisał na jego łamach, że na początku tygodnik na okładkach nie umieszczał tematów politycznych i unikał jednoznacznych afiliacji ideowych. Dziś – jak podkreśla publicysta – nie da się już tak redagować pisma: polityka rządzi, a od opowiedzenia się po którejś ze stron nie da się uciec. Dodać należy, że taki trend, to nie tylko polska specyfika. Na całym świecie obserwujemy zwrot w stronę mediów tożsamościowych.
Lewicowe media są też zbyt małe, by ze sobą konkurować. Mogą za to – i powinny – wzajemnie się wspierać. W portalu Trybuna.eu bardzo chwalimy sobie współpracę z papierowym „Dziennikiem Trybuna”, która polega na wymianie tekstów i wzajemnej promocji (współdziałanie w tym drugim obszarze rozpoczęliśmy też z „Tygodnikiem Faktycznie”). Wszystkie te działania nie przyniosą jednak efektów bez zaangażowania czytelniczek i czytelników.
Dlatego do wszystkich zainteresowanych większą obecnością lewicowych treści w przestrzeni medialnej apelujemy: CZYTAJCIE, WSPIERAJCIE, UDOSTĘPNIAJCIE! A w przypadku papierowych gazet: KUPUJCIE!
Michał Syska