Sztandarowy serial narodowo – katolickiej TVP „Korona Królów” wzbudził niesłychane emocje. Internauci okazali się bezwzględni. Zarzucili produkcji prezentowanie nieprawdziwych realiów i nawet faktów historycznych.
Obśmiewano dialogi. Infantylne, drewniane, niczym z kościelnej kruchty. Zarzucono też siermiężność, wręcz „dziadowskość” produkcji. Sztucznie wyglądającą scenografie, budzące politowanie stroje, uszyte jak ze szkolnych teatrzyków. A przecież zapowiadany od miesięcy serial miał być wizytówką narodowo-katolickiej telewizji. Rzucić na kolana zagraniczną konkurencję i podbić światowe rynki medialne.
Obśmiewany w opozycyjnych mediach serial podzielił kaczystowskich propagandzistów. Pozytywnie ocenili go lizusowscy Karnowscy z prorządowego tygodnika „Sieci”. Pierwsi wazeliniarze IV RP sformowali wzorzec do powielania przez innych, też władzy ślepo usłużnych: „To produkcja dość skromna, ale wciągająca. Nie ma wstydu jest duży potencjał”. Odpowiedział im pierwszy ikonoklasta w obozie kaczystów, redaktor Łukasz Warzecha z tygodnika „Do rzeczy”: „Dość skromna – czytaj kolejny paździerz”. A obecny wiceminister kultury, pan Paweł Lewandowski napisał: „Zgniłem jak zobaczyłem żart z trzeciego odcinka”.
Oczywiście, można sobie z tego, jakże prestiżowego dla pana prezesa Jacka Kurskiego, serialu łacha ciągnąć. Bo rzeczywiście klasyczny to „paździerz” jest. Ale jest on też, przypadkowo lub nie, wspaniałą syntezą kurskiej, narodowo-katolickiej telewizji.
Serial ma nieco zapomnianą formę jasełki. Zwanej też szopką. Widowiska religijno-ludycznego. Tutaj określenie „jasełka” jest adekwatne nie tylko z formalnej strony. Słowo jasełka wywodzi się ze staropolskiego określenia „jasło”, czyli żłób. Żłób zaś we współczesnym slangu producentów telewizyjnych oznacza też kontrakt na wieloodcinkowy serial, na którym wszyscy mogą zarobić.
Skoro „Korona królów” jest telewizyjna jasełką, czyli widowiskiem odgrywanym zwykle przez amatorów w salkach parafialnych, to nie dziwmy się, że aktorzy grają jak amatorzy. Że grają w tym, co w domowych szafach znaleźli. Z rekwizytami też pewnie pochodzącymi ze strychów. I mówią to, co im ksiądz dobrodziej właśnie napisał.
Nie dziwmy się, że historia tam przedstawiana też jest na poziomie jasełek. Dobry był król Łokietek, ale stary i zaraz umarły. Dobra, jak babcia Władzia, jest królowa matka. I młody król Kazik. Jak najlepszy kawaler ze wsi. Kufa go swędzi, to się musi chłopak wyszumieć. Ale dobre ma serduszko i dobrym królem będzie. Są w tej jasełce Polacy-swojacy. Dobry naród, poczciwy, nawet otruć skutecznie nie potrafią. Są Litwini-poganie. Niepewni, ale szansa poprawy świta im od trzeciego odcinka, bo przecież kiedyś się nawrócą na prawdziwą wiarę.
No i są ci obcy, wiadomo, że źli. Krzyżacy, czyli Niemcy, czyli farbowani katolicy. Węgrzy nawet, ale ci źli, ci z opozycji antyrządowej. I nawet papież łapownik. Bo to papież nie-Polak. Wszystko to pływa w słodkim, infantylnym sosie. I w morzu swojskości.
Serial „Korona królów” jest równie paździerzowa jak kaczystowska polityka historyczna. Jak ich przepełniona smrodem dydaktycznym publicystyka. To paździerzowa polityka „odzyskiwania godności” i „powstawania z kolan”. Polegająca na uświęceniu, wyniesieniu na ołtarze polskiego skarlenia. Polskiego nieróbstwa i niedorozwoju. Przy odrzuceniu wszystkiego co nie polskie, czyli nie swojskie. Serial „Korona królów” to takie serialowe disco-polo. Kolejna twarz Zenka Martyniuka.
Pan Marcin Wolski, dyrektor II programu TVP i sam pan prezes Jacek Kurski, nie raz deklarowali, że ton ich narodowo-katolickiej telewizji powinny nadawać produkcje popularne. Nie wymagające specjalnego wysiłku intelektualnego. Takie, aby ten przysłowiowy „ciemny lud” kaczystowski, kupił je na pniu.
I taką programowo telewizję robią. A że ona ma niewiele już wspólnego ze zdefiniowaną, ustawową telewizja publiczną, to inna sprawa. Nominaci partyjni Prawa i Sprawiedliwości przywykli do łamania prawa i zasad sprawiedliwości.
Dla nich najważniejsze jest, że krytyka serialu przyniosła mu wzrost oglądalności. Cieszy się pan prezes Kurski i zachwyceni „swojskim” serialem pochlebcy oraz autentyczni zwolennicy polskiej swojskości. Zasady „Lepsze polskie gówno w polu niż fiołki w Neapolu”. Bo swojskość teraz rządzi i już.
PS
Na deser fragment wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Patryjota” z roku 1898. Jakże dzisiaj aktualny.
Rozum, wiedza, talent, praca
U nas, bratku, nie popłaca!
Postęp i cywilizacja
W kąt, gdy wchodzi do gry nacya!
[…]
Możesz kpem być i cymbałem,
Możesz dureń być siarczysty,
Byleś z mocą i zapałem
Kraj miłował macierzysty!
[…]
Huha! Hopsa! Każdą nową
Myśl witamy krzyżem pańskim
Precz z geniuszem Europy
Farmazońskim i szatańskim!
My o jedno tylko modły
Szlemy k niebu z naszej chaty:
By nam buty śmierdzieć mogły,
Jak śmierdziały przed stu laty!
[…]
Hoc ha! Hopsa! Byle zdrowo,
Zdrowa dusza – zdrowe ciało!
Niechaj śmierdzi, jak śmierdziało,
Byle tylko narodowo!
Wolę polskie gówno w polu
Niźli fiołki w Neapolu!
Swojsko, polsko, po naszemu,
Hoc! Hoc! Hopsa! Tak jak wtedy,
Gdy nas naprzód tłukły Szwedy,
Potem Niemcy i Moskale
– Hoc! Hoc! Hopsa! Doskonale!
Po swojemu! Po staremu!
[…]
Niechaj żyje stara cnota!
Daj nam dalej kisnąć Boże!
Jedno, drugie, trzecie morze
– Vivat „prawy patryota”!…