Znacie „Krawca z Panamy”, powieść Johna le Carre? Znacie, pewnie nie pamiętacie, krótko przypomnę.
Harry Pendel był drobnym oszustem. Wyemigrował, został krawcem, najlepszym w Panamie. Trafił na niego Andrew Osnard brytyjski szpieg. Szantażem i drobnymi honorariami zmusił Pendela do współpracy. Pendel zwerbował informatorów, stworzył siatkę agentów. Wreszcie odkrył tajną „cichą opozycję”, przygotowania do zamachu stanu i plany sprzedaży Kanału Panamskiego. Chińczykom rzecz jasna. Dzięki takim informacjom Osnard zmusił wywiady USA i brytyjski do interwencji. Wyciągając od nich – przy okazji – miliony USD na wielką operację specjalną. Machina specsłużb ruszyła. Ale wtedy okazało się, że wszystko było wytworem wyobraźni Pendela. Stale mobingowanego, zmuszanego do pisania kolejnych raportów, przez Osnarda. I grą Osbarda, który odgryzł się przełożonym za zsyłkę na drugorzędną placówkę wywiadowczą.
Skończyło się happy endem. Zmobilizowane wojska USA jeszcze przed wylądowaniem w Panamie zapobiegły nieistniejącemu zamachowi stanu. Osnard skutecznie zablokował nieistniejące plany sprzedaży Kanału. Sprawnie ukradł miliony USD przeznaczone dla fikcyjnej siatki agentów i „cichej opozycji”. Miliony rzeczywiście istniejące, jedyny realny byt w tej wielkiej „operacji specjalnej”. Ponieważ na owe miliony złożyły się miliony amerykańskich i brytyjskich podatników, a „operacja specjalna” finansowana była z tajnej kasy wywiadów, to wszystko pozostało w archiwum niejawnym.
Tygodnik „Nie”, w którym kiedyś pracowałem, był miejscem spotkań panienek przecudnej urody, ale też ludzi ze specsłużb. Byłych i aktualnych. Wpadali tam, aby donieść na kogoś, a czasem ot tak towarzysko. W publikacjach występowali pod ksywką „wiewiórki”. Wymyśliłem to słówko podczas rozmowy z takim „nieszpiegiem” w Parku Łazienkowskim. Weszło do żargonu dziennikarskiego. Używają go redaktorzy Cezary Gmyz i Piotr Gociek w cyklicznym felietonie w prawicowym tygodniku „Do Rzeczy”. Prawicowi publicyści piszą językiem tygodnika „Nie”, tego dożyłem.
„Nieszpiedzy” lgnęli do mnie jak muchy. Lubili opowiadać o swej robocie, o licznych przewałkach, o polskich krawcach z Panamy. Wiedzieli, że tego przeciw nim nie wykorzystam.
Dlatego kiedy usłyszałem o śmierci/nieśmierci polskiego handlarza respiratorami i nieszpiega w Tiranie oraz kremacji jego zwłok w kraju gdzie nie ma czynnego krematorium, usłyszałem z zaświatów głos jednego z „nieszpiegów”: „Pewnie było to tak. Chłopaki chcieli skołować kasę na tajne operacje. Wykombinowali, że na swoją firmę kupią sprzęt medyczny, kiedy wszyscy kupują, ale sprzęt nieistniejący. Potem zrobi się pic protokół zniszczenia, a wyrwana z budżetu kasa pójdzie operacyjne tajne. Lewe wydatki, których nie można oficjalnie zaksięgować. Oczywiście nie cała kasa, ale zwyczajowo więcej kasy z takiego wała powinno w służbie zostać. Ale tam ktoś chyba więcej chciał przewalić, inny go zakablował i kicha”.
Kiedy służba zaczyna walić władzę, tak ordynarnie jak ci krawcy z Tirany, to znak, że ta władza władzę już traci.
Potem ktoś się kapnął, że kremacja nieszpiega w kraju bez krematoriów jest przesadą, więc teraz obowiązuje wersja o kremacji w Łodzi stanowiąca crème de la crème polskich spec służb.