Rok temu, z okazji rocznicy smoleńskiej pan Prezydent Duda nawoływał do zgody narodowej. Nie spodobało się to prezesowi Kaczyńskiemu. W trakcie dalszych uroczystości ledwie raczył, bardzo niechętnie, podać prezydentowi rękę do powitania, a potem huknął: wybaczenie jest możliwe, ale najpierw musi być sąd, kara i żal za grzechy. Żadnego spontanicznego pojednania. Sygnał był jasny: nie idź tą drogą Prezydencie.
W tę ostatnią rocznicę pan Prezydent krzyczał jak nigdy dotąd, a głośno krzyczeć, zamiast przemawiać, potrafi. Prezydent rozpaczliwie krzyczał, by usłyszał go prezes. Tym razem nie było żadnych nawoływań do zgody. Prezydent krzyczał, że trzeba winnych ukarać i wreszcie zaprowadzić porządek, itp. Krzyk został usłyszany i wysłuchany. Wieczorem pan prezes, przemawiając pod pałacem prezydenckim, pochwalił prezydenta za właściwą postawę. Pan prezydent zasnął snem docenionego i spełnionego człowieka.