W Polsce z roku na rok przybywa antykomunistów. Chociaż „komunizm” skoczył się trzydzieści lat temu.
Nie ma dnia abym konsumując polskie media nie usłyszał o „komunizmie”. „Zbrodniczym” rzecz jasna i jeszcze bardziej „bezbożnym”. Nie ma też tygodnia abym nie ujrzał kolejnej osoby wykonującej zawód „antykomunisty”. Czyli żyjącej z tegoż „zbrodniczego” i „bezbożnego” „komunizmu”.
Najczęściej owa osobą jest wysoko płatny funkcjonariusz Instytutu Pamięci Narodowej. Instytucji, która ma za zadanie ścigać zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu. Nazistowskie i „komunistyczne”.
Łatwe rozliczenia
Jeśli chodzi o zbrodnie nazistowskie, hitlerowskimi też zwane, to nie dostrzegam tu wielkiej aktywności śledczych z IPN. Zapewne dlatego, że większość tej roboty odwalili za nich prokuratorzy z czasów Polski Ludowej. Często ścigani teraz przez IPN jako byli funkcjonariusze „komunistyczni”.
Inaczej jest w przypadku tego, zmitologizowanego „komunizmu”. Zbrodnie „komunistyczne” uważane są przez obecnie rządzącą prawicę za nieosądzone, a ich sprawcy za nieukaranych. Ponieważ są to zbrodnie nieprzedawnione, a ich domniemani sprawcy zwykle już nie żyją, to śledczy z IPN żyją sobie jak przysłowiowe pączki w maśle.
Przekonajcie się sami, jaka to może być przyjemna robota. Przychodzi sobie taki śledczy do roboty. Wypiję kawę i zaczyna ścigać osoby, które już od dawna nie żyją. I on doskonale wie, że oni nie żyją. Ale kiedy on zwyczajnie lubi „komunistów” ścigać. Zwłaszcza gawędząc o tym w mediach. Wielu wędkarzy siedzi nad wodą, moczy przysłowiowy kij, i nie liczy nawet, że coś złapie. Ale tak relaksuje się.
Nieustraszeni pogromcy „komuny” z IPN relaksują się opowiadając o ściganiu „zbrodniarzy komunistycznych”. Zresztą mogą sobie na to pozwolić, bo podatnicy, czyli my, nieźle im za to płacimy.
Oprócz licznych śledczych cały ten IPN aż roi się od zatrudnionych tam prokuratorów. Żyjących z tego, że przygotowują akty oskarżenia udowadniające istnienie „zbrodni komunistycznych”. Przypomnę raz jeszcze, że oskarżeni o te „zbrodnie” dawno już nie żyją. Nie mają szans na obronę, nie mogą wynająć adwokatów. Każdy kto choć raz był w sądzie wie jak miło się prokuratorowi oskarża, kiedy na sali sądowej nie ma obrońców i oskarżony też już bronić się nie może.
Dlatego zapewne z nudów i nadmiaru czasu wolnego owi prokuratorzy zabawiają się w „historyków”. Przerabiają te oskarżenia na prace magisterskie, doktorskie, habilitacyjne nawet. Aby pobawić się też w profesorów od „komunizmu”.
Niestety też naszym, czyli podatników, kosztem. Dodatkowo naukowość ich produkcji jest żałosna. Wśród akademickich, czyli prawdziwych historyków mówi się, że „Historyk z IPN to oksymoron”.
Walcz z pokonanym
Chociaż „komunizm” skończył się w Polsce przynajmniej trzydzieści lat temu i nie ma dzisiaj liczących się formacji politycznych nawołujących do budowy komunizmu w naszym kraju, to z roku na rok liczba antykomunistów w mediach krajowych rośnie.
Codziennie w mediach prawicowych i liberalnych, czyli prawie wszystkich jakie w Polsce są, poddawany jestem regularnej antykomunistycznej propagandzie. Dowiaduje się jakże mi ciężko żyło w „komunizmie”, czyli w Polsce Ludowej.
Jak byłem zniewolony. Pozbawiony dostępu do zdobyczy cywilizacji zachodniej. Jak musiałem umierać z głodu, skoro wtedy w sklepach był tylko ocet. Zresztą ów ocet musiał być wspaniałym afrodyzjakiem skoro w tej zniewolonej, głodnej, zacofanej Polsce obywatele mnożyli się jak króliki. Dwa wyże demograficzne wtedy odnotowano, doprowadzające substancję narodową do poziomu prawie 40 milionów.
W ciągu trzydziestu lat wolnej, dostatniej i nowoczesnej III RP pułapu 40 milionów nie przekroczono. Choć wojny nie było.
Polska Ludowa skończył się 30 lat temu, żyjące jeszcze „twarze komunizmu” w Polsce można policzyć na palcach rąk. A pomimo tego „komunizm” uważany jest przez dyżurnych medialnych praczy mózgów za podstawowe zagrożenie naszego kraju. Teraz może ciut mniejsze od „islamskich uchodźców”.
Pewnie dlatego, że najbardziej żarliwymi „antykomunistami” w polskich mediach są młodzi, prawicowi publicyści. Wybrali sobie ten lekki i dobrze płatny zawód, bo przecież rzadko kto teraz w Polsce broni dorobku Polski Ludowej. Nawet dorobku ludzi, którzy się wtedy zasłużyli.
A „komunizmu” nikt, poza niszową partią komunistyczną, też już nie broni.
Dlatego, aby uprawiać w polskich mediach lekki i dobrze płatny zawód „antykomunisty” zaprawdę nie trzeba mieć zbyt wielkiego rozumku.
Kombatanci antykomuny.
Początkowo opozycjoniści z czasów Polski Ludowej deklarowali, że walczyli o ”wolną Polskę” wyłącznie z ideowych pobudek.
Ale kiedy ta ich Polska już powstała i kiedy nie wszyscy ze szczupłych, elitarnych wręcz szeregów opozycji, zostali prezydentami, premierami, ministrami, parlamentarzystami, ambasadorami, prezesami banków i dyrektorami państwowych przedsiębiorstw, prezesami telewizji i radia, i przede wszystkim biznesmenami, to pojawiły się ich socjalne postulaty.
Aby ciężką, opozycyjną robotę im wynagrodzić. Zwłaszcza tym więzionym za przekonania polityczne, internowanym w „stanie wojennym”.
Początkowo nie wszyscy chcieli ten szmal dostawać. Trudno przecież przeliczyć szlachetną walkę o „Ojczyznę wolną” na złotówki, dolary USD, czy euro. Nie wszyscy chcieli się publicznie procesować ze skarbem państwa, czyli podatnikami, czyli wszystkimi Obywatelami RP, o zaległe pobory za walkę z „komuną”. Byli tacy którym zwykła przyzwoitość nie pozwoliła na to.
Ale od kiedy senator Zbigniew Romaszewski, człowiek uprzywilejowany w III RP, bezwstydnie wyrwał kilkaset tysięcy z sukna III RP, to już za nim ruszyli inni. Nawet były minister Jan Maria Rokita.
To sprawiło, że po 30 latach od upadku „zbrodniczej Polski Ludowej” zaczęli się mnożyć i mnożyć ówcześni „antykomuniści”. Gdyby ich zliczyć teraz, to okazałoby się, że w Polsce Ludowej „komuniści” stanowili totalną, mniejszość. Zupełny margines.
Owi „antykomuniści” nie tylko namnożyli się nam, ale zaczęli naciskać władze by przyznać im przywileje kombatanckie.
I oto takie mamy. Dzięki światłej decyzji Rady Warszawy od 5 maja „z 50-procentową zniżką mogą podróżować komunikacją miejską osoby związane z opozycją antykomunistyczną”.
Ze takiej zniżki żal nie skorzystać. Zwłaszcza, że nie znalazłem nigdzie precyzyjnej definicji „osoby związanej z opozycją antykomunistyczną”. Nie wiadomo też z uchwał Rady od kiedy miało nastąpić to „związanie z opozycją antykomunistyczną”?
Może ono sięgać głęboko w XX, a nawet i XIX wiek. Przecież, przypomnę raz jeszcze, w opozycji do komunizmu był polski policjant w II Rzeczpospolitej i polski ONR – owiec wtedy też takim był. A w czasie okupacji niemieckiej i radzieckiej w opozycji wobec „komunizmu” byli też hitlerowcy, własowcy, banderowcy, liczni szmalcownicy polujący na „Żydo komunę”.
Zauważmy też, że wszystkie prawicowe, nierzadko bandyckie reżimy na świecie w XX wieku nie tylko „związane były z opozycją antykomunistyczną”, ale też wspierały te opozycje jak tylko mogły. Także wszyscy reprezentanci tzw. Państwa Islamskiego też przecież stanowią część wielkiej, światowej rodziny antykomunistycznej. Zaproponowana im zniżka zachęci ich do odwiedzenia prześlicznej Warszawy.
W uchwale Rady Warszawy nie została zdefiniowana „osoba związana z”. Nie wiemy jak silnie musi być „związana”, aby otrzymać prawo do zniżki. Ani też jaka to musi być „osoba”. Czy uprawniona jest tylko sama „osoba związana”, czy też jej rodzina, bliscy. Czy dopuszcza się konkubinaty i nieformalne związki partnerskie z osobą uprawnioną. I przede wszystkim jak silnie ma ta „osoba” być związana, aby uzyskać uprawnienia?
Konsumując polskie media mam wrażenie, że wszyscy w Polsce byli w „opozycji antykomunistycznej”, alb byli z „nią związani”. Silniej lub mocniej, ale zawsze jakoś tam. Każdy jakiegoś anty komucha w rodzinie miał. Albo w swych myślach stawiał „komunistycznej” władzy swój opór.
Dlatego wszelkie odszkodowania, zniżki dla „osób związanych z opozycją antykomunistyczną” należą się wszystkim obywatelom IV RP.
Niechaj każdy z tego „zbrodniczego komunizmu” wyrwie coś dla siebie.
PS. W poprzednim numerze zamieściliśmy artykuł Mirosława Karwata „Bóg, honor, dziczyzna”. Pochodził on z portalu Strajk.eu.