Ten okrzyk kibice piłkarscy znają doskonale. Otóż w tych dniach toczy się wielki bój o to właśnie – czyja będzie Legia?
Zakutych, prostackich łbów, czy kibiców niepokornych, zadziornych, bezwzględnych, wymagających, często brutalnych w wyrażaniu swych oczekiwań, bezlitosnych dla piłkarskich leserów, ale jednak kibiców. Takich, którzy mają szacunek dla każdego przeciwnika, do których dociera, że skoro nie wolno palić rac, to nie wolno, nie mówiąc już o tym, że nie wolno ich rzucać na boisko, że nie wolno na boisko wbiegać, że nie wolno nikogo poniżać ani obrażać ze względu na kolor skóry, wiarę, czy pochodzenie, i w ogóle, że kibicowanie, to również jest zachowanie, to przejaw kultury, a w przypadku meczów takich jak w Lidze Mistrzów, to także obraz kraju, który idzie w świat. Jeśli Legia przegra to starcie, to przegra cała piłkarska Polska, bo z Warszawy przykład płynie na cały kraj.
Po klęsce w meczu z Borussią Dortmund większościowy właściciel klubu, pan Dariusz Mioduski, uświadomił sobie (i powiedział to publicznie), że kibice Legii cofnęli jej zegar o dwa lata. Legia miast świętować 100-lecie, grę pośród najlepszych drużyn Europy, miast dawać radość kibicom, przyniosła im gorycz, wstyd, a sobie hańbę.
Z wywiadu, którego pan Mioduski udzielił „Gazecie Wyborczej” można wnioskować, że spadły mu wreszcie łuski z oczu.
To człowiek biznesu, a ci ludzie to mają do siebie, że jeśli raz się zawiodą, potrafią pamiętać długo i potrafią być bezwzględni. Cała nadzieja obecnej Legii, że i w tym przypadku tak jest. Trzeba tylko przyjąć do wiadomości, że w przypadku Legii do diagnozy piłkarskiej trzeba dopisać politykę.
Transparent
„KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice” – takie coś „ozdobiło” „Żyletę” podczas meczu Legii z Piastem Gliwice.
Chodziło o to, że podczas finału Pucharu Polski część trybun na Stadionie Narodowym wygwizdała prezydenta Andrzeja Dudę. Transparent o szubienicach stanął więc niejako „po stronie” pana prezydenta. Nie tyle brał go w obronę, co zapowiadał odwet. Nie pierwszy to transparent tego typu, bywały gorsze. Legia wielokrotnie karana była zakazami udziału kibiców w jej meczach międzynarodowych i krajowych. Za każdym razem klub zapewniał, że coś robi, ale spokój na trybunach ciągle wisiał na włosku.
Po wielkiej bijatyce z kibicami Jagiellonii Białystok miała się rozpocząć era partnerskich stosunków klubu z kibicami. Prezes Legii, Bogusław Leśnodorski przekonał władze klubu, że jest w stanie doprowadzić do tego, że więcej burd na Legii nie będzie. Kłopot w tym, że Bogusław Leśnodorski „doprowadzając” zaczął się utożsamiać z kibicami z „Żylety”. Był ich kumplem, a stał się ich rzecznikiem, stał się nimi. Jego zapewnienia, że sytuacja jest pod kontrolą były funta kłaków warte. Podobnie, jaki obłudne deklamacje, że na trybunach jest miejsce tylko na kibicowanie, w żadnym razie na politykę. Tymczasem kibole co i rusz przy pomocy tzw. „opraw” demonstrowali swój „gorący” patriotyzm – zawsze wymierzony obrazem i słowem w „lewactwo” i zawsze gloryfikujący Armię Krajową, Polskę Walczącą, powstańców warszawskich, a już z największą miłością „żołnierzy wyklętych” – słowem cały PiS-owski katechizm. Wszystko w formie niezwykle prymitywnej, jednostronnej, jednoznacznej, nieznoszącej sprzeciwu.
Im częściej w przestrzeni politycznej zaczęły się pojawiać sygnały uznania wysyłane przez „klasę polityczną” w stronę kiboli, tym oni coraz bardziej twardnieli w swym kamiennym patriotyzmie. Uznanie dla „patriotycznych środowisk kibicowskich” wyrażane przez Pierwsze Usta Rzeczypospolitej, a także przez czynniki rządowe, przez luminarzy Prawa i Sprawiedliwości, msze dla kibiców organizowane co roku na jasnogórskich błoniach, czyniły coraz większe, coraz bardziej druzgocące zniszczenia w i tak już słabo dotkniętych przez kulturę, szkołę, książki umysłach kibolskich. Za prawdę więc przyjmują one wszystkie fałszerstwa, głupstwa i dyrdymały wypowiadane przez prawicowe pawie i pawice, bez żenady masakrujące historię Polski. W efekcie na taki pustynny grunt umysłowy nie działa żaden racjonalny argument, nie wywiera nań wpływu żadna inna prawda, od ich prawdy. Na Legii te postawy były konserwowane i kultywowane, Legia była pod tym względem w awangardzie, a kierownictwo klubu było z tego dumne. Bo gdyby nie było dumne, to nie oglądalibyśmy żenujących, zawstydzających, a przede wszystkim zdumiewających scen bratania się prezesa Leśnodorskiego z byczymi karczychami, obejmowanego przez wytatuowane łapy kiboli, którzy chmarą weszli na boisko po szczęśliwie wywalczonym awansie do Ligi Mistrzów. To była feta „prawdziwych Polaków”, „właścicieli” klubu, tych, którzy „są Legią” – „Legia, to my, Legia, to my…” Prezes Legii był ich kumplem, był jednym z nich. Na koniec przytulił głowę albańskiego wynalazku trenerskiego, który nie wiadomo z jakich przyczyn zastąpił prawdziwego trenera, twórcę sukcesu w postaci Pucharu Polski i mistrzostwa Polski na 100-lecie klubu – Stanisława Czerczesowa. Gdyby w tym momencie pan Leśnodorski, niczym Don Corleone podał Albańczykowi rękę do ucałowania, ten bez wątpienia by ją ucałował…
Stanisław Czerczesow, jedyny trener z prawdziwego zdarzenia, który tam zawitał po latach, musiał odejść mimo, że wyniki świadczyły o nim jak najlepiej. Dlaczego? Okazało się wkrótce. Podczas decydującego o wejściu do Ligi Mistrzów meczu z irlandzkimi amatorami, zobaczyliśmy otoczonego uśmiechniętymi notablami futbolowymi wicepremiera Glińskiego. To znak, że „dobra zmiana” dotarła też na Łazienkowską 3 i żaden „Rusek” nie mącił już patriotycznego wizerunku tego warszawsko-karczewsko-ożarowskiego wzorca patriotyzmu. Było cudnie, po polsku, biało-czerwono… Do czasu, aż przyjechała drużyna z Dortmundu. Na oczach wielomilionowej widowni okazało się, że „Wielka Legia” jest tak samo kurduplowata, jak całą reszta polskiej ekstraklasy, tylko, że ona znalazła się na łopatkach później, podczas gdy inni nokautowani byli przez europejskich przeciętniaków już w pierwszym starciu. Wyszkolenie indywidualne, technika użytkowa, szybkość, start do piłki, wybieganie, zgranie – to są lata świetlne różnicy między poziomem europejskim, a poziomem naszych gwiazd…
To wszystko na odległość brzydko pachnie. Jeśli ta cała polska liga nie gra ciągle w tego samego piłkarskiego pokera, to na pewno jest to wielka sportowa lipa. Ekstraklasa byle jakości, tyle, że kamuflowana patriotycznie. Na mecz z Dortmundem zawodnikom Legii na koszulkach doszyli – ni w pięć ni w dziewięć – biało czerwone banderki… Szkoda, że zapomnieli o opaskach AK na rękawkach. Francusko-belgijsko-gruzińsko-węgiersko-serbsko-czeska zbieranina wyglądałby jeszcze piękniej…
Lipa, pozerstwo, polityczne wazeliniarstwo. Piłkarz jest od grania, jak du…od… nia, że sparafrazuję słynne powiedzenie Kazimierza Dejmka o aktorach. Guzik mnie obchodzą jego poglądy na cokolwiek – on ma grać i dawać mi radość. Taki zawód, za to im płacę uiszczając co miesiąc horrendalnie drogi abonament w Canal+, a nie po to, żeby jeden z drugim brali mnie pod patriotyczny włos. Jak chcą sobie grać dla „żołnierzy wyklętych”, to w palanta!
Mioduski
Jednym człowiekiem, który daje jeszcze nadzieję na odrodzenie Legii w duchu zasad zawodowego piłkarstwa i fair play – także na trybunach, wydaje się być większościowy właściciel klubu, pan Dariusz Mioduski. Widziałem jego twarz tuż po zakończeniu tego nieszczęsnego meczu – był załamany. Zdaje się, że w tym momencie sufit spadł mu na głowę. Jak mówił we wspomnianym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w sprawy drużyny bezpośrednio nie wtrącał się. Budował raczej jej wizerunek na zewnątrz, pośród możnych piłkarskiej Europy. Tu, na miejscu karmiono go mirażami, które na jego oczach rozprysły się. Mioduski zdaje się wreszcie przejrzał. Jeśli jeszcze nie do końca, doradzam spotkać się na lunchu z panem Józefem Wojciechowskim, byłym właścicielem Polonii Warszawa. Już on mu wytłumaczy, że nie ma takich pieniędzy, których to całe towarzycho, które obsiadło Legię, by z niego nie wygoniło. O wstydzie i kompromitacji nie mówię, bo to już sobie powiedzieliśmy.
Dla Mioduskiego tego typu wiadomości, że ktoś od paru lat kiwał go w interesach, to najwyraźniej mocno zaskakująca nowość. Jako kibic Legii od wczesnego dzieciństwa, mam nadzieję, że on, człowiek dużego biznesu, który musiał być w różnych opałach, będzie potrafił poradzić sobie z tą sytuacją.
Gorzej z wizerunkiem Legii na zewnątrz. Pan Mioduski musi wybrać – czy chce Legii pana prezesa Leśnodorskiego – której symbolem jest łamiący wszelkie bariery bezmózgi łysol w kominiarce, „patriotycznie” podjarany przez kato-prawicę i różnych podejrzanych nacjonalistów, z liderami PiS na trybunach, czy chce Legii niepękającej, bitnej, niekucającej przed żadnym przeciwnikiem, ale przy tym rycerskiej, po warszawsku charakternej, otwartej dla wszystkich kibiców…
Sam szukam dla siebie pocieszenia, bo po tej cholernej Borussi moje kibicowskie serce krwawi. I powiem panu Mioduskiemu na pocieszenie tak – mogło być gorzej. Przecież ciągle jesteśmy przed Celtikiem Glasgow, który przegrał z Barceloną siedem do zera. O jedną bramkę, ale jesteśmy lepsi!