Słyszycie już codziennie. W sklepach znanej francuskiej sieci handlowej, albo w krajowej sieci sprzedaży prasy, mydła i powidła, a nawet w niezwykle użytecznych „Duty Free” na warszawskim Okęciu.
Słyszycie je kiedy są „na sklepie” i „na kasie”. Bez wątpienia „na kasie” słychać najlepiej.
„Dzień dooooobry paaanu” – witają z promienistym uśmiechem niezależnie od przewalających się właśnie niekorzystnych frontów atmosferycznych.
Potem biorą się za zawartość koszyka z zakupami. Skrupulatnie nabijają ceny, drżąc przed najmniejszą pomyłką.
„Płaci paaan siedemdziesiiiąt złotyyych i czternaście groooszy” – informują starannie – „Kaaarta czy gootóóówka”?
Niezależnie czym płacisz, zawsze słyszysz mowę przed którą Czesiu Miłosz co noc stawiał miseczki z kolorami.
– „Trzy złooote i siedemdziesiąąt dwa groooszee” równie skrupulatnie wydają nam resztę.
Czasem przepraszają, że nie mają „grooosiiiika”. Wiedząc, że prawdziwy polski „paaan” nie będzie się o byle grosz handryczył.
-„Doo widzeenia, pooomyśślneego dniaa!”- żegnają ciepło, szerokim, jak step, uśmiechem. Czasem sztucznym nieco, ale zwykle naturalnym, często w tamtych stronach spotykanym.
Dziewczyny ze Lwowa. Prawdziwe, nie serialowe podróbki. A ściślej „spod Lwowa”, bo tak zwykle się samookreślają.
Więcej szczegółów o sobie zdradzać nie chcą. Na wszelki wypadek. Przecież nie wiedzą z kim rozmawiają. Są cząstką milionowej ukraińskiej armii pracy wyzyskiwanej na tej polskiej ziemi. Bo polska pracująca armia tyra za stawki minimalne u bogatszych w naszej Unii Europejskiej.
Znają język polski, bo „mają polskich przodków”. Mają ich naprawdę, albo pouczono je, że tak tu mówić trzeba. Bo wtedy Ukraińcom od razu łatwiej.
Zwłaszcza kiedy nie ma się szans na Kartę Polaka, kiedy nie da się jej wyrobić, nie stać na to by ją kupić. A „polskich przodków” nietrudno wymyśleć.
Przecież na Ukrainie każdy może „polskich przodków” mieć. Żyd, Ormianin, Bułgar, Rosjanin, Polak, Niemiec, Węgier, Słowak. I Ukrainiec też.
Mówią dobrze po polsku, bo „babcia po polsku mówiła”. A poza tym uczyły się polskiego od „jednej Paani”. Bo „Paani” mówiła, że z polskim będzie tu łatwiej.
Mnogość Ukraińców pracujących w Polsce i mówiących po polsku, pozwala postawić tezę, że niejedna „Paani” z okolic Lwowa nie narzeka na brak pracy.
Jak wszyscy emigranci na całym świecie, tak i „Dziewczyny z okolic Lwowa”, starają się robić wszystko tak jak Polacy. Aby się nie wyróżniać. Dlatego one mówią tak jak je „Paaani” nauczyła i zachowują się tak jak im „Paani” nakazywała.
A tamta „Paani” mówiła, że Polacy bez przerwy mówią: ”Dzieeeń dooobryy”, „Przeeepraaaszaam”, „Dzięęękujęę”.
I nawet jak stoją na kasie to klientów nie rugają. Tylko uśmieeeeeechają się do wszystkich.
Dlatego teraz ja dziękuję bardzo:
– Chronicznemu kryzysowi gospodarczemu na Ukrainie
– Milionom Polaków emigrujących do państw UE
– Pro emigracyjnej polityce rządu polskiego wobec obywateli Ukrainy
– Menadżerom ds. zatrudnienie sklepów wielo, średnio i mało powierzchniowych
a przede wszystkim dziękuję bardzo:
– Milionom emigrantów ukraińskich, a zwłaszcza „Dziewczynom z okolic”
– Dobrym „Paaniom” z Ukrainy uczących polskiego i polskości
za to
że mogę teraz codziennie słuchać tej przecudnej, śpiewającej polskiej mowy. A nie takiej jak moja, twardej jak paździerz, polszczyzny centralnej.
Dziękuję,, że codziennie słyszę, że moja polska mowa może brzmieć różnie. Bez poczucia utraty polskości.
I do tego jeszcze codziennie widzę, że ta ukraińska polskojęzyczna obsługa sklepowa jest tak grzeczna jak bym był w Niemczech, albo we Francji nawet.