8 grudnia 2024

loader

Luksus z kaloryfera

Fot. Inicjatywa Pracownicza

Około 20 tys. mieszkań komunalnych w Warszawie jest pozbawiona centralnego ogrzewania. W XXI wieku, w stolicy europejskiego państwa warunki mieszkaniowe setek tysięcy lokatorów i lokatorek przypominają te znane z XIX wieku.   

Według Światowej Organizacji Zdrowia „idealna temperatura w pomieszczeniu dla osób zdrowych i odpowiednio ubranych powinna wynosić minimum 18 °C”, natomiast „dla osób starszych, schorowanych lub małych dzieci optymalną temperaturą będzie 20°C”. Taka temperatura zapewnia komfort życia codziennego, a jej utrzymanie jest konieczne do za chowania zdrowia. Pomimo jasno określonej normy według naszych szacunków wciąż około 20 tys. mieszkanek i mieszkańców warszawskich budynków komunalnych jest zmuszonych do życia w ciągłym chłodzie – w budynkach bez centralnego ogrzewania.

Zimne domy, chore domy 

Często są to kamienice zamieszkane przez rodziny lub samotne matki z dziećmi pozbawione wystarczających środków do życia z uwagi na trudną sytuację, a także przez osoby starsze, i tak na co dzień zmagające się z problemami zdrowotnymi ze względu na swój wiek. Te osoby przepracowały całe życie w nadziei na godną starość, a zostały całkowicie zapomniane przez społeczeństwo i państwo. Ciepło w domu jest koniecznym warunkiem prawidłowego funkcjonowania i rozwoju ludzkiego ciała. Jego brak powoduje komplikacje na bardzo wielu poziomach, daleko wykraczające poza przymus noszenia w swoim mieszkaniu ciepłego swetra i czapki, także w nocy, kiedy chłód doskwiera najbardziej.  

W takiej sytuacji mieszkanie ogrzewa się na własną rękę, co generuje duże koszty. Ograniczony budżet sprawia, że trzeba dokonać selekcji, które pokoje w domu będzie się ogrzewać i o jakich porach. Henia, zamieszkująca od lat 60. ubiegłego wieku mieszkanie komunalne na Pradze, grzeje się grzejnikami olejowymi. Jej rachunek za prąd wynosi prawie 3 tys. złotych rocznie, a do tego do chodzi jeszcze dopłata w wysokości tysiąca złotych za sezon zimowy. W budynku przy Mińskiej 33 nie ma także ciepłej wody, więc Henia musi płacić za ogrzewanie jej piecykiem gazowym, co dotychczas obciążało jej portfel o kolejne 130 zł raz na dwa miesiące. Ceny jednak rosną. Od teraz będzie płacić 190 zł. W celu ograniczenia kosztów Henia ogrzewa tylko dwa pokoje, więc zimą w jej łazience panuje temperatura 8°C. Żeby przetrwać w takich warunkach i nie nabawić się poważnych problemów zdrowotnych, trzeba stosować skomplikowane operacje przy wykonywaniu codziennych czynności. Aby się umyć zimą w swojej lodowatej łazience, Henia przed prysznicem zamyka kabinę, odkręca gorącą wodę i czeka, aż się naparuje, a po umyciu się w pośpiechu ucieka do jednego z dwóch ogrzewanych pokoi. W jej kuchni panują podobne warunki: „poprzedniej zimy stawiałam farelkę na blacie, żeby coś robić, bo inaczej nie dało rady”. Pod He nią mieszka Misiek, który w pewnej mierze ogrzewa się od Heni (był czas w jego życiu, gdy płacił za prąd 1,5 tys. zł miesięcznie). Zimą jest u niego jednak po prostu za zimno. Przenosi się na ten czas w roku do znajomych, którzy mają centralne ogrzewanie. Przy tych utrudnieniach Henia i Misiek, jak wszyscy mieszkańcy tej kamienicy, od lat muszą zmagać się jeszcze z notorycznymi próbami ich wysiedlenia.  

Luiza, która mieszka ze swoją córką na warszawskich Włochach w budynku bez c.o., została tam przesiedlona po eksmisji z innego mieszkania socjalnego – w budynku przeniesionym na ręce prywatne w haniebnym procesie reprywatyzacji. W mieszkaniu Luizy ściany są nieocieplone, po wyłączeniu piecyka pokoje wyziębiają się w 2 godziny. Wielu mieszkańców tego budynku próbuje w ogóle nie otwierać zimą okien, aby nie wy puszczać ciepła. To jednak skutkuje zwiększoną wilgotnością, zatem w budynku rozwija się pleśń i wywołuje u mieszkańców astmę bądź grzybicę dróg oddechowych. Najczęściej ogrzewają się oni piecykami elektrycznymi, co generuje duże dodatkowe koszty, dlatego zmuszeni są kraść prąd, gdy nie wystarcza im środków do zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Inni palą drewnem, co wiąże się z koniecznością jego ciągłego cięcia i noszenia, a na taki wysiłek fizyczny nie wszyscy mogą sobie pozwolić. Dzieci stale chorują. Luiza od lat stara się nagłaśniać ten temat – niestety bez skutku. Jej głos – i głosy wielu innych lokatorów – są przez władze całkowicie ignorowane i zagłuszane przez rynek deweloperski.  

Ula z Saskiej Kępy ogrzewa się piecykiem elektrycznym, doskwiera jej jednak ciągły chłód, gdyż nawet przy niewielkim użyciu piecyka rachunki za prąd potrafią wynieść 300 zł. Pod drzwiami kładzie koc, aby nie wy puszczać ciepła, a gdy tylko może, ogrzewa się, przytulając swoje koty. W jej mieszkaniu obecna jest czarna pleśń i grzyb, a walka z nimi – mycie ścian alkoholem i malowanie co pół roku – nie przynosi pożądanych skutków. Mieszkańcy budynku bardzo często chorują na przeziębienia, co w warunkach ciągłego wychłodzenia prowadzi do infekcji dróg moczowych, takich jak zapalenie pęcherza i nerek, a także do reumatyzmu.  

Centralne ogrzewanie – atuty rozwiązania

Centralne ogrzewanie (c.o.) to system ciepłowniczy przekazujący ciepło ze źródeł do odbiorców w lokalach. Warszawska sieć ciepłownicza zarządzana przez Veolię pokrywa ok. 80 proc. zapotrzebowania stolicy. Zasilana jest z czterech źródeł: Elektrociepłowni Siekierki, Elektrociepłowni Żerań, Ciepłowni Kawęczyn i Ciepłowni Wola. Pewne dzielnice, takie jak Włochy czy Wawer, w całości nie są podłączone do sieci ze względu na nieopłacalność inwestycji dla operatora. 

Centralne zarządzanie i stosunkowa szczelność systemu wpływają na to, że c.o. jest najbardziej oszczędnym sposobem na ogrzanie mieszkania. Największa część kosztów po stronie użytkownika to sam proces wytworzenia ciepła, jego dystrybucja zaś stanowi niedużą część ceny i jest stabilna. Proces ten jest także dość szczelny i efektywny, dzięki czemu jest znacznie mniej emisyjny niż indywidualne ogrzewanie (oczywiście w przypadku, kiedy nie pochodzi ono z OZE). Dzieje się tak m.in. dlatego, że ciepło jest równomiernie rozprowadzane po budynku, a lokale sąsiadujące ogrzewają się nawzajem.  

W budynkach, które nie są podłączone do miejskiej sieci ciepłowniczej, nie mają gazu ani wspólnych dla wszystkich lokali kotłowni, mieszkańcom pozostają tylko dwie realne opcje walki z chłodem – palenie w piecach na paliwo stałe lub używanie grzejników elektrycznych. Mimo rosnących cen i malejącej dostępności węgiel wciąż jest najtańszym sposobem ogrzania mieszkania, a proste piecyki o niewielkiej mocy grzewczej do tej pory nie rzadko stanowią ostatnią linię obrony przed chłodem. Wkrótce jednak, ze względu na wejście w życie nowych przepisów, zdecydowana większość „kóz” przestanie spełniać wymogi,  a korzystanie z nich, nawet przy dobrej ja kości opału, będzie zagrożone drakońskimi karami. Niektórzy już zapowiadają, że do nowych przepisów stosować się nie będą, bo nie mają innego wyboru, ale znacząca większość nie jest gotowa żyć pod groźbą grzywny nie rzadko kilkakrotnie przewyższającej ich miesięczny dochód. Jedyną alternatywą są grzejniki elektryczne, lecz grzaniu prądem towarzyszy szereg innych problemów. 

W przypadku ogrzewania prądem lokatorzy narażeni są na bardzo wysokie koszty, zwłaszcza przy obecnych cenach energii. Grzejniki konwektorowe, szerzej znane jako „farelki”, ogrzewają pomieszczenie szybko, lecz przez słabo izolowane ściany i nieszczelne okna ciepło równie szybko ucieka. Grzejniki olejowe, mimo mniejszego zużycia prądu i lepszej retencji ciepła, powodują identyczne problemy. Po około 2 godzinach w pokoju jest już zimno. Sprawia to, że aby zachować optymalną temperaturę, trzeba pobierać prąd przez cały czas przebywania w danym pomieszczeniu. Zasięg grzejników nie jest duży – przyjmuje się, że grzejnik o mocy 1000 W wystarcza na ogrzanie jedynie 10 m² powierzchni mieszkalnej. Oznacza to, że zazwyczaj ogrzane pozostaje tylko jedno pomieszczenie – najczęściej jest to sypialnia. Powoduje to dwojakie skutki – przez to, że pozostałe pomieszczenia pozostają wy chłodzone, zbiera się w nich wilgoć i rośnie amplituda temperatur, co naraża konstrukcję budynku na uszkodzenia, a ciepło szybciej ucieka z ogrzewanego pokoju. Ponadto instalacja elektryczna większości mieszkań nie jest przystosowana do takiego obciążenia – w najlepszym wypadku kończy się wyłączeniem „korków”, w najgorszym może doprowadzić do przegrzania i pożaru.  

Dodatkowy koszt związany jest z ogrzewaniem wody, co także pobiera dużo energii i to przez cały rok, nie tylko w sezonie grzewczym. Jednocześnie, kiedy budynek nie jest ogrzewany centralnie, zwykle nie ogrzewa się klatki schodowej, która poważnie wychładza lokale. Mieszkania, w których lokatorów nie stać na ciepło, oraz pustostany także pobierają ciepło od sąsiadów, których rachunek za prąd rośnie. W tym roku za sprawą kryzysu rząd zdecydował się na pewne kroki mitygujące skutki gwałtownego wzrostu cen. Pierwszym zarządzeniem jest zamrożenie poziomu cen dla gospodarstw domowych na wysokości 693 zł/MWh do limitu 2 MWh rocznie. Jest to dobre rozwiązanie, ale osoby ogrzewające mieszkania prądem nie mają możliwości ograniczyć swojego zużycia do takiego poziomu. W tym pomóc ma jednorazowa do płata (1000–1500 zł) dla osób dostarczających ciepło elektrycznie. Dotacja jest pierwszym realnym wsparciem w tym zakresie, bo dodatek energetyczny wynosi nędzne kilkanaście złotych miesięcznie. 

Należy podkreślić, że podłączenie do sieci ciepłowniczej nie jest jedyną potrzebną inwestycją. Bez termomodernizacji, a w pewnych przypadkach gruntownego remontu, nie można liczyć na skuteczne utrzymywanie ciepła przez pozbawione termoizolacji budynki. 

Zmiany są możliwe – ale trzeba o nie walczyć 

Stołeczni działacze lokatorscy przez lata nagłaśniali temat i próbowali wywrzeć presję na władze miasta. Kulminacją tych wysiłków była szeroko zakrojona kampania Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów w 2018 roku.  

Postanowiono rozszerzyć zakres działania WSL-u i zbudować siatkę kontaktów mieszkańców budynków pozbawionych c.o. Duży odzew ze strony lokatorów doprowadził do regularnych spotkań, podczas których ustalono ścieżki działania. Szereg protestów pod urzędem dzielnicy i lokalnymi Zakładami Gospodarowania Nieruchomościami pomógł przebić się z żądaniami bezpośrednio do burmistrza.  

Prowadzą go wieloletnie aktywistki miejskie z dzielnicy Włochy, mieszkające w lokalach komunalnych. Kluczowym elementem inicjatywy jest montaż czujników mierzących temperaturę oraz wilgotność powietrza w celu oceny warunków w mieszkaniu oraz porównania ich z wymaganymi standardami. Ma to ogromne znaczenie, bowiem brakuje twardych danych dotyczących warunków sanitarnych w lokalach komunalnych. Dzielnicowe Zakłady Gospodarowania Nieruchomościami nie prowadzą statystyk dotyczących panujących w mieszkaniach warunków sanitarnych, nie sprawdzają nawet, czy lokale utrzymują minimalną temperaturę 18°C. Problem ten zdiagnozowano w ramach rządowego projektu ZONE (Zintegrowany system Ograniczania Niskiej Emisji): „Brak kompleksowych narzędzi analitycznych wspomagających podejmowanie decyzji w zakresie rozdysponowania finansowych środków publicznych, przeznaczonych na wymianę nieefektywnych źródeł ciepła, podłączenie budynków do sieci ciepłowniczej/gazowej lub montaż OZE”. Czujniki zostały zakupione w ramach MiniGrantu Funduszu Feministycznego.  

Mieszkania komunalne tylko dla bogatych

Wbrew powszechnemu przekonaniu lokale komunalne nie służą uboższym. Miejsca, które w teorii mają za zadanie zapewnić dach nad głową za niską cenę, w praktyce wymagają dodatkowych nakładów na ich utrzymanie. Aby otrzymać lokal komunalny, nie można przekraczać kryterium dochodowego. Żeby nie stracić meldunku, musisz pozostać biednym. Jeśli jednak jesteś biedny, wydajesz połowę pensji na ogrzanie swojego domu. Z powodu braku dostępu do sieci ciepłowniczej (którego doświadczają mieszkańcy i mieszkanki około 10 tys. lokali gminy) oraz do centralnej ciepłej wody (żyjący w 11 386 lokalach gminy) lokatorzy popadają w długi, których władze uporczywie nie chcą anulować. Zmuszeni do korzystania z elektrycznych rozwiązań, zużywają 10-krotnie więcej kWh niż sąsiedzi z dostępem do centralnego ogrzewania. Celem wydostania się z długów zatrudniają się na drugi etat, wykonują darmową pracę proponowaną przez miasto jako forma zmniejszenia długu albo pracują na czarno, by nie zostać pozbawionym prawa do mieszkania. Żeby nie marznąć zimą w swoim domu, musisz na to ciężko zapracować.  

Ale nie tylko ciepło kosztuje. Kolejnym obciążeniem finansowym spowodowanym przez temperaturę jest ochrona zdrowia. Problemy zdrowotne wynikające z warunków mieszkalnych są kosztowne i nie jest łatwo się ich pozbyć, kiedy nieustannie przebywamy w miejscu, które jest źródłem choroby. Naturalnym następstwem choroby są nieobecności w pracy i w szkole. Lokatorki i lokatorzy są wepchnięci w pętlę, z której niełatwo się wydostać. 

Wizyty badaczy naukowych z zagranicy i lekarzy w mieszkaniach oraz ekspertyza mykologa skutkowały listem otwartym środowiska naukowego wzywającym władze miasta do pod jęcia kroków w celu walki z ubóstwem energetycznym. Podsumowaniem tych i innych podjętych działań są dwie publikacje „O C.O.  TA WALKA”, które stanowią zbiór postulatów i świadectwa zaangażowanych w kampanię warszawianek skupionych w dzielnicy Praga Południe.  

Rezultatem akcji było zwołanie przez władze nadzwyczajnej sesji rady dzielnicy, uregulowanie roszczeń w wielu kamienicach i w konsekwencji znaczne przyspieszenie przyłączeń do miejskiej sieci ciepłowniczej na Pradze. Okazało się, że fundusze na inwestycje były dostępne, brakowało jedynie zainteresowania losem lokatorów w budynkach administrowanych publicznie. Kampania trwała około 3 lata, wymagała wiele wysiłku i czasu zaangażowanych w nią aktywistów. Władze miasta nie mogą czekać z realizowaniem swoich obowiązków na to, aż w każdej dzielnicy z osobna zostanie osiągnięta masa krytyczna i wymusi na nich potrzebne zmiany. 

Tegorocznej zimy kryzys energetyczny drastycznie wpływa na ceny prądu, co nie jest dobrą wiadomością dla żyjących w budynkach gminy. W tym sezonie za prąd mogą zapłacić nawet o 28 proc. więcej za kWh w stosunku do cen z 2019 roku. Jak twierdzi mieszkaniec kamienicy przy Mińskiej, „w tych budynkach nie ma ludzi, którzy mają kasę”. 

(Nie)ekologiczne miasto 

Od 1 października 2017 roku obowiązuje w Polsce zakaz sprzedaży tzw. kopciuchów, czyli kotłów bezklasowych niespełniających żadnych norm ekologicznych. Do 30 czerwca 2018 roku tego rodzaju piece można było jeszcze zakupić. Obecnie w ramach lokalnych uchwał antysmogowych władze planują wy eliminować obecność pieców bezklasowych w miastach. Mieszkanki i mieszkańcy mieli czas do końca 2022 r. na wymianę pieców.  

Przykładowo, warszawski program „wymień kopciucha” oferował do końca 2022 roku dotacje (do 70 proc. refundacji kosztów wymiany) na ich wymianę. Plan ma na celu walkę ze smogiem, dbanie o środowisko i wprowadzanie ekologicznych rozwiązań w obliczu kryzysu klimatycznego. 

Jak naprawdę jest z tą wymianą kopciucha?

Już teraz wiadomo, że Warszawa z wymianą pieców nie zdążyła. Do urzędu miasta wpłynęło zaledwie 1000 wniosków, co oznacza, że stolica przywitała nowy rok z co najmniej 4 tysiącami pieców bezklasowych. Co czeka tych, którzy będą ogrzewać się kopciuchami? Miasto zapowiada wzmożone kontrole straży miejskiej i surowe mandaty sięgające do nawet 5 tysięcy złotych. Dlaczego ekologiczna polityka miasta okazuje się tak nieskuteczna? Jednym z kluczowych zagadnień, które zdaje się umykać władzom, są portfele mieszka nek i mieszkańców, których najzwyczajniej w świecie na zielone ogrzewanie nie stać. Jedną z alternatyw proponowanych przez miasto jest prąd – zmora lokatorek i loka torów. Władz nie interesuje, że ceny energii elektrycznej są średnio kilkakrotnie wyższe niż ceny ciepła sieciowego. Pozorna troska o dobro naszej planety nie dotyczy najwyraźniej jej mieszkanek i mieszkańców. Gdyby było inaczej, Warszawa wykorzystałaby ogromne zyski Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej na podłączenie kamienic komunalnych do centralnego ogrzewania – nie wydarzyło się to, a SPEC od 2011 roku jest w rękach prywatnych i przynosi miliony zysku zarządowi Veolii. 

Rzeczywistość wygląda tak, że ryzykowanie mandatami jest dla wielu atrakcyjniejszą wizją niż utrzymywanie nowoczesnego pieca. Liberalna polityka zapomina o „małym” szczególe: priorytetem człowieka jest zapewnienie ciepła sobie i swojej rodzinie. Postulaty poszkodowanych polityką mieszkaniową nie są brane pod uwagę, dyskusji na temat sposobu ogrzania zimnych domów z samymi zainteresowanymi nie ma. Nikt z polityków nie interesuje się tym, jak wyglądają realia kamie nic. Los lokatorek i lokatorów jest dla nich czymś w rodzaju abstrakcyjnego problemu PR-owego, nie życiem ludzi i efektem zaniedbań samych władz. Zakłady Gospodarowania Nieruchomościami twierdzą, że problem pleśni nie istniałby, gdyby… lokatorzy po rządnie ogrzewali. Warszawa podobno chce być „miastem dla wszystkich”. Może najwyższy czas zastanowić się, kim dla władz stolicy są „wszyscy”?

Redakcja

Poprzedni

Zabezpieczymy byt socjalny

Następny

Single mają pod górkę