POŻEGNANIE. Magda? Magdalena? Madzia?… Madzia, nie! Bardzo tego nie lubiła. To zdrobnienie było dla niej jak płachta na byka. Nie wiem, dlaczego. Może feministki tak mają? Była kobietą lewicy, bez dwóch zdań. I feministką. Nie znosiła takich zdrobnień, udziecinnień, fałszywych podlizów będących przejawem niczym nieuzasadnionej wyższości, nieuprawnionego paternalizmu, który traktuje dorosłą kobietę, jak kogoś mniej dojrzałego, troszkę jeszcze głupiutkiego… Nie wiem, czy tak było na pewno. Tak się tylko domyślam. Nigdy nie byłem feministką.
Wiem jednak, że są radykalne, że mają ku temu liczne powody, i że trzeba to szanować, nawet nie do końca rozumiejąc. Nawet, jeśli poniżanie kobiety w jakiejkolwiek formie jest obce kulturze, w której mężczyzna został wychowany – w kulturze, która równouprawnienia kobiet nie uczy, bo ma je zakodowane w swych Astandardach…
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, w ogóle mało rozmawialiśmy. Praca w „Trybunie” nie sprzyja rozmowom, tam liczy się „norma”. Na Magdę przypadały dwie kolumny – ok. 18 tys. znaków ze spacjami – co drugi dzień. Wszystko, co na wiadomość o śmierci Magdy napisano o naszej pracy w tej redakcji, co napisali jej rówieśnicy dowiedziawszy się, że odeszła, jest prawdą. Nie jest tylko prawdą, że właściciel nigdy jej nie pomagał.
Jako naczelny, człowiek już starszy, namawiałem Magdę, żeby starała się pisać spontanicznie, że wtedy jej teksty są najlepsze. Była dobrą obserwatorką, miała poczucie humoru, dystans, niezbędną w tym zawodzie odrobinę sarkazmu. Jej fejsbukowe opowieści o kocie Leonie bywały perełkami przed inne koty rzucanymi garściami. Tylko, że jak ktoś musi „wypisać” dwie kolumny co drugi dzień, to na luz, a tym bardziej na odrobinę szaleństwa, nie ma ani czasu, ani siły, ani ochoty…
Praca w „Trybunie” jest napiętnowaniem. Dziennikarzy z tej redakcji nigdzie się nie zaprasza, żadna z niezwykle wprost „pluralistycznych” stacji telewizyjnych, gromadzących przed swoimi kamerami tabuny prawicowych oszołomów, nie wpadnie na pomysł, żeby do swoich programów doprosić kogoś z „Trybuny”. O jakiejkolwiek reklamie, o najmarniejszej nawet dotacji, w ogóle nie marzyliśmy. O pieniądzach wypłacanych przez rząd innym redakcjom na jego promocję słuchaliśmy już nawet nie z rozdziawionymi gębami, słuchaliśmy obojętnie, otępiali, zmuzułmanieni pośród „równych” w szansach podmiotów. Ciągły brak środków na prowadzenie gazety sprawia zaś, że choćbyś na głowie stawał, to gazeta kurczy się i usycha. Choćbyś pisał nie wiadomo ile i nie wiadomo jak dobrze, nic to nie da. Tym światem rządzi kasa. Ten system tak ma. Magda była zdeklarowaną, zajadłą przeciwniczką systemu, nie znosiła kapitalizmu z jego regułami, z jego bezdusznością, ze sprzedajnymi, załganymi, usłużnymi kapłanami… Nie przyjmowała jednak do wiadomości, że rewolucja też potrzebuje pieniędzy – nawet Lenina ktoś finansował. Tylko, że Lenin był komuś potrzebny, zaś „Trybuna”?…
Ja odszedłem po półtora roku. Ona została. Nie miała dokąd pójść. Ja, dzięki Polsce Ludowej mam emeryturę, ona miała tylko te swoje dwie kolumny…
Chyba nie za bardzo mnie lubiła. Domagałem się tekstów, jakości… Poza tym byłem przecież dla niej „starym prykiem”. Za co miałby mnie lubić? Nie zasłużyła sobie, żebym to ja, w takiej chwili, pisał o niej na tych łamach. Oboje wiemy, kto powinien – i napisać, i uderzyć się w piersi. To jednak już na zawsze zostanie naszą tajemnicą.
Żegnam Panią, Pani Magdo. Miałem zaszczyt pracować z Panią. Była Pani dobrym człowiekiem i dobrą dziennikarką.
Pani epizodyczny „naczelny”