Dziennikarki „Gazety Wyborczej” w obszernym materiale „Układ warszawski. Czy reprywatyzacja w stolicy zatrzęsie polską polityką?” opisały kulisy zwrotu działki na placu Defilad w Warszawie.
Głównym wątkiem tekstu są powiązania pomiędzy mecenasem Robertem Nowaczykiem, a stołecznym urzędnikiem Jakubem Rudnickim
Działka przy Pałacu Kultury i Nauki przyczyniła się do rozpętania największej afery reprywatyzacyjnej w stolicy. Autorki tekstu zastanawiają się, czy ta sprawa „będzie gilotyną, która zakończy rządy Gronkiewicz-Waltz” w Warszawie.
Właścicielem działki przed rokiem 1945 (gdy wydano „Dekret Bieruta”) był Duńczyk, Jan Henryk Holger Martin. Dania jest jednym z państw, które w latach 50. otrzymało od rządu odszkodowania za przejęte tereny. To oznacza, że nikt nie mógł już ubiegać się o odszkodowanie za plac. Stało się jednak inaczej, działkę odzyskał mecenas dla swoich klientów: Marzeny Kruk (siostra mecenasa), Janusza Piecyka i Grzegorza Majewskiego.
Dziennikarki opisują w tekście m. in. relacje pomiędzy znanym mecenasem Robertem Nowaczykiem, a wiceszefem Biura Gospodarki Nieruchomościami Jakubem Rudnickim, który podpisał decyzję o zwrocie działki w imieniu miasta. Udaje im się ustalić, że byli współwłaścicielami ośrodka Salamandra w Zakopanem.
Wartość działki, o którą toczy się spór to około 160 mln zł. Cena wynika m. in. z wyceny poprzedzającej decyzję Rady Miasta z 2010 roku, zgodnie z którą w tym miejscu może powstać 245-metrowy wieżowiec. Samo uchwalanie planu przestrzennego dla działki odbywało się w pośpiechu. Mimo wielu zastrzeżeń, głosami Platformy Obywatelskiej, udało się go przyjąć.
Sprawa działki jest cały czas wyjaśniana przez Ministerstwo Skarbu i Urząd Miasta.
Od „DT”:
Ta działka jest symbolem warszawskiej reprywatyzacji. Tu nie tylko chodzi o 160 mln. złotych, tu chodzi także o fundamentalne zasady sprawowania władzy. W czyim interesie otóż sprawują ją ci, którzy zyskali społeczny mandat. I w ogóle – co to jest władza? Czy to służba w interesie ogółu, czy okazja do dorobienia się w cieniu paragrafów? Rzecz pozornie wydaje się oczywista, jednak jeśli w grę wchodzi 160 milionów złotych wyborcy zaczynają mieć uzasadnione obawy, że wszystko zależy od ceny. Wyjaśnienie tej sprawy będzie więc miało znaczenie nie tylko finansowe i polityczne, ale też poniekąd moralne. A koleżankom z „Gazety Wyborczej” gratulujemy skrupulatności, dociekliwości i zapału.