Docierają oczywiście do mnie słowa, pretensje, pomruki nawet, że SLD słabo się spisuje. Że Historia wybija godzinę za godziną, a lewica milczy. Co najwyżej popiskuje. Kiedy, jak nie teraz, kto jak nie oni?
Gdy jednak patrzę na estradkę przed Sejmem, na której obok lidera KOD-u, niczym marionetki w ręku animatora, pojawiają się różne figury polityczne, gdy widzę, jak były szef Kancelarii Prezydenta RP, poseł i minister spraw wewnętrznych, w towarzystwie byłego wicemarszałka sejmu, pod flagami KOD-u śpiewają „Czarnego walca”, to targają mną jednak bardzo mieszane uczucia. Rozumiem, że furda różnice, że pora działać wspólnie, ale jednak wspólne działanie z państwem z PO przeciw państwu z PiS jest dla państwa z SLD … jakby to powiedzieć – niestosowne? Zawstydzające? Nieestetyczne? W każdym razie jest w tym coś fałszywego.
W SLD od zawsze są ludzie, którzy marzą by być „uszlachceni” przez przeciwników politycznych z UW, czy teraz z PO, być przyjętym do ich grona, zaakceptowanym. To zresztą jest – moim zdaniem – jedna z głównych przyczyn upadku tej partii. Nie można własnych ideałów skroić pod obcy wzorzec, bo one przestają być swoje. A ponieważ próbowano, to i zapłacono cenę. Być może uczestnicy chóru „Czarnego walca” mają satysfakcję, że wreszcie nie podśpiewują po kątach cudzych szlagierów, tylko razem, pełnym głosem śpiewają to samo, co maestro. Ale co ma zrobić partia? Śpiewać – nie śpiewać, drugim głosem, półgębkiem czy pełną piersią? Odpowiedź byłaby prosta, gdyby partia mogła mówić… Mówić może, tylko nie ona decyduje, czy ją słychać. Media, które są wolne i tak dzielnie swojej wolności bronią, akurat, jeśli chodzi o SLD, zachowują trochę inne standardy. Nie poszczególni dziennikarze, tylko „media”. Dziennikarze bowiem nawet się starają – przychodzą na konferencje prasowe organizowane przez Sojusz, wloką ze sobą te swoje kamery, mikrofony, tylko co z tego, skoro potem nie mogą niczego wydobyć z nich na zewnątrz. Ani sekundy!
Można SLD wiele zarzucić, ale trzeba wiedzieć, że sytuacja jest taka, że jeśli oni nie pojawią się na scence przed sejmem i nie zaśpiewają „Czarnego walca”, to w ogóle ich nie ma. Jeśli nie staną obok byłego szefa MON, który na widok generałów z życiorysem sięgającym PRL dostawał wysypki, jeśli nie będą klaskali w rytm klapu-klapu b. premier, która uratowała Ziobrę przed Trybunałem Stanu i obok politycznego prymitywa, który publicznie poparł Macierewicza chcącego pozbawić stopnia generalskiego Wojciecha Jaruzelskiego, to w ogóle ich nie będzie! Jeśli nie zaśpiewają, to nic nie powiedzą! Taka jest ta „wolność mediów”, której media tak zaciekle bronią.
Gdy więc odwracam oczy od byłych prominentów SLD, śpiewających „Czarnego walca” nie trawiąc tego widoku, to jednak nie odwracam wzroku i słuchu, gdy na tej scence pojawia się ich spadkobierca, bo wiem, że on nie ma innej możliwości powiedzieć, co myśli. No chyba, że na rynkach i ryneczkach polskich miast i miasteczek, gdzie zbiera się wokół niego po kilkaset osób i gdzie niekiedy wznosi się nawet – jak ostatnio w Rzeszowie – okrzyk: SLD! SLD! Chyba trzeba zapłacić tę cenę i doczekać wyborów. Ale będzie to już ostatnia cena, jaką zapłacimy za Sojusz. Niech koledzy nie mają złudzeń.